[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadzieję? - powiedział takim tonem, jakby strofował małe dziecko. - Nie wiem, po co ja tu tracę czas. - Ruszył w kierunku piwnicy. Caroline stanęła mu na drodze. - A gdzie ty się wybierasz? - Idę uwolnić Ferringtona. - Nie możesz tego zrobić, Freddie. - W miejsce gniewu pojawiła się panika. - Postawi nas przed sądem. Zagroził mi w nocy. Musisz nam pomóc. Przez ułamek sekundy Freddie wydawał się rozważać taką możliwość i jej konsekwencje. - Nie pozwolę, byś wplątała w to mnie i mamę. Co więcej, skoro zawsze twierdziłaś, że chcesz być wolna, by o sobie decydować, będziesz musiała zapłacić za ten czyn. Zaczął schodzić do piwnicy. 13 Wstrząśnięta rozwojem wydarzeń Caroline odwróciła się do Minervy. - Dlaczego powiedziałaś mu prawdę? - Ponieważ uznałam, że tak będzie najlepiej. - Ciotka zacisnęła usta. - Myślałaś, że tak będzie najlepiej? - powtórzyła z niedowierzaniem Caroline. - W takim razie, powiedz, co będzie najlepsze teraz? Zanim Minerva zdążyła wymyślić odpowiedz, w holu zabrzmiał majestatyczny głos. - Lady Pearson, czy jest pani w domu? Drzwi były otwarte. Pozwoliliśmy sobie wejść do środka. - Och, nie - wyszeptała Caroline. - Kto to? - spytała lady Mary. Caroline dała znak Jasperowi, by wyszedł na spotkanie następnych gości. - To panna Elmhart. - Panna Elmhart? - powtórzyła lady Mary. Najwyrazniej nie znała tego nazwiska. - Jest właścicielką pensji, gdzie uczy Caroline - wyjaśniła Minerva. - Aha, a ja myślałam, że to ktoś ważny. - Na przykład sędzia? - spytała sarkastycznie Caroline. Błagam, lady Mary, pani Mills, baronowo, idzcie do domu. Minerva skontaktuje się z warni, jak uporamy się z tym zamieszaniem. - Mamy pozbawić się udziału w tak ekscytujących wydarzeniach? - spytała Violetta Mills. - O nie, moja droga, nie ma mowy. - Absolutnie nie - dodała lady Mary. - Zostaniemy do końca - powiedziała baronowa. W oczach Minervy zabłysły łzy. Objęła przyjaciółki. - Czyż one nie są kochane? Takie lojalne. Takie honorowe. - I takie głupie - wymruczała pod nosem Caroline. - Co powiedziałaś? - spytała ciotka. Caroline nie musiała jej jednak odpowiadać, z sytuacji wybawił ją Jasper. - Panna Ehnhart i wielebny Tilton chcą się z panią zobaczyć, lady Pearson. Twierdzą, że to sprawa niezwykłej wagi. Zaprowadziłem ich do salonu. Caroline nie miała ochoty opuszczać kuchni. Chciała tu być, kiedy Ferrington i Freddie wyjdą z piwnicy. Nie mogła jednak lekceważyć panny Elmhart. - Minervo, musisz zatrzymać tutaj pana Ferringtona, dopóki nie uda mi się pozbyć moich gości. Zrób cokolwiek, ale nie pozwól, by Freddie i pan Ferrington opuścili ten dom, dopóki nie wyjdzie panna Elmhart. - Myślisz, że mogę na ciebie liczyć? - Zrobię, co będę mogła. Caroline wysiliła się na pewny siebie uśmiech. - Chodzmy więc, Jasper, przywitać się z gośćmi. Gdy dochodziła do drzwi, dobiegł ją głos Minervy: - Sądzę, że on nas nie zdradzi. - Kto taki? - Pan Ferrington. Nie zdradzi nas na pewno. Reszta kobiet skinęła uroczyście głową. Caroline nic na to nie odpowiedziała. Gdy weszła do salonu, panna Elmhart i wielebny Tilton pogrążeni byli w przyciszonej rozmowie. Pełne kwiatów wazony nadal zdobiły stoły, biurko i kominek, nadając pomieszczeniu odświętny wygląd i napełniając go intensywnym zapachem. Caroline dyskretnie zakaszlała. Goście od wrócili się nagle, jakby przyłapani na jakimś niecnym uczynku. - Panno Elmhart, pastorze Tilton, miło mi państwa widzieć. - Weszła do pokoju, wyciągając do gości ręce. Wielebny, jej jedyny konkurent, spojrzał na nią, jakby miał ochotę przyjąć podaną dłoń, ale panna Elmhart zmroziła go wzrokiem. Wycofał się więc, mrucząc coś bez związku. Zazwyczaj był bardzo rumiany, ale teraz jego twarz przybrała barwę buraka. Wsunął na nos okulary. Panna Elmhart, wysoka koścista kobieta, która wyglądała jak typowa guwernantka, skrzyżowała ręce na piersiach. - W zasadzie nie chcieliśmy pani, składać tej wizyty wspólnie, lecz kiedy spotkaliśmy się u pani na schodach, okazało się, że przyszliśmy w tym samym celu. Caroline we wdowiej żałobie, która nadawała jej wygląd osoby wysoce moralnej i pobożnej, uśmiechnęła się z udawanym spokojem. - Tak? Przykro mi to słyszeć. Niestety, nie mogę państwa teraz przyjąć z bardzo ważnego powodu. Czy pozwolą państwo, że złożę im wizyty dzisiaj nieco pózniej? - Zmiało ujęła gości za ręce i zaczęła prowadzić do wyjścia. Panna Elmhart zaparła się w pół kroku. - Chodzą pewne plotki - powiedziała bez wstępu. - Tak - dodał nerwowo wielebny. - Lady Dimhurst przyszła do mnie dzisiaj rano ... - I do mnie - weszła mu w słowo panna Elmhart. - Jest bardzo zaniepokojona - ciągnął pastor. Caroline otworzyła szeroko oczy, udając zdziwienie. - Zaniepokojona? Co takiego mogło ją zaniepokoić? Nagle z głębi domu dobiegł kłótliwy głos Freddiego. - Caroline? Caroline, gdzie jesteś, do licha? - Kto to taki? - Panna Elmhart zachowywała się jak chart wyczuwający zdobycz. - Mój szwagier - wyjaśniła uprzejmym tonem przez zaciśnięte zęby. Słyszała, jak Minerva mówi coś do niego; dzwięk ich głosów rozbrzmiewał po całym holu. Nie zwlekając dłużej, poprowadziła wielebnego i pannę Elmhart do drzwi, wyrzucając z siebie pospieszne słowa. - Przykro mi, że państwa tak ponaglam, ale to nie jest najlepsza pora na wizytę ... - Nie dam się zbyć. - Panna Elmhart zaczęła się wyrywać. Caroline usłyszała, że Freddie idzie do holu. Do salonu. Musi zatrzymać gości w salonie. Puściła ich w tej samej chwili, w której panna Elmhart próbowała się jej wyrwać. Nauczycielka z krzykiem potoczyła się do tyłu. Zaczepiła łokciem wazon z kwiatami i przewróciła go, potrącając jednocześnie kałamarz. Atrament wylał się na sekretarzyk i bibularz. - Panno Elmhart, czy nic się pani nie stało? - spytała przestraszona Caroline. - Atrament - wybełkotała kobieta. - Wszędzie atrament i woda. - Zaplamiła sobie pani rękę - zauważył wielebny. - I suknię. Proszę uważać. Panna Elmhart wrzasnęła z wściekłości. - Skąd pani ma te wszystkie kwiaty? Nie można logicznie myśleć w tym pokoju. - Proszę poczekać, zaraz przyniosę jakąś szmatkę, by mogła pani zetrzeć plamy. - Caroline odwróciła się na pięcie, by pobiec do kuchni. Ale w drzwiach stał Freddie z poczerwieniałą twarzą i dzikim wzrokiem. Caroline rozłożyła ręce, jakby chciała go ukryć przed oczami gości. Freddie zmierzył ich wzrokiem. Potem, jakby dopiero rozpoznał szwagierkę, rzucił piskliwie: - Czy wiesz, co on mi powiedział? Caroline nie musiała pytać, co za on. Freddie skrzywił się i przybrał wściekłą minę. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |