[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bliskości śmierci, które prześladowało go w chwilach depresji, stało się wyjątkowo
dokuczliwe. Czuł jak martwieją mu wnętrzności, nerwy i serce. Poczucie winy otoczyło go
niczym ciężki, atłasowy płaszcz. Zawisł nad nim wstyd równie wielki jak wstyd Adama
przed Bogiem. Czuł nienawiść do samego siebie za skutki swych czynów, za narażenie
swego dobroczyńcy i całej jego planety na niebezpieczeństwo. Jestem Judaszem, powiedział
do siebie. Kalen-dowie mają rację, przybyłem tu, by skazić tę planetę swą obecnością.
Glimmung musiał o tym wszystkim wiedzieć, a jednak mnie tu ściągnął. Może dlatego, że
tego potrzebowałem. Zrobił to ze względu na mnie. Chryste, a teraz jest już po wszystkim.
Oto jak mu odpłaciłem: śmiercią.
Mali odłożyła słuchawkę. Odwróciła znieruchomiałą twarz w kierunku Joego i przez długi
czas wpatrywała się w niego bez zmrużenia powiek. Patrzyła na niego w wielkim skupieniu,
po czym pochyliła głowę, jakby przełykała ślinę.
- Joe - powiedziała - panna Reiss twierdzi, że powinniśmy się poddać. Odejść stąd i wrócić
do hotelu  Olimpia" po nasze rzeczy. A potem - zrobiła chwilę przerwy - porzucić planetę
Plowmana i wrócić do własnych światów.
- Dlaczego? - zapytał Joe.
- Bo nie ma już nadziei. Z chwilą gdy Glim-mung... - wykonała konwulsyjny gest - ...nie
żyje, nikt na tej planecie nie będzie miał szans. A zatem powinniśmy... no wiesz... zabrać się
stąd.
- Ale wiadomość w butelce mówiła, żeby czekać na cogodzinne raporty - stwierdził Joe.
- Nie będzie żadnych raportów.
- Dlaczego?
Nie odpowiedziała.
Zmrożony strachem Joe zapytał:
- Czy ona też wyjeżdża?
- Tak, ale najpierw panna Reiss pomoże zabrać się innym do portu. Czeka tam już
międzysystemowy statek gotowy do załadunku. Ona ma nadzieję umieścić na nim
wszystkich w ciągu najbliższej godziny. - Do Willisa zaś Mali dodała. - Zamów mi
taksówkę.
- Musi pani powiedzieć: Willis, zamów taksówkę - oświadczył robot.
- Willis, zamów mi taksówkę.
- Odchodzisz? - zapytał Joe. Czuł się zdziwiony, a w dodatku pozbawiony sensu dalszego
istnienia.
- Tak nam kazano - odparła po prostu Mali.
- Kazano nam czekać na cogodzinne raporty - upierał się Joe.
- Ty cholerny głupcze - powiedziała Mali.
- Zamierzam tu pozostać - rzekł.
- No to zostań. - Zwróciła się do Willisa: - Czy dzwoniłeś po taksówkę?
- Musi pani powiedzieć...
- Willis, czy dzwoniłeś po taksówkę?
- Wszystkie są zajęte - odparł robot. - Zbierają ludzi z najodleglejszych zakątków naszego
globu i wiozą do portu.
- Daj jej pojazd, którym tu przybyliśmy - nakazał Joe.
- Czy aby na pewno nie chce pan wyjechać? - zapytał robot.
- Na pewno - odparł Joe.
- Zdaje się, że cię rozumiem - powiedziała Mali. - Przez ciebie stało się to wszystko; cały ten
kryzys. Sądzisz więc, że wyjazd i próba ocalenia własnej skóry byłyby niemoralne.
- Nie - odpowiedział, po czym zgodnie z prawdą wyznał: - Jestem zbyt zmęczony na powrót
do domu. Przekalkulowałem sobie ryzyko. Jeśli Glimmung powróci, będziemy mogli
kontynuować wznoszenie Held-scalli. Jeśli nie... - Wzruszył ramionami.
- Bohaterstwo - powiedziała Mali.
- Nic z tych rzeczy. Po prostu zmęczenie. Ruszaj do portu. Koniec może nastąpić lada
moment, jak sama dobrze wiesz.
- Cóż, to właśnie mówiła mi panna Reiss - stwierdziła Mali usprawiedliwiająco. Widać było,
że się zastanawia. - Gdybym została... - zaczęła, ale Joe natychmiast jej przerwał:
- Nie zostajesz. Ani ty, ani nikt inny. Z wyjątkiem mnie.
- Czy mogę się wtrącić? - zapytał Willis. - Nikt mu nie przerwał, więc ciągnął dalej: -
Glimmung nigdy nie zakładał, że ktokolwiek ma z nim umierać. Widać to z przeznaczonych
dla was instrukcji od panny Reiss. Bez wątpienia nakazał usunąć wszystkich z planety na
wypadek swej śmierci. Czy pan to rozumie, szanowny panie?
- Rozumiem - oznajmił Joe.
- Czy odjedzie pan wraz z panią?
- Nie - powiedział Joe.
- Ziemianie są znani ze swej głupoty - oświadczyła Mali. - Willis, zawiez mnie prosto do
portu; rzeczy pozostawię w apartamencie. Ruszajmy.
- Do widzenia, szanowny panie - powiedział do Joego Willis.
- Połam nogi - odparł Joe.
- Co to znaczy? - spytała Mali.
- Nic. Takie archaiczne stwierdzenie - odszedł od nich obojga i wpatrzył się w butelkę z
wiadomością na motorówce. Ja też mogę je połamać, pomyślał. - I tak nigdy nie lubiłem
tego stwierdzenia - oznajmił w pustkę. %7łeby tylko Glimmung miał szczęście. Tam w Marę
Nostrum, gdzie to ja powinienem walczyć zamiast niego z Czarnymi Istotami, które nigdy
nie były żywe. To tylko ożywione trupy. Trupy z niezłym apetytem.
- Przeklęty apetyt - powiedział głośno. Został sam. Słyszał odległy pomruk startujących
rakiet. Odlecieli.
- Z  Księżniczki Idy" - powiedział do siebie - śpiewane przez Cyryla w drugim akcie w
ogrodach zamku Adamant.
Zamilkł, a potem nasłuchiwał. Już nie słyszał rakiet. Do cholery, pomyślał. Niezły bigos. I to
z mojej winy. Księga uczyniła ze mnie kamień wywołujący lawinę, jak u Arystotelesa.
Kamień uderza o kamień, a ten potrąca kolejny. Oto treść życia.
Czy Mali i Willis wiedzieliby, kogo cytuję? Mali nie, ale Willis znał Yeatesa. Pewnie znał też
W. S. Gilberta. Yeates. Przyszło mu do głowy coś takiego:
P: Czy lubisz Yeatesa?
O: Nie wiem. Nigdy nie próbowałem.
Na chwilę w jego umyśle zagościła pustka, a potem to:
P: Czy lubisz Szekspira?
O: Nie wiem. Nigdy nie jadłem szeku z pira.
Wymyślał te rzeczy z rodzącym się w głowie poczuciem beznadziejności. Zwariowałem,
pomyślał. Mój mózg wypełniony jest bzdurami, ból mnie ogłupił. A co się dzieje tam w
dole? Spojrzał na wodę. Była gładka i czysta, nie wiadomo co kryło się w otchłani. Niczego
nie był w stanie wywnioskować, gdy nagle...
Niecałe pół kilometra od platformy woda zaczęła burzyć się gwałtownie. Coś wielkiego
zjawiło się pod powierzchnią, przebiło ją, i uwolniło się. Olbrzymi obiekt rozpostarł
skrzydła, którymi bił bezradnie; bił nimi wolno, jakby był wyczerpany. Potem wzniósł się w
niebo niezdarnym lotem. Młócił powietrze jak oszalały, a jednak wzniósł się tylko kilka stóp
nad powierzchnię.
Glimmung? Joe wytężał wzrok w kierunku nadlatującego. Tamten machał skrzydłami, aż
znalazł się przy jednej z kapsuł platformy. Jednak nie wylądował; pracowicie leciał dalej, aż
zniknął w mrokach nocy.
Równocześnie włączył się automatyczny alarm i nagrany, tubalny głos zaczął powtarzać
przez wszystkie głośniki:
- Uwaga! Uaktywnił się fałszywy Glimmung! Należy działać zgodnie z procedurą
ratowniczą, punkt trzeci! Uwaga! Uaktywnił się... - dudnił bez przerwy.
Ten wynędzniały, poobijany stwór, który wyłonił się z morza, nie był Glimmungiem.
Rozdziat czternasty
Przyszła mu do głowy najgorsza możliwość. Glimmung został pokonany. Zdał sobie z tego
sprawę, gdy usłyszał alarm i trzepot olbrzymich, pracowicie łopoczących skrzydeł. To coś
miało jakąś misję. Udawało się w określonym kierunku. Dokąd, zastanawiał się Joe. Nawet
nie lądując, obciążało planetę okropnym piętnem swej obecności. Jego samego również. Na
razie jednak nie zainteresowało się nim, więc przysiadł, skulił się i zamknął oczy.
- Glimmung - powiedział głośno.
Odpowiedzi nie było. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co się robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeśli przyczynia się do utrwalenia miłości.