[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chodzmy, Davey, zobaczmy, co też przyniosła Marcy. Strona 105 z 153 S R Usiedli we czwórkę wokół kotka, który bezskutecznie usiłował złapać gumową myszkę. - Przestań, Ginger! - zawołał Davey. - Nie drażnij go. Masz, kotku. Marcy wstrzymała oddech, kiedy chłopiec podał kotu zabawkę, a potem wyciągnął ostrożnie palec i pogłaskał zwierzę. Steve do- tknął jej ramienia i mrugnął porozumiewawczo. - To był świetny pomysł - powiedział jej pózniej, kiedy dzieci już spały. - Też tak sądzę. - Uśmiechnęła się. - Jak tylko Davey przy- zwyczai się do Pana Kotka, dostanie go w prezencie, razem z ku- wetą i miskami. - Wielkie dzięki. - Steve wykrzywił twarz, udając niezadowo- lenie. - Zaczekaj chwilę - zawołał, gdy skierowała się do wyjścia. - Chcę ci coś pokazać. - Wziął kopertę ze stołu i usiadł obok Marcy, rozkładając zdjęcia. - To jest dom w Connecticut. Może go kupię. Jak ci się podoba? - Jest piękny. Popatrz na te drzewa! Davey mógłby się na nie wspinać. - A tutaj jest mała stajnia. Widzisz? Dzieci mogły by, trzy mać kucyki. - Wspaniałe miejsce. Pokazywał jej różne ujęcia domu i opowiadał o nim. Sześć sy- pialni, plus pokoje dla pracowników. Sześć akrów ziemi. De osób trzeba by zatrudnić? Zamierza pojechać tam w przyszłym tygodniu, sprawdzić, czy są w pobliżu szkoły. Marcy powtarzała wciąż Doskonałe" i Piękne". Miała ściśnię- te gardło, mrugała często, aby ukryć łzy cisnące się jej do oczu. Uśmiechała się, mówiła o pięknym położeniu domu. Nigdy wcześ- niej nie czuła podobnego smutku i nie umiała wyobrazić sobie tego mieszkania bez dzieci i Steve'a. Przyglądała mu się, kiedy mówił, patrzyła na jego czarujący uśmiech i zabawne zmarszczki wokół Strona 106 z 153 S R oczu. Mój Boże. To za nim tęskniłaby najbardziej, bo... bo... go kocha! Zaskoczona tym nagłym odkryciem, nie dosłyszała ostatniego zdania. - C-c-co mówiłeś? - wyjąkała. - Pytałem, czy chciałabyś tam mieszkać? - Pokazywał palcem dom na zdjęciu. - Oczywiście. Każdy chciałby mieszkać w takim miejscu. - Ale chodzi mi o to, czy... - Zawahał się. - Widzisz, pani Chisholm mówiła, że... Marcy, czy chciałabyś za mnie wyjść? Steve był sam sobą zaszokowany. Powiedział to? Czyżby napra- wdę odważył się i... - Czy chciałabym...? - Wpatrywała się w niego, nie wierząc własnym uszom. A jednak tak powiedział. Czuła przepełniającą jej serce radość. - Zaraz ci wszystko wyjaśnię. - Widząc jej zaskoczenie, chciał szybko wytłumaczyć się, dlaczego proponuje jej małżeń- stwo. - Nie mówię o prawdziwym małżeństwie. To byłoby bardziej jak... praca. - Praca? - Przecież mówił Czy wyjdziesz za mnie?". - Wiem, dziwnie brzmi, ale to niegłupi pomysł. Pani Chisholm mi go podsunęła. Zamiast wynajmować kolejną opiekunkę... Marcy słuchała, nie rozumiejąc. Potrzebował kogoś więcej niż gosposię, więc wynajęcie żony było doskonałym rozwiązaniem. Wynajęcie żony? Nie mieściło jej się to w głowie. Jak on śmiał proponować, żeby... A ona myślała... Usiłowała zapomnieć o swo- im uczuciu, żeby ukryć upokorzenie. - Marcy, wiele lat temu poprzysiągłem sobie, że nigdy się nie zakocham. Nie chcę. Nie wierzę w miłość i ,41a zawsze razem". - Pomyślał o swojej matce. Tak bardzo ją kochał. I odeszła. - To jest dobry pomysł. Oboje będziemy wolni. Emocjonalnie wolni, chciałem powiedzieć, bez zobowiązań. Będziemy mogli chodzić Strona 107 z 153 S R swoimi ścieżkami. Jeśli spotkasz kogoś, ja... nie będę się sprzeci- wiał. - Ach, rozumiem. Małżeństwo bez zobowiązań? - Ku swemu zaskoczeniu mówiła spokojnie. - No właśnie. Oczywiście zachowamy dyskrecję, ale będziesz mogła mieć... hm... przyjaciół, ja też. - Rozumiem. - Będziesz miał różne kobiety, pomyślała, ofi- cjalnie, bez udawania. Wzbierała w niej złość. - Będziemy razem dla dzieci. - Aha. Dla dzieci. - W świetle prawa będziesz moją żoną. Dostaniesz wszystko, co tylko zechcesz. - Rozumiem. - Oprócz miłości, dodała w duchu. - Co o tym sądzisz? - Sądzę - odpowiedziała miłym głosem - że pani Chisholm, której nie posądzałam o tak nowoczesne poglądy, wpadła na wspa- niały pomysł. Z twojej strony to także wspaniały gest. Takie po- święcenie dla Ginger i Daveya. Kontrakt małżeński ze względu na dobro dzieci. Jestem pewna... - zadrżał jej głos - jestem pewna, że pośród swoich znajomych znajdziesz kobietę, która zgodzi się na taki układ. Ale nie ja! - Ależ, Marcy! - Zerwał się, patrząc na nią poważnie. - Nie ma nikogo innego, żadna kobieta nie pokocha ich tak jak ty. Poczekaj - zawołał, kiedy wzięła do ręki koszyk. - Posłuchaj. - Dość już słyszałam! Teraz ty posłuchaj! Nie jestem tak nowo- czesna, jak pani Chisholm, ani tak skłonna do poświęceń, jak ty, I wierzę w miłość i na zawsze razem". Nie zamierzam zawierać kontraktowego małżeństwa. - Ależ, Marcy! To nie będzie tak. Ty i ja... będzie nam dobrze razem. Patrzyła na niego, myśląc o pocałunku, o tym, jak się wtedy czuła. Oto mężczyzna, który nie wierzy w miłość, ale jest mistrzem Strona 108 z 153 S R w całowaniu. Przygnębiona tą myślą i własną reakcją na jego po- całunki, chwyciła koszyk. Wystraszony kot wyskoczył. Złapała go, wrzuciła z powrotem i wybiegła, trzaskając drzwiami. Strona 109 z 153 S R ROZDZIAA JEDENASTY Nie płakała, nie miała powodu. Wreszcie bezpieczna, we włas- nym mieszkaniu, otarła tylko jedną łzę z policzka i postawiła kosz obok kominka. Wyjęła kotka, zaczęła go głaskać, próbując uspokoić wzburzone emocje. - Kochany kotku - szeptała mu do uszka, usiłując zagłuszyć rozczarowanie i wstyd. - Nie martw się, będzie nam dobrze ra- zem. .. Będziemy tylko we dwoje, sami. Wystarczyło, żeby wyciągnął ramiona, a już do niego lgnęłaś, jeszcze zanim usłyszałaś Kocham cię", czego, jak wiesz, nie po- wiedział, wypominała sobie ze wstydem. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |