[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wepchnął Jenny. Obserwował ich z ukrycia, skulo- ny we wnęce skalnej, a teraz miotał się po skalnym balkonie, pełen lęku o Jenny, i pełen gniewu na siebie, że zostawił ją samą. Podszedł do ciemnej szczeliny, pochylił się, żeby zajrzeć do środka. Nagle zachwiał się. W głowie zawirowało tak, że musiał mocno oprzeć się o skalną ścianę. Ciało oblał zimny pot, ręka bolała jak diabli. A prowizoryczny bandaż cały przesiąknięty był krwią. Do diabła! On przecież nie będzie czekał bezczyn- nie na tym skalnym balkonie, wsłuchując się w swój ból. Musi odnalezć Jenny. Ratować ją, jeśli znalazła się w opresji, albo też i powstrzymać, jeśli Jenny zamierza dokonać jakiegoś szalonego czynu. Bo nie ulega wątpliwości, że to, co Jock polecił zrobić Jenny, na pewno nie było rozsądne. Znów zajrzał w szczelinę, w ciemność skalnego korytarza. Cisza, ale niezupełna. Bo już słychać było czyjeś kroki, bardzo szybkie, a w mroku majaczyła strzelista postać. Jenny! Chwała Bogu! Srebrny ogień 91 Kiedy tylko wynurzyła się ze szczeliny, wyciąg- nął ramiona i objął ją jak najmocniej, czując niewy- słowioną ulgę. Ręce Jenny, o radości wielka, wcale go nie odepchnęły. Objęły go wpół, pachnąca kwia- tami główka na chwileczkę spoczęła słodko na jego ramieniu. Musiałam wymknąć się z tej jaskini, Simonie. Oni tam przyszli, było ich sześciu... A w głównej jaskini jest ich jeszcze więcej. Widziałem, jak ładowali towar do dwóch łodzi. Trzymał ją w ramionach i wcale nie miał ochoty jej puścić. Ona też nie wydawała się chętna, by zrezygnować z jego objęć. Przygarnął ją więc jeszcze jakby troszkę mocniej i nagle coś twardego ugodziło go w pierś. Twardego i zimnego. Zdumiony, od- sunął Jenny od siebie i spojrzał w dół, na ponętne wypukłości, rysujące się pod stanikiem sukni. Ryso- wało się tam jeszcze coś, kształt osobliwy, w tym miejscu u kobiet na pewno nie spotykany. Ejże, panienko, czyżbyś też miała zamiar coś przemycić?! Roześmiała się nadspodziewanie radośnie. Och, Simonie! Ty wiesz, co się stało? Odnalaz- łam ich skład. Beczki, beczułki, skrzynie, worki, wszystko. Mają tam whisky i rum z Zachodnich Indii, i francuską brandy, koronki i jedwabie. Wszystko trzymają w tej jaskini, gdzie sam kazałeś mi się ukryć. Ach tak? Nagle w głowie znów zawirowało. Zachwiał się, oparł o skalną ścianę, całym wysiłkiem woli starając się opanować słabość. 92 Susan King Simonie, jak się czujesz? Dobrze, nic mi nie jest... I powiadasz, że tyle tam towaru? Takich małych flaszek też? Zręczne palce akcyznika śmiało sięgnęły za dekolt i wyciągnęły blaszaną flaszkę, teraz cieplutką, roz- grzaną ciałem Jenny. Tej flaszki przedtem nie miałaś przy sobie stwierdził, głosem teraz niemiłym, surowym. I co teraz? Mam cię znów zrewidować? Dokładniej niż za pierwszym razem? Bo może jesteś w zmowie z tymi przemytnikami? Jenny nie odzywała się, wpatrując się w niego zdumionym wzrokiem. Nabrała głęboko powietrza, potem bezwiednie przeciągnęła koniuszkiem różo- wego języka po równie różowych wargach. A to tylko wzmogło irytację Simona. Bo czegóż on innego mógł zapragnąć w tym momencie? Jego ciało, choć osłabłe, w jednej sekundzie ogarnął płomień i pragnienie szalone. Wziąć w ramiona, całować, pieścić, rozko- szować się piękną dziewczyną, jak to robił przed laty. Mimo że większego absurdu teraz, w tych okolicz- nościach, trudno było sobie wyobrazić. No więc jak?! To nie tak odezwała się w końcu Jenny. Ja wzięłam tę whisky dla ciebie. Nie przyjmuję łapówek. A ja ich nigdy nie daję. Chodz, Simonie. Podprowadziła go do skalnego występu, który już raz posłużył za ławeczkę. Siadaj, Simonie. Ty ciągle krwawisz. Masz gorączkę? Srebrny ogień 93 Dotknęła jego czoła, potem policzka. Dłoń była chłodna, cudownie kojąca, jakby on rzeczywiście był rozgorączkowany. Do licha, przecież był, choć nie z powodu tej przeklętej rany! Czuję się wyśmienicie oświadczył, ale nad- zwyczaj mocne ręce Jenny zmusiły go do zajęcia miejsca na skalnej ławce. O, tak. Musisz siedzieć. A teraz zdejmij płaszcz, tak jak poprzednim razem. Pomogła mu zdjąć okrycie, uważając bardzo, żeby nie urazić rany. Przyklękła i nagle rozległ się jej przerażony szept: Och, Simonie... Prowizoryczny bandaż całkowicie stracił swoją biel. W świetle księżyca widać było tylko jedną ciem- ną masę, choć Simonowi właściwie było wszystko jedno, jak to wygląda. Bo on nagle znów poczuł tę przeklętą słabość. Prawie zamroczony, oparł się o skałę, chłonąc całym sobą jej zbawienny chłód. Jenny bardzo ostrożnie odsunęła sztywny od zaschniętej krwi bandaż i sięgnęła do kieszeni. Po kawał płótna, czyli nieszczęsny rękaw koszuli Simo- na, teraz szmatkę, którą starannie osuszyła ranę. A potem sięgnęła po blaszaną flaszkę, którą Simon postawił obok siebie na skalnej ławce. Proszę, napij się, Simonie. A ja postaram się zatamować krwotok. Będę musiała przypalić ranę. Simon spojrzał w dół, na odsłoniętą ranę i zaklął. Racja. Nie jestem zachwycony, ale nie mam zamiaru wykrwawić się na śmierć. Robiłaś to już kiedyś, Jenny? 94 Susan King Nie. Ale widziałam, jak to się robi. Tylko... czym ja to zrobię? Mam nóż. No, i mamy ogień. W lampie. Rozsunął poły kamizelki i zza pasa spodni wyciąg- nął mały srebrny nóż z czarną rączką. Wyjął go z pochwy, położył obok siebie na kamiennej ławce i sięgnął po flaszkę. Upił jeden niewielki łyk. W gardle leciutko zapie- [ Pobierz całość w formacie PDF ] |