[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No, może zgodzimy się kompromisowo, że jednak troszeczkę, dobrze? - pojednawczym tonem zaproponował James. - I może jednak pojedziemy do Włoch na miodowy miesiąc? Skoro już matka podarowała nam w prezencie ślubnym tę letniskową willę w Toskanii, byłoby z naszej strony grubym nietaktem nie wybrać się tam tego lata, choćby na krótko. Nie sądzisz, że mam rację? Poppy nie odezwała się na to ani słowem, skinęła jednak potakująco głową. Toskańską willę ojciec Jamesa kupił tuż po ślubie z jego matką. Spędzali w niej wakacje, najpierw we dwoje, potem we trójkę ze starszym synem, a po przyjściu na świat młodszego - we czwórkę. Któregoś lata Poppy z rodzicami również tam przebywała, korzystając z gościny stryjostwa. Po tragicznej śmierci męża matka Jamesa nie pozbyła się letniej willi, ale raz na zawsze przestała ją odwiedzać. Już nigdy się nie zakocham 114 Stwierdziła, że woli, by to miejsce pozostało w jej pamięci takie, jakie było, gdy spędzała tam cudowne chwile z ukochanym mężczyzną. - Właśnie tam poczęliśmy Jamesa! - szepnęła Poppy na ucho z konfidencjonalnym uśmięchem w dniu ślubu, kiedy informowała ją i syna o swojej decyzji przekazania im willi na własność w ślubnym prezencie. - Więc chyba mu się bardziej należy niż Chrisowi, prawda? Willa, którą przez wszystkie lata opiekował się na zlecenie matki Jamesa zamieszkujący po sąsiedzku toskański rolnik imieniem Paolo, była usytuowana w malowniczej i cudownie odludnej okolicy, na obrzeżach maleńkiej wioski, leżącej nieopodal niewielkiego, zabytkowego miasteczka. Chcąc bez niedogodności i kłopotów dowiezć tam ciężarną żonę z florenckiego lotniska, w samym środku upalnego śródziemnomorskiego lata, James Carlton wynajął w biurze rent a car luksusowy, klimatyzowany samochód. Dojechali wygodnie, Willa wydała się Poppy po latach znacznie mniejsza niż ta zapamiętana z dzieciństwa. Jej ściany, które miały kiedyś mocno nasycony kolor terakoty, spłowiały pod wpływem działania czasu i słońca, nabierając o kilka tonów jaśniejszej, różowawobrązowej barwy. Tylko przesłaniające, szczelnie okna i chroniące wnętrze przed nadmiarem słońca drewniane okiennice były lśniąco białe. - Poczciwy Paolo musiał mieć jakieś przeczucie, że do willi zjadą wreszcie w tym roku goście i świeżo je odmalował - stwierdził James. Wysiedli z klimatyzowanego samochodu z przycie- mnionymi szybami. Gorące i bardzo suche powietrze, połączone z ostrym słonecznym światłem, natychmiast Penny Jordan 115 przyprawiło Poppy nie tylko o ból, ale nawet o lekki zawrót głowy. - Paolo był powiadomiony o naszym przyjezdzie i miał nam przygotować jakieś zaopatrzenie - odezwał się James. - Jeśli jednak zlekceważył sobie tę prośbę, to ja zaraz podjadę do wioski i zrobię najpilniejsze zakupy. Potrzebujesz czegoś szczególnego, mała? - Tylko wody! - jęknęła Poppy, mrużąc oczy i ciężko chwytając powietrze. - Duszno ci? yle się czujesz? - zaniepokoił się James. - Czuję się jak ciężarna kobieta w trzydziesto- stopniowym włoskim upale, to wszystko - odpowiedziała mu Poppy z wyraznym przekąsem. - Wejdzmy do domu, tam będzie trochę chłodniej - zaproponował. Miał rację. Mroczne z powodu pozamykanych szczelnie okiennic wnętrze willi nie było aż tak nagrzane, jak powietrze na zewnątrz. - Tutejsza architektura ma to do siebie, że doskonale chroni ludzi przed nadmiarem słońca i ciepła - wyjaśnił James. Po czym dodał: - Aż mi się nie chce znów wychodzić na ten upał po bagaże! Rad nierad wyszedł jednak. Poppy zajrzała tymczasem do kuchni. Na stole stało pokazne pudło z wiktuałami. Paolo wywiązał się doskonale ze zleconego mu zadania i zadbał o odpowiednie zaopatrzenie. Ujrzawszy apetycznie rumiany świeży chleb i soczyście czerwone, dorodne, lśniące, z pewnością dopiero niedawno zerwane z krzaka pomidory, Poppy po raz pierwszy od niepamiętnych już czasów poczuła, że jest niesamowicie głodna. - Czyżby to moje małe bobo aż tak bardzo chciało jeść? - Już nigdy się nie zakocham 116 odezwała się półgłosem sama do Siebie. - Nasze bobo! - poprawił ją James, który akurat Stanął w drzwiach kuchni i usłyszał jej słowa. - A właśnie, że moje! - zaoponowała Poppy. - Ale moje też! - nie dawał za wygraną James. - A niby z jakiej racji? W tej chwili przecież nic mu z siebie nie dajesz, nic o nim nie wiesz, nie masz z nim absolutnie nic wspólnego! - Nie noszę go w sobie, tak jak ty, to prawda. Ale je kocham, Poppy! Zupełnie tak samo, jak ty. Poppy wzruszyła ramionami. - I co z tego - mruknęła posępnie. - Możesz faktycznie kochać to dziecko, to nasze dziecko. Ale przecież nigdy tak naprawdę nie pokochasz mnie. Ani ja ciebie. Przecież nas nic...no, prawie nic - poprawiła się - nie łączy, James. My nie mamy ze sobą absolutnie nic wspólnego, poza tym przypadkowo poczętym maleństwem. - I to właśnie już jest coś, Poppy! Nie byle co, tylko coś bardzo ważnego. My dla tego naszego maleństwa zbudujemy z czasem wspólnotę, cudowną rodzinną wspólnotę. Jestem tego pewien! - oznajmił z przekonaniem James. - Szczęściarz z ciebie, skoro masz w sobie tyle pewności. Miejmy nadzieję, że jakoś jej wystarczy dla nas dwojga - westchnęła Poppy. Umilkli oboje. Trochę markotny po tym, co usłyszał, wciąż jednak pełen energii i optymizmu James zajął się rozpakowywaniem bagaży, a jego znękana ciężkimi, pesymistycznymi myślami i ledwie żywa po podróży żona weszła do łazienki, żeby wziąć prysznic. Kiedy się odświeżyła i ochłodziła, poczuła się z miejsca Penny Jordan 117 znacznie lepiej. Osuszyła ciało ręcznikiem, włożyła lekką, luzną sukienkę z cieniutkiej bawełny. Odetchnęła z ulgą. I nagle... - Boże, co to? - szepnęła sama do siebie. I zaraz potem, nie zastanawiając się nawet nad tym, co robi, krzyknęła pełnym głosem: - James! Och, James! Głośno zadudniły z głębi domostwa pośpieszne męskie kroki. Zdenerwowany James sforsował zamknięte na archaiczny haczyk drzwi, wpadł jak burza do łazienki i zapytał z tłumionym z najwyższym trudem niepokojem: - Poppy, o co chodzi? Co się stało? Poppy milczała zaskoczona potrójnie: po pierwsze tym, co odczuła, po drugie tym, co pózniej zrobiła, a po trzecie tym, jak zareagował James. - Na litość boską, dziewczyno! Dlaczego mnie wołałaś? Odezwij się nareszcie! Powiedz, co się dzieje? Nie daj Boże, coś złego? Poppy uśmiechnęła się niepewnie. - Nic złego - szepnęła. - Tylko ono... to nasze dziecko. ..Ono się już rusza, James! Właśnie przed chwilą [ Pobierz całość w formacie PDF ] |