[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie umie dać sobie rady z ludzmi. Tegoż dnia odszedł zastępca Thorpe'a oraz jeszcze dwu innych, tak iż zostało ich już zaledwie dziewięciu. Zagadkowa wydawała się także zwłoka w przybyciu Brokawa. Minęły dwa tygodnie, w ciągu których Thorpe opuszczał obóz trzykrotnie. Piętnastego dnia wrócił posłaniec, który jezdził do fortu Churchill. Był zupełnie oszołomiony, przywiózł przy tym dziwaczne wieści. Oto Brokaw wraz z córką opuścili rzekomo fort Churchill dwa dni po wyjezdzie Piotra Couchee. Odbywali podróż w dwóch pirogach. Posłaniec nie zauważył nigdzie na brzegach śladów ich obecności. Odebrawszy zdumiewającą wiadomość Filip posłał po Mac Dougalla. Szkot gapił się oszołomiony. --- To jest pierwsze uderzenie naszych wrogów! - rzekł Filip, przy czym głos jego miał stalowe brzmienie. Uwięzili Brokawa. Trzymaj naszych ludzi pod ręką, Sandy, gdyż mogą nam być potrzebni w każdej chwili. Pięciu niech śpi za dnia, a czuwa nocą. Upłynęło pięć dni we względnym spokoju. Szóstego dnia, nad wieczorem Mac Dougall wszedł do izby, w której Filip przebywał sam jeden. Twarz młodego Szkota, zazwyczaj rumiana, miała tym razem odcień popielaty. Zgniótłszy oburącz poręcz najbliższego krzesła, zaklął soczyście. W ciągu drugiej współpracy Filip słyszał przyjaciela klnącego zaledwie trzy czy cztery razy. --- Niech diabli porwą tego Thorpe'a! --- Co się stało? - spytał Filip, przy czym mięśnie zesztywniały mu już jak do walki. Mac Dougall z pasją wytrząsał popiół z fajki. --- Nie chciałem ci przysparzać trosk! rzekł. Milczałem zatem o tym i owym. Otóż Thorpe przywiózł ze sobą ładunek whisky. Wiem dobrze, że wykroczył tym samym przeciw ustalonym przez ciebie prawom, ale i tak masz dość powodów do zatargów z nim, więc tej kwestii nie chciałem już poruszać. Jednakże i z innych względów zachowuje się jak świnia. Dwukrotnie odwiedziła go w obozie kobieta. Przekrada się potajemnie, a dziś przyszła znowu... Filipa ścisnęło coś za gardło. Mac Dougall, patrząc w innym kierunku, nie dostrzegł drgania twarzy zwierzchnika ani grymasu jaki na chwilę skaził jego rysy. --- Kobieta, Mac?... --- Młoda kobieta podkreślił Mac Dougall z emfazą. Nie wiem co to za jedna, lecz nie skradałaby się jak złodziej, gdyby miała prawo do tego mężczyzny. Może jest żoną któregoś z robotników?... Znajduje się tu z pół tuzina żonatych. --- Czy mógłbyś ją poznać? Czy się jej kiedyś przyjrzałeś z bliska? --- Nie. Chodzi z zasłoniętą twarzą, nie szpiegowałem jej zresztą specjalnie, bo co mi do tego. Teraz to twoja rzecz. Rób co uważasz za wskazane. Filip wstał. Czuł przenikliwy chłód. Włożył zatem ciepłą kurtę, czapkę oraz przypasał rewolwer. Spojrzał na Mac Dougalla. Był bardzo blady. --- Czy jest u niego teraz? --- Przekradła się do chaty przed pół godziną zaledwie. Widziałem ją ze skraju boru. --- Skąd przyszła? Czy ze strony wzgórz? --- Tak. Stamtąd właśnie. Filip zbliżył się do drzwi. --- Idę do Thorpe'a. Zabawię tam pewno dość długo. Wyszedłszy na zewnątrz zatrzymał się chwilę, spozierając z dala w oświetlone okna nadzorcy. Potem ruszył w stronę chaty. Zamiast jednak skierować się do drzwi, oparł się o ścianę, w pobliżu jednego z okien. Dreszcze już minęły. W skroniach pulsowała krew. Na dzwięk głosu Thorpe'a wewnątrz izby uczuł w żyłach istny ogień. Myślał, że jeśli tajemniczą kobietą okaże się Janka, w takim razie zastrzeli Thorpe'a. Jeśli to jakaś inna kobieta, pozwoli mu odejść, byle się jeszcze dzisiejszej nocy wyniósł. Czekał. Głos Thorpe'a dolatywał często, a raz dozorca wybuchnął śmiechem, drwiącym i prawie obelżywym. Kobieta przemówiła tylko dwukrotnie. Minuty mijały; upłynęła godzina, jedna, potem druga. Wreszcie światło zgasło; wtenczas Filip przyczaił się za progiem. Po chwili drzwi się otwarły i wymknęła się z nich zakapturzona postać, dążąc śpiesznie ku najbliższej gęstwinie. Wybiegłszy zza węgła Filip podążył jej śladem. Dogonił tajemniczą osobę na niewielkiej polance. Skoro położył dłoń na ramieniu nieznajomej, ta odwróciła się z przerażonym okrzykiem. Filip dał krok wstecz. --- Na miłość boską, Janko, więc to ty?! Głos miał ochrypły, jakby się dusił. Na sekundę zobaczył przed sobą jej bladą, przerażoną twarz. Potem, bez słowa poczęła uciekać w las. Filip nie usiłował nawet jej ścigać. Dobrą chwilę trwał bez ruchu, jak skamieniały. Niebawem jednak wrócił na skraj gęstwiny. Tu dobył rewolweru i zarepetował go. W świetle gwiazd rysy jego były skażone wściekłością i cierpieniem. Uśmiechał się złowrogo, niby człowiek zdecydowany na wszystko. ROZDZIAA XXI ZMIER Zbliżając się do chaty Filip dostrzegł nową sylwetkę uciekającą w mroku. Od razu przyszło mu na myśl, że widać wrócił zbyt pózno dla wywarcia zemsty na Thorpie, przyśpieszył zatem kroku. Człowiek na przedzie kierował się wprost do obozowego magazynu, gdzie robotnicy gromadzili się zazwyczaj na pogawędki lub grę w karty. Budynek ten, jaśniejący światłami, leżał zaledwie o dwieście jardów od mieszkania dozorcy, toteż Filip zrozumiał, iż nie ma chwili czasu do stracenia, jeśli chce wywrzeć zemstę swoją bez świadków. Począł biec, tak cicho jednak, że nawet gdy od ściganego osobnika dzieliło go już tylko kilkanaście kroków, tamten nie podejrzewał wciąż niczego. Lecz Filip stanął w pewnej chwili sam, uczyniwszy oszałamiające odkrycie: człowiek na przedzie nie był Thorpe'em. Thorpe znajdował się jeszcze dalej: wchodził właśnie do wnętrza magazynu. Przy otwarciu drzwi chlusnęło nań światło, toteż Filip poznał nie tylko ruchy znienawidzonego rywala, lecz i jego twarz. Mężczyzna natomiast, skradający się pomiędzy Thorpem a Filipem, zręczny, szczupły, żylasty przypominał kogoś znajomego. Filip omal go nie przywołał głośno. Tak, nie mogło już być wątpliwości: to był Metys Piotr Couchee. Drzwi magazynu otwarły się znów i Piotr znikł wewnątrz oświetlonej izby. Filip poczuł naraz niewytłumaczony lęk, toteż pędem ruszył przed siebie. W progu budynku stanął. Thorpe przechylał się właśnie przez wąską ladę, gdy Metys coś doń mówił. Krótką chwilę trwała szeptana dyskusja. Potem, równocześnie nadzorca sięgnął do pochwy, Piotr zaś dobył noża. W tej samej sekundzie błysła wyostrzona stal i huknął strzał rewolwerowy. Thorpe, chwytając się za piersi, runął na kontuar, Metys natomiast chwiejnie obrócił się do drzwi i zobaczył Filipa. W oczach zaświecił mu błysk radości; wyciągnął ręce, lecz zamiast słów z gardła wydarł mu się jęk. A na zewnątrz huczały już głosy i dudniły kroki biegnących robotników. Cała gromada wtłoczyła się przez drzwi, ale Mac Dougall z rewolwerem w garści rozepchnął wszystkich. Tymczasem Filip podtrzymywał z trudem omdlałego Metysa. Pomóż mi zanieść go do chaty, Mac - powiedział. Rozejrzawszy się pobieżnie po obecnych stwierdził z niejakim zdziwieniem, że nie ma wśród nich wcale ludzi Thorpe'a. Spytał: A jak tam Thorpe? Czy ciężko ranny? Umarł - odpowiedział ktoś. W tejże chwili Metys z wysiłkiem otworzył oczy. Umarł? wyszeptał, a ściszony i przerywany jego głos był pełen radości i triumfu. Zabierzcie Thorpe'a do jego chaty - zakomenderował Filip. - Ja odpowiadam za tego człowieka. Obaj z Mac Dougallem unieśli Piotra. Zpiesząc ku najbliższej chacie, słyszeli urywany i ciężki oddech rannego. Gdy złożyli bezwładne ciało na pryczy, Metys otworzył powieki i wzrokiem poszukał Filipa. Proszę pana wyjąkał chcę wiedzieć, tylko prędko, czy mam umrzeć? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |