[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W tym właśnie momencie Juag zwrócił moją uwagę na miejsce, które brałem za wejście do zatoki lub ujście jakiejś rzeki. To, co zobaczyłem sprawiło, że osłupiałem ze zdziwienia. Rozdział XIV Krew i marzenia Na morze powoli wypływała dwumasztowa feluka z łacińskim ożaglowaniem! Była długa i niska. Na jej pokładzie znajdowało się około pięćdziesięciu ludzi, z których dwudziestu czy trzydziestu siedziało przy wiosłach, wyprowadzając statek z pasa ciszy przy lądzie. Byłem oniemiały ze zdumienia. Czy to możliwe, aby ci dzicy, wymalowani tubylcy tak dobrze opanowali sztukę nawigacji i budowy okrętów, by ten statek był ich dziełem, a oni stanowili jego załogę? Wydawało się to mało prawdopodobne. Po chwili zobaczyłem, że z zatoki czy też rzeki wyłania się następny statek tego samego typu i podąża w morze za swym poprzednikiem. I to nie był koniec. Jeden po drugim, długą, nieprzerwaną linią wypłynęło pięćdziesiąt pięknych, pełnych gracji statków, kierując się w stronę przerwy między nami a flotą Hooji. Gdy podpłynęły nieco bliżej, ujrzałem coś, co sprawiło, że oczy niemal wyskoczyły mi z orbit mężczyzna na bocianim gniezdzie najbliższej nam feluki, obserwował nas przez lunetę! Kim byli? Czyżby na Pellucidarze istniała jakaś nieznana cywilizacja, znajdująca się na tak wysokim szczeblu rozwoju? Czy to możliwe, aby na jakichś dalekich lądach, o których nikt z moich ludzi nic nigdy nie słyszał, żyła rasa, która tak bardzo wyprzedziła wszystkie inne? Mężczyzna na bocianim gniezdzie opuścił lunetę i coś do nas krzyknął. Nie usłyszałem słów, ale dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, co wskazywał rękę. Zobaczyłem powiewający na przednim maszcie proporzec czerwono-biało-niebieską flagę z wielką białą gwiazdą na niebieskim tle. I w tym momencie już wiedziałem. To były marynarka wojenna Imperium! To była flota, którą poleciłem Perryemu zbudować podczas mojej nieobecności. To była moja flota! 101 Rzuciłem wiosła i poderwałem się na równe nogi. Zacząłem krzyczeć i wymachiwać rękami. Juag i Dian spojrzeli na mnie, jakbym nagle postradał zmysły. Gdy wreszcie się opanowałem, powiedziałem im, co to za statki. Jednak Hooja zbliżał się coraz bardziej. Zorientowałem się, że prowadząca flotę feluka nie zdąży odciąć pięciu pierwszych łodzi, zanim podpłyną one do nas na odległość, umożliwiającą strzał z łuku. Prawdopodobnie początkowo Hooja miał równie nikłe pojecie co to za flota i do kogo należy, jak i my, ale gdy usłyszał nasze radosne okrzyki, zorientował się, że są to nasi przyjaciele. Zaczął zachęcać swoich ludzi do zdwojenia wysiłków, chcąc dopłynąć do nas, zanim feluka odetnie mu drogę. Wydał też rozkazy pozostałym załogom rozkazy, które wędrowały w tył od łodzi do łodzi, aż dotarły do wszystkich. Polecił im, aby podpływali do obcych statków i dokonywali abordażu. Najwyrazniej był pewien, że jego dwieście łodzi i osiem czy dziesięć tysięcy wojowników stanowi siłę aż nadto wystarczającą, by uporać się z pięćdziesięcioma statkami wroga, na których nie mogło znajdować się więcej niż trzy tysiące ludzi. Sam najwidoczniej postanowił zająć się Dian i mną, resztę roboty pozostawiając innym łodziom. Gdy czółno Hooji znalazło się w odległości około dwudziestu jardów od nas, na dziobie najbliższej feluki wykwitł wielki obłok dymu i niemal jednocześnie usłyszeliśmy ogłuszający huk. Coś przeleciało z jękiem nad głowami wojowników Hooji i uderzyło w wodę, tuż za jego łodzią, wyrzucając w górę potężną fontannę. A więc Perry wyprodukował wreszcie proch i wybudował działo! To było wspaniałe! Dian i Juag, równie zaskoczeni jak Hooja, spojrzeli na mnie pytającym wzrokiem. Działo przemówiło znowu. Myślę, że w porównaniu z ogromnymi armatami, które są montowane na współczesnych okrętach wojennych zewnętrznego świata, było ono żałośnie małe i nieszkodliwe, jednak tutaj, na Pellucidarze, było pierwszym i budziło taki strach, jakiego większość z tych prymitywnych ludzi prawdopodobnie jeszcze nie doświadczyła. W chwilę, po drugim wystrzale w czółno Hooji tuż powyżej linii wodnej uderzył żelazny pocisk pięciocalowej średnicy, roznosząc w drzazgi pół burty, wywracając łódz do góry dnem i wyrzucając jej załogę, do morza. Pozostałe cztery czółna, dotychczas płynące obok, zawróciły i ruszyły ku feluce, chcąc dokonać abordażu. Nawet teraz, w obliczu straszliwej katastrofy, wojownicy bez wahania wiosłowali ku temu dziwnemu i przerażającemu statkowi. Byłem pełen podziwu dla ich odwagi. W czółnach znajdowało się ich prawie dwustu, podczas gdy naprzeciw nich, wzdłuż burty feluki, stanęło zaledwie pięćdziesięciu, jednak wynik tej walki był z góry 102 przesądzony. Dowódca statku, którym, jak się niedługo miałem dowiedzieć, był Ja, pozwolił nieprzyjacielowi podpłynąć na niewielką odległość, a potem przywitał go salwami z broni palnej. Jaskiniowcy i Sagoci w czółnach byli pożerani przez lecące ku nim fale śmierci jak sucha trawa na prerii przez ogień. Ci, którzy nie zostali trafieni porzucali łuki i włócznie i chwytając za wiosła, starali się uciec. Jednak feluka ścigała ich nieubłaganie a jej załoga strzelała do nich, jak do kaczek. Wreszcie usłyszałem, jak Ja zwraca się do pozostałych przy życiu, proponując im darowanie życia, jeżeli się poddadzą. Za jego plecami stał Perry i domyślałem się, że ten gest łaski zawdzięczali jego prośbie, czy też rozkazowi, gdyż żaden Pellucidarczyk nie pomyślałby o okazywaniu wyrozumiałości pokonanemu wrogowi. Wojownicy, mając do wyboru śmierć lub niewole, wybrali te drugą i chwilę pózniej zostali zabrani na pokład feluki. Na jej dziobie zauważyłem wielkie litery, układające się w słowo Amoz . W tym świecie nikt, poza mną i Perrym, nie potrafił tego napisu przeczytać. Gdy więzniowie znalezli się już na statku, Ja podpłynął do naszego czółna. Wyciągnęło się ku nam wiele chętnych rąk, oferujących pomoc przy wejściu na pokład. Brązowe twarze Mezopów rozjaśnione były uśmiechami, a Perry z radości zachowywał się niemal jak szaleniec. Dian weszła jako pierwsza, potem Juag, a ja zostałem jeszcze w czółnie, chcąc pomóc Radży i Rani wdrapać się na pokład, gdyż wiedziałem, co by się stało z jakimkolwiek Mezopem, który usiłowałby ich dotknąć. W końcu jaloki znalazły się na statku, wywołując tam wielkie poruszenie, gdyż nikt z obecnych na pokładzie jeszcze nigdy nie widział, aby dzika bestia była w takiej zażyłości z człowiekiem. Perry, Dian i ja mieliśmy tysiące pytań, musieliśmy jednak poczekać trochę z ich zadawaniem przecież bitwa z siłami Hooji dopiero się rozpoczęła. Z niewielkich pokładów dziobowych większości statków raz za razem odzywały się wykonane przez Perry ego działa, plując dymem i ogniem, grzmiąc i siejąc śmierć. Powietrze drżało od ich ryku. Jednak armia Hooji składała się z dzikich, nieustraszonych wojowników [ Pobierz całość w formacie PDF ] |