[ Pobierz całość w formacie PDF ]
formalnościach - słabo, ciemno przed oczami, wylew. Jak na złość. No i jestem przykuty do łóżka. Przedtem, przyznam się, myślałem, że może tylko trochę pożartuję z kostuchą, Wszechwłogą zapewniał, że w każdej chwili mogę zrezygnować. Ale teraz... - smętnie spojrzał po sobie. Cmon lubił towarzystwo, zainteresowanie swoją osobą przyjmował jako rodzaj należnego hołdu, składanego po latach nieobecności wśród fanów. Atmosfera Oddziału O-L bardzo mu odpowiadała, bo tu, w przeciwieństwie do normalnego świata, pamiętano o nim, chwalono i podziwiano. Irek, Konieczny i Starościak często wieczorami odwiedzali dwójkę, czyniąc to dla satysfakcji bliskiego obcowania z kimś, kogo wielkość należała także do ich życia, a także po trosze ze snobizmu. Majami, nie odstępująca pacjenta na krok, podnosiła wtedy oparcie łóżka, a Cmon opowiadał. Najczęściej słuchali w milczeniu, szukając w opowieściach Cmona własnego cienia. Kto by przepuścił taką okazję zapomnienia o miejscu i okolicznościach? Opowieść Cmona - Urodziłem się w Giżycku. Najpiękniejsze miejsce na Ziemi. Ktoś, kto się nie urodził na Mazurach, tak naprawdę nigdy się nie urodził. Wszystkim zawsze tak gadałem. Gdyby mi przyszło żyć jeszcze raz, za diabła bym stamtąd nie wyjeżdżał. Każdy przy zdrowych zmysłach walnie się teraz w czoło, ale to był najfatalniejszy błąd mojego życia. Umarłbym szczęśliwy. Lepiej wcześnie umierać szczęśliwym niż długo żyć byle jak i odnosić pyrrusowe zwycięstwa. Ojciec był kapitanem, pózniej majorem, zawiadywał piekarnią wojskową oraz magazynem mąki i kartofli. Matka spokojnie spijała kawki w jakimś biurze, Wydziale Inwestycji czy podobnym cholerstwie. Dni płynęły powoli, zawsze takie same, jak równo odrąbane kawały ciągnącego się ciasta. Kto by wtedy pomyślał, że w ogóle mogą mieć jakikolwiek smak? Nieważne, czy rok sześćdziesiąty pierwszy, czy sześćdziesiąty siódmy. Taki jakiś nie taki ten byt - śpiewał pan Przybora. Nic się nie działo, a jeśli nawet się działo, to gazety, radio i jedyny kanał telewizyjny robiły wszystko, aby nikt o tym nie wiedział. Ludzie tak naprawdę polubili tę nudę, udomowili, uznali za swoją, choć po kątach szydzili z chuderlawego przywódcy w okularach, które wyglądały jak doklejone brwi, wyśmiewali jego tasiemcowe przemówienia, wielogodzinne wystękiwanie całych kolumn danych o produkcji saletry, gumiaków i surówki żelaza. Cmon podniósł głowę, zatkał nos i wymamlał dyszkantem: - Czterdzieści trzy koma jeden, siedemdziesiąt dziewięć koma dwadzieścia sześć, sześćdziesiąt dwa koma siedemnaście! - Opadł zaraz na poduszkę, dyszał zmęczony, ale mówił dalej: - Miałem też młodszego brata. Został sędzią. Zginął dwanaście lat temu w katastrofie budowlanej. Pojechał do Gorzowa Wielkopolskiego, do chorego szwagra i płyta sprasowała ich obu na tekturę. Jedyny gwałtowny przypadek naszych dziejów rodzinnych. Rzekomo zawiódł program symulacyjny, zagrożenia błędnie zweryfikowano - takie otrzymałem urzędowe orzeczenie. Starym powodziło się niezle. Musieli być, jak na tamte czasy, dosyć zaradni i dobrze żyć z innymi. Pierwszy obraz, jaki pamiętam, to klitka w hotelu garnizonowym. Bordowy tapczan, zajmujący połowę powierzchni, pod oknem staroświecka maszyna do szycia Singer , dalej łóżeczko brata i moja kozetka. Ja przy maszynie, przy jej bocznym blacie bawię się samochodem, strażą pożarną na specjalne, wyjące koło zamachowe, nagle matka wbiega z krzykiem, łapie w ostatniej chwili Wiesia, który przełazi przez barierkę i właśnie leciał głową w dół, prosto do żelaznego, poniemieckiego nocnika. Potem ojciec dostał duże, porządne mieszkanie - drugie piętro, balkon, woń schnącego tynku piaskowej barwy, sam środek miasta, choć trochę dalej od głównej ulicy, Warszawskiej. Kupili nowe meble w solidnym odcieniu ciemny orzech - okrągły stół, królujący na środku największego pokoju, trzydrzwiową szafę, potężną jak bastion, ciężki, oszklony kredens z wystawą kryształowych kielichów, karafek i pater. W naszym, moim i brata, pokoju po prostu aż zionęło nowoczesnością. Pamiętam pstrokate zasłony, rozkładane biurko do odrabiania lekcji, jasną biblioteczkę na ukośnych nóżkach i z rozsuwanymi drzwiczkami, dalej dziwaczny, trójkątny stolik na takich samych nóżkach, czarno lakierowanych. Gdy przyszły lata siedemdziesiąte, wyrzucili to wszystko i zastąpili szykownymi meblościankami na wysoki połysk, załatwionymi dzięki niewidocznym, acz mocnym niciom wzajemnych zobowiązań między matką, kierowniczką sklepu i dyrektorem Wydziału Handlu i Usług. Tuż przy radzieckim kolorowym telewizorze Elektron , o którym mówiono, że z powodu masy potrzebna do niego podmurówka, zaraz pod makietą czołgu T55 z lufą wymierzoną na zachód ojciec dumnie ustawił obok siebie Auny w Bieszczadach Jana Gerharda i Ulissesa Joyce a. Sens świata widział w logice i w porządku, więc zasada kolejności alfabetycznej była dla niego najświętszym prawem. Zawsze też mieliśmy samochód, początkowo jedyny na podwórku, pieczołowicie przechowywany w garażu z falistej blachy, samotnie sterczącym obok trzepaka. Majaczą mi dwie, jedna po drugiej, używane syreny - nietoperze z drzwiami otwieranymi od przodu, kompletne truposze, pod którymi stary nieustannie leżał albo bluzgał i sprowadzał mechaników z koszar, a każdy wyjazd nieodmiennie kończył się ściąganiem na sznurku przez wojskowego ZISa. Pózniej auta były coraz lepsze - nowa syrena 103, nowa skoda 1000 MB i wreszcie - za czasów Gierka - obiekt zawiści całej okolicy, duży fiat w najmodniejszym, zapierającym dech odcieniu bahama yellow , z pokrowcami - imitacją tygrysiej skóry; fantastyczny odrzut z eksportu do Francji, zdobywany uporczywie przez okrągły rok dzięki poruszeniu sprężyn sięgających rzekomo aż Głównego Zarządu Politycznego Ludowego [ Pobierz całość w formacie PDF ] |