[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie, nie wiemy - wysapała Tess. - Niestety, nie - powtórzył Jack grzecznie. - Hmmm. - Mary oparła się na hebanowej lasce, wysiadła z lawendowego pojazdu i usiadła obok nich na leżaku. - Ale Hadley przekazał wam wiadomość, tak? W Tess narastały podejrzenia. Mary za bardzo interesuje się tą sprawą. - Tak. Był u nas przez całą noc, bo złapał go huragan. - Phi! - żachnęła się Mary. - Mówiłam mu, żeby się nie ociągał, bo nie zdąży przed burzą. A swoją drogą, nie ma poważnych szkód. Przed chwilą jechałam bulwarem. Plaża jest chwilowo nie do użytku, ale niestety nie zalało nikogo nad samym morzem. Zachichotała. - To nawet nie był huragan. Porządny huragan zmiótłby z powierzchni ziemi ten cholerny motel, którego usiłuję się pozbyć. Niech to szlag. Tess roześmiała się ze zdziwieniem. - Ciekawe, czy to ten, w którym zatrzymał się Ernesto. - Ernesto? - Mary spojrzała bystro. 140 - Znajomy Jacka. - Ej, chwila! - Oburzył się. - To nie jest mój znajomy. Poznałem go w pracy. Niestety. - Więc co z nim? - Mary puściła jego słowa mimo uszu. - No, nic - odparła Tess. - Nocował u nas z żoną i dzieckiem, bo wyrzucono ich z motelu. Podobno właściciel obawiał się, że ich zaleje. Tylko że zamknięto już most i nie mieli gdzie się podziać. - Hm - Mary przekrzywiła głowę. - Cały Dave Carr. Wpada w panikę w ostatniej chwili, gdy jest już za pózno, i wyrzuca ludzi na bruk. To jeden z wielu powodów, dla których chcę się pozbyć tego motelu z mojej ziemi. Przez tego faceta okolica traci reputację. Ba, całe miasto. - Nie możesz go po prostu wyrzucić? - Zdziwił się Jack. - Nie przedłużyć umowy dzierżawy? - Niestety - Mary wzdrygnęła się z obrzydzeniem - w młodości byłam głupsza niż teraz. Lubiłam go, więc wydzierżawiłam mu teren na pięćdziesiąt lat. Minęło dopiero trzydzieści. - Cóż - Jack uśmiechnął się złośliwie. - Jest nadzieja, że zmiecie go następny huragan. - Liczę na to od trzydziestu lat. A on ciągle stoi. - Zatrzymała badawczy wzrok na Tess. - N o , dziewczyno, jak słyszę, nadal się kłócisz z tym tu młodym ogierem. Policzki Tess płonęły żywym ogniem. - Słucham? - odezwała się sztywno. - Ha! - Spojrzenie Mary stało się jeszcze bardziej badawcze, o ile to w ogóle możliwe. -Nie zachowuj się wobec mnie jak wiktoriańska dama, dziewczyno. Nie robi to na mnie wrażenia. Jack prychnął. - Tobie też kojarzy się z epoką wiktoriańską? Tess łypnęła na Jacka takim wzrokiem, że sama się zdziwiła, że nie stanął w płomieniach. Tylko się uśmiechnął. Lecz teraz wzrok Mary skupił się na Jacku. Kolej na niego. 141 - Więc uważasz, że jest wiktoriańska, tak? - Tylko przyznałem ci rację. - Doprawdy? - Mary uniosła starannie wyskubaną brew. - Z doświadczenia wiem, że jeśli młody ogier zarzuca kobiecie wiktoriańskie zwyczaje, to dlatego, że ona nie wpuszcza go do łóżka. Tess obawiała się, że jej policzki zaczną zaraz skwierczeć, tak były gorące. Jednak warto było pocierpieć, bo oto po raz pierwszy w historii rumieniec pojawił się także na twarzy Jacka. Trafiła kosa na kamień. - I nie wmawiaj mi, że o tym nie myślałeś, chłopcze - upomniała Mary surowo. - Znam mężczyzn i wiem, że myślą wcale nie głową. Tess czuła, że się dusi, nie wiedziała tylko, ze śmiechu czy ze złości. - Wydaje mi się - Jack starannie podkreślał każde słowo - że już z tego wyrosłem. - Czyżby? Więc czemu uważasz Tess za wiktoriańską damę? - Mary, jeśli powiem jeszcze jedno słowo, zabije mnie. Mary parsknęła suchym śmiechem. - Dobrze. Doceniasz siłę kobiety. - A jakże - przyznał. - Chodzi oto, żeby wodzić faceta za nos. A ty? Ilu masz pod ręką? Mary zamrugała szybko, wyraznie zdumiona, że ktoś odpłaca jej tą samą monetą. - Nadajesz się - stwierdziła po chwili. - Odpowiedz mi... chyba że się obawiasz. - Och, skądże znowu - uśmiechnęła się szeroko. - Nie obawiam się. Owinęłam sobie biednego Teda dookoła palca, i to już sześćdziesiąt lat temu. Ale on to lubi. - Albo tylko udaje - mruknął Jack. - Niewiele znam osób, które naprawdę lubią być wodzone za nos. Uśmiechnęła się znacząco. - Mój drogi ogierze, przecież sam do nich należysz. 142 Tess obserwowała ze zdumieniem, jak Jack zaczyna się śmiać. Właściwie dlaczego Mary ciągle nazywa go ogierem? Tess nie uważała się za eksperta w sprawach męsko-damskich, ale to nie jest raczej pochlebne określenie. Ciemne oczy Mary ponownie spoczęły na niej. Najchętniej zapadłaby się pod ziemię, zanim Mary powie coś, od czego znowu się zarumieni. Odezwała się szybko: - Może przypomniało ci się coś, co pomoże nam znalezć rodziców? Mary poprawiła się na leżaku, rozważając, czy pozwolić na zmianę tematu. Po chwili stwierdziła: - Wiecie, czasami fascynacja objawia się wrogością. Tess się najeżyła. Po ustach Jacka błąkał się dziwny uśmieszek. - Niby skąd wiesz? - zainteresowała się Tess. Mary nie zwracała na nią uwagi. - Tak, tak, nieraz w życiu zachowywałam się wrogo tylko dlatego, że ktoś mi się podobał. Nie chciałam tracić kontroli. Jack spojrzał na Tess. Poczuła na sobie jego badawczy wzrok, jakby rozważał słowa Mary. Poruszyła się zniecierpliwiona. - Wiesz, Mary, czasami ludzie się nie lubią i tyle. Jack mnie nienawidzi, ja go nie znoszę. - Chwileczkę, Tess - obruszył się. - Mów za siebie. Nigdy nie powiedziałem, że cię nienawidzę. - No, popatrz, dałam się nabrać. Od pierwszej chwili ze mnie kpiłeś. Ze wszystkiego. Z mojego imienia. Wzrostu. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |