[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mu pewną pracę Yermeera, ale zakonnice powiedziały mu, że znalazł się w Lejdzie, nie w Delft, gdzie mieszkał Yermeer. Jak i poprzednio nie wydało mu się zresztą, żeby Grayowie byli wystarczająco bogaci, aby móc posiadać płótno tej klasy co Yermeer. Przeszli przez wyłożony białymi i czarnymi płytkami hol. Prostak w skórzanej czapce podskakiwał przed nimi po schodach. Były z solidnego dębu, otaczała je boazeria rzezbiona w roślinne wzory. Surowe dębowe deski głuszyły kroki. Na szczycie klatki schodowej otwierało się owalne okienko, przez które Yincent dojrzał targane wiatrem gałęzie drzew. Wyglądem swym przypominały ręce tonących, wyciągające się po ratunek. Poprowadzono ich wzdłuż cienistego korytarza, aż dotarli do drzwi znajdujących się na samym końcu. Mężczyzna zapukał głośno, a potem otworzył je przed nimi. Kom. Wskazał im drogę. Yincent i Thomas weszli do pokoju. Miał bielone ściany i niski sufit. Okna z oprawnymi w ołów rombami szybek wychodziły na trzepoczące na wietrze markizy nad kramami. Podłogę wykonano 336 z polerowanego dębu. Było tu biurko, krzesło z wysokim oparciem i srebrny kałamarz z zanurzonym gęsim piórem. Może ktoś niedawno nim pisał, ale nie widać było papieru. Przy oknie, tyłem do światła, stał jakiś wysoki, zakapturzony człowiek w pelerynie z brązowego aksamitu. Był odwrócony, tak że nie widzieli jego twarzy. Nucił prawie niesłyszalnie jakąś nie znaną Yincentowi melodię. Zawierała repetycje, typowe dla średniowiecznych, osobliwych utworów, opowiadających o żniwach, rybach lub krowach, co to nigdy nie chce dawać mleka. Posłałeś po nas powiedział Yincent z napięciem w głosie. Nastąpiła chwila milczenia, a potem zakapturzona postać przemówiła. Istotnie, uczyniłem to mówił bardzo niewyraznie, jakby z pełnymi ustami. Chyba nie wydam ci się grubiański, jeżeli zapytam, kim jesteś i z jakiego powodu nas wzywałeś. Ależ bynajmniej odpowiedziała postać. Atoli sądziłem, że jest to oczywiste. Postać obróciła się, zrzucając kaptur. Thomas krzyknął, przejęty grozą. To był Maurice Gray. Wciąż żył, ale do jego siwych włosów przylgnęły strupy krwi. Robaki wiły się wokół kołnierza, włosów, wypadały z kącików ust. Oczy które zawsze były pozbawione światła, jak para zwierciadeł teraz połyskiwały srebrem, jakby po brzegi nalano w nie rtęci. Yincent złapał Thomasa za ramię i rzucił się do drzwi, ale tam czekał na nich człowiek w skórzanej czapce. Szczerzył do nich spróchniałe zęby, wymachując przy tym rzeznickim toporem. Zarechotał. Maurice zrobił parę ciężkich kroków w ich kierunku. Robaki wyślizgiwały mu się z ust i spadały na szatę. Zabiłem cię powiedział z uporem Yincent. Zabiłem cię na plaży w Dennisburgu. Maurice uśmiechnął się. Chciałbyś, co? powiedział prawie z pobłażaniem. Ale jestem dziedzicem wszystkiego, co wyniosło Grayów ponad przeciętność przez ostatnie osiemdziesiąt lat. Została mi przekazana moc mej rodziny, panie Pearson, i trudno się mnie teraz pozbyć. Podniósł rękę. 337 Podoba się panu ten obraz? Muszę przyznać, że zawsze miałem do niego pewien sentyment, mimo nudnawego tematu. Został namalowany w 1631 roku przez Gerarda Dou, ucznia Rembran-dta. Niezwykle sumienny malarz, jego prace to zapowiedz twórczości Yermeera. Bardzo ciekawie rozwiązał problem światła, nie uważa pan? Chcemy tylko się stąd wydostać powiedział Yincent. Maurice wbił w niego pozbawione głębi spojrzenie srebrnych oczu. Od pierwszego spotkania rodzina Pearsonów stała się naszym przekleństwem. Chyba nie spodziewa się pan poważnie, że pozwolę wam się stąd wymknąć? Zostaniecie tu na zawsze; to najwłaściwszy rodzaj kary dla takiego pretensjonalnego handlarza sztuki jak pan. Uwięzienie w siedemnastowiecznym, niewyobrażalnie nudnym, miejskim pejzażu. Umilkł i strzepnął robaki z kołnierza. A może byłoby lepiej, gdybym poprosił mojego przyjaciela, żeby zabrał was i rzucił wasze ścierwo na pożarcie psom z Lejdy. Yincent zbliżył się o krok do prostaka. Zerknął na Maurice'a, a potem na Thomasa. Thomas powiedział cicho do syna. Pamiętasz stary numer dwóch na jednego"? Co? zapytał chłopiec, nie mogąc oderwać spojrzenia od ohydnego widoku, jaki przedstawiał sobą Maurice. Stary numer dwóch na jednego". Pamiętasz. Robiliśmy go na trawniku w Candlemas. Thomas obrócił się i popatrzył na niego. Yincent nie był pewien, czy zrozumiał. Chłopiec jest przestraszony, to zrozumiałe powiedział łagodnie Maurice. Trudno przecież nie drżeć przed śmiercią, nieprawdaż? Ale Yincent błyskawicznie odwrócił się, zaskakując kompletnie siepacza w skórzanej czapce. Złapał obiema rękami za lepiący się od brudu przegub i walnął nim o framugę. Tamten upuścił topór. Yincent pchnął go, a równocześnie Thomas opadł na kolana tuż za jego plecami, wykonując stary numer dwóch na jednego". Prostak przewalił się przez niego i rozciągnął na podłodze. Yincent podniósł topór. Zamachnął się na Graya. Maurice instynktownie zasłonił rękami głowę. 338 Tato! Nie! Tato! Nie rób tego! wrzasnął histerycznie Thomas. Ale oślepiony wściekłością Yincent rąbnął w ramię Maurice^, czując, jak ciężkie ostrze wchodzi najpierw w miękkie, gnijące ciało, a potem roztrzaskuje kości. Uderzał raz za razem, aż kawałki ciała i aksamitu fruwały po pokoju, jak poderwane gwałtownym wichrem. Prawie nie było krwi, tylko ciemna maz kleiła się do topora za każdym uderzeniem. Maurice padł na kolana, nie wydając dzwięku. Okaleczone ręce zwisły mu po bokach. Teraz Yincent rąbał go z tyłu po czaszce, odcinając uszy, zrywając [ Pobierz całość w formacie PDF ] |