[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gotowy lada chwila się na niego rzucić. Przyjrzał się uwa\nie płomieniowi, który stał się \ółty i dymił, potem poślinił palec, wyciągając go i obracając we wszystkie strony, wreszcie ukląkł i obwąchał ziemię. W końcu spojrzał na tunel z lewej strony. - Ten - mruknął. - Nie - powiedział Holger. - Nie widzisz, \e w tym kierunku podłoga opada: - Nie, nie opada. I nie rób tyle hałasu. - Chyba zwariowałeś! - zaperzył się Holger. - Ka\dy głupi... Hugi popatrzył na niego spod krzaczastych brwi. - Ka\dy głupi mo\e zrobić, co mu się spodoba - powiedział. - A mo\e i masz rację. Głowy nie dam. Jeno moje zdanie jest takie, \e dobra droga wiedzie przez ten tunel, a wiem o podziemiach trochę więcej ni\ ty. To co, pójdziecie jak radzę? Holger przełknął ślinę. - Dobrze - powiedział. - Przepraszam. Prowadz. Hugi uśmiechnął się lekko. - Dobry chłopiec. Podreptał do wybranego przez siebie tunelu. Pozostali poszli za nim. Wkrótce tunel wyraznie zaczął prowadzić w górę. Holger nie powiedział ani słowa, gdy Hugi minął kilka bocznych korytarzy, nie zaszczycając ich nawet jednym spojrzeniem. Jednak gdy powtórnie stanęli przed takim samym, jak poprzednie, potrójnym rozgałęzieniem, krasnolud wahał się przez kilka minut. W końcu. zatroskany powiedział: - Wszystko wskazuje, \e mo\em iść tym w środku. Jeno widzi mi się, \esmród trolla najsilniej stąd dochodzi. - Potrafisz w ogóle wyczuć jakąś ró\nicę? - spytał Carahue, krzywiąc się. - Pewnie tam jest jego legowisko - szepnęła Alianora. Któryś z koni parsknął. W ciasnej, akustycznej przestrzeni zabrzmiało to jak wystrzał. - Nie mógłbyś znalezć jakiejś innej, okrę\nej drogi? - Mo\e i mógłbym - odpowiedział Hugi niepewnie. - Jeno sporo czasu by na tym zeszło. - A musimy jak najszybciej dotrzeć do kościoła - dodał Holger. - Dlaczego? - spytał Carahue. - Teraz to nie jest wa\ne - powiedział Holger. - Po prostu uwierz mi na słowo, dobrze? Jakkolwiek Saracen udowodnił, \e jest godny zaufania, nie było to odpowiednie miejsce na postój i wyjaśnianie skomplikowanej prawdy. Było zupełnie oczywiste, \e miecz Cortana miał podstawowe znaczenie. Gdyby gra szła o pietruszkę, wrogowie tak usilnie nie staraliby się uniemo\liwić mu dojście do niego. Morgan bez trudności mogła dotrzeć do kościoła szybciej ni\ on. Jednak nic by jej to nie dało - nie mogłaby przenieść miecza w inne miejsce. Zapewne był za cię\ki, \eby mogła poradzić sobie z nim w naturalny sposób, a zbyt święty i chroniony przez błogosławieństwa, \eby działały nań jej czary. Potrzebowałaby pomocy innych ludzi, takiej, jaką miała, gdy Cortana został ukradziony. Jednak wszystko wskazywało na to, \e poganie czuli zbyt wielki strach przed kościołem Zwiętego Grimmina, \eby do niego podejść, nawet gdyby im wydała taki rozkaz. Jej własne oddziały, pochodzące z innych rejonów świata, były zajęte przygotowaniami do wojny z Imperium. Gdyby jednak miała wystarczająco du\o czasu, na pewno by kogoś znalazła. Lub... co bardziej prawdopodobne... mogła wezwać Moce, które z łatwością poradziłyby sobie z Holgerem, zanim zdołałby dotrzeć do kościoła. Miał dotychczas więcej szczęścia, ni\ zasługiwał. Wiedział a\ nadto dobrze, \e nie byłby w stanie wyrwać się z łap jej najsilniejszych sprzymierzeńców. Tylko święty mógłby tego dokonać, a jemu sporo jeszcze do Zwiętości brakowało. C.B.D.O. : musiał się maksymalnie śpieszyć. Carahue przez chwilę patrzył na niego ponurym wzrokiem, potem powiedział: - Jak sobie \yczysz, przyjacielu. Idzmy więc najkrótszą drogą. Hugi wzruszył ramionami i ruszył naprzód. Tunel wyginał się, wiódł w górę, potem w dół, i znowu w górę, zakręcał, rozszerzał się i zwę\ał. Ich kroki brzmiały jak uderzenie bębna. Tutaj, tutaj, tu jesteśmy, trollu tutaj, tutaj, tu jesteśmy. Gdy korytarz stał się tak wąski, \e niemal ocierali sobie ramiona o ściany, Holger znalazł się za Hugim. Za plecami miał Carahue, który z kolei szedł tu\ przed prowadzącą konie Alianorą. Nie widział nic, poza mrokiem, barwionym czerwienią przez filujący płomień pochodni. Usłyszał przyciszony głos Carahue: - Najcię\szym z moich grzechów jest to, \e tak słodkiej dziewczynie pozwoliłem znalezć się w tak cuchnącym miejscu. Bóg nigdy mi tego nie wybaczy. - Ale ja tak - szepnęła Alianora. Saracen zaśmiał się. - Ha! To wystarczy! A poza tym, moja pani, komu potrzebne jest słońce, czy księ\yc, czy gwiazdy, je\eli ty jesteś obok? - Nie, proszę cię, nie mo\emy rozmawiać, robimy za du\o hałasu. - A więc zadowolę się myślami. Myślami o pięknie, wdzięku, łagodności i dobroci, słowem, myślami o Alianorze. - Och, Carahue... Holger zagryzł wargi a\ do bólu. - Cicho tam z tyłu - sapnął Hugi. - Do samego legowiska dochodzim. Korytarz urwał się. Pochodnia oświetlała zaledwie niewielką część jaskini, w której się znalezli. Gdy płomień rozgorzał nieco jaśniej. Holger miał ,wra\enie. \e widzi ściany. wznoszące się łukiem i ginące w ruchomej ciemności. Na podłodze le\ała gruba warstwa gałęzi. Liści, na wpół zgniłej słomy i kości wszędzie ogryzione kości. Nad tym wszystkim przemo\ny, obezwładniający odór śmierci. - Cicho, mówię! - rozkazał Hugi. - Myślicie. \e mnie się tu podoba. Musim tędy przejść miękko jak koty. Wyjścia pewno są po tamtej stronie. Zmiecie trzeszczały pod stopami, z ka\dym krokiem głośniej. Holger chwiał się, stąpając po tym grubym, niepewnym dywanie. Potknął się o pień drzewa. Gałąz drasnęła jego policzek, jakby mierząc w oczy. Nadepnął na ludzki kręgosłup z resztkami \eber, który rozpadł się pod jego stopą. Słyszał, jak konie zapadają się pod własnym cię\arem, potykają i parskają z oburzeniem. Pochodnia strzeliła jaśniejszym płomieniem. W tej samej chwili Holger poczuł chłodniejszy powiew. - Wcaleśmy nie tak daleko od wyjścia. Ho! - powiedział Hugi. - Ho - odpowiedziało echo. - Ho - o - o. Spod sterty martwych liści wygrzebał się troll. Alianora wrzasnęła. Holger zdą\ył pomyśleć, \e nigdy dotąd nie słyszał w jej głosie prawdziwego strachu. - Bo\e, miej litość - szepnął Carahue. Hugi przykucnął i zawarczał. Holger upuścił miecz, nachylił się, \eby go podnieść i znowu upuścił, gdy\ jego dłonie nagle stały się mokre od potu. Troll podszedł bli\ej, powłócząc nogami. Miał dwa i pół metra wysokości, mo\e więcej. Trudno to było określić, gdy\ był mocno zgarbiony, ramiona zwisały a\ do ziemi, wlokąc się obok grubych, uzbrojonych w pazury stóp. Bezwłosa, zielona skóra poruszała się na całym ciele, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |