[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nazajutrz pod wieczór roztrząsnął ją zgrabiarką. Kiedy był młodszy, rozważnie kosił każdą łąkę osobno, ale teraz, mając pełen dom pomocników, wolał zaryzykować skoszenie wszystkich naraz, niż ryzykować, że cała ta koszmarna robota spadnie na niego i Rose. Z samicy bażanta zostały tylko kępki puchu i pierza na schnącym sianie. Lis albo kot, a może wrona, kto to wie... ? Rankiem ciemnozielone sylwetki buków na skraju łąki tonęły w mlecznobiałej mgle; sandałami rozbryzgiwali zielone kałuże na zasnutych pajęczynami pastwiskach. W sadzie z gałęzi śliw i jabłoni zwisały białe nitki babiego lata. Zapowiadał się gorący, suchy dzień. Nawet wieczorem nie będzie deszczu. Nie mogli zacząć pracy, dopóki słońce nie osuszy mgły i skoszonej trawy. Rose usmażyła ogromną patelnię kiełbasek i krwawej kiszki, które zjedli z ciemnym chlebem sodowym, popijając dzbankiem parującej herbaty. Dopiero wieczorem znajdą czas na następny spokojny posiłek, a wtedy będą zbyt zmęczeni, by jeść. Moran zasiadł do śniadania w wyśmienitym nastroju, zadowolony z pewnej pogody, dużej liczby pomocników i dobrych widoków na wygranie zakładu z naturą. Do wieczora większa część siana zostanie zabezpieczona i będzie miał je z głowy aż do przyszłego roku. Produkowaliście dużo siana, Sean? spytał tonem przyjemnej pogawędki, nakładając na talerz kiełbaski i plasterki krwawej kiszki. Tak, i trochę kiszonki, jeśli lato było kiepskie. Więc pewnie dobrze znasz się na tej robocie? Nie za bardzo. Moje rodzeństwo pomagało przy sianie. Ja musiałem się uczyć. Co za pożytek z uczenia się w lecie? rzucił beztrosko Moran. Ogromny. Można przeczytać podręczniki do następnej klasy. Ma się lepszy start w szkole odpowiedział Sean bez namysłu. Przy stole zapanowała nieprzyjemna cisza. Wszystkie dzieci Morana od dziecka musiały pomagać w polu. Wielokrotnie nauka wchodziła w konflikt ze żniwami, sadzeniem albo wycinaniem torfu. Osobiście uważam, że zbyt wielką wagę przykłada się do ślęczenia nad książkami. Albo człowiek jest zdolny, albo nie. Bez ślęczenia nad książkami daleko się nie zajdzie. Uparte obstawanie przy swoim jedynie zaogniło wrogość Morana. Masz absolutną rację poparła męża Sheila. Ty pójdziesz gościńcem, ja polną ścieżką, a i tak będę w Szkocji przed tobą. Pogwizdując, Moran wstał od stołu. Wyszedł na łąkę. Siano nie było jeszcze całkiem suche, podregulował więc trochę maszynę do roztrząsania. Starcie z Seanem nie poprawiło mu humoru. Niepokoił się. Nie było sianokosów, żeby nie uszkodził maszyny, a w tym roku cała rodzina będzie mu patrzeć na ręce. Zaczął roztrząsać siano na płaskiej części łąki. Gdy Rose usłyszała traktor, skrzyknęła wszystkich i poprowadziła ich przez sad, na łąkę, żartując i dowcipkując, by pokryć własny niepokój. Zgrabiarka zgarniała siano w szerokie, pszenicznozłote wały, oddzielone zielonymi pasami równo przystrzyżonej trawy. Moran siedział na traktorze sztywno, jakby kij połknął, coraz to odwracając się, by spojrzeć na obracające się zęby rozgarniające siano na obie strony. Można pomyśleć, że tatuś i traktor stanowią jedność powiedziała Rose. Chwycili widły i zaczęli układać siano w kopki. Rose pracowała sprawnie, Michael też, kiedy był w odpowiednim nastroju, a tego dnia chciał pokazać wszystkim, jaki jest szybki i silny. Energicznie przerzucał ciężkie siano. Sucha trawa szeleściła rozkosznie, kiedy nabierał ją na widły. Rose ograbiała kopki, a on parł do przodu i tam, gdzie jeszcze przed chwilą leżała skoszona trawa, wyrastały równe rzędy kopek. Dziewczęta pracowały dobrze, z wyjątkiem Sheili, która bardziej skupiała się na mężu niż na pracy. Chociaż starał się z całego serca, nie umiał posługiwać się widłami i bardziej przeszkadzał, niż pomagał. Niewiele z niego pożytku mruknął do siebie Moran, patrząc, jak Sean bezproduktywnie macha rękami. Jeszcze zrobi komuś krzywdę. Z domu w kępie drzew wysoko nad łąkami wyszedł stary Ryan, emerytowany dyrektor szkoły. Oparł się o mur i przyglądał, jak pracują. Mnie to, oczywiście, nie przeszkadza, ale moja stara już zaczyna zrzędzić sparodiował go Michael, wywołując salwy tłumionego śmiechu, tylko Sheila rzuciła mu ostre spojrzenie, myśląc, że robi sobie żarty z Seana. Michael, zachwycony reakcją dziewcząt, zarechotał rubasznie, nabierając kolejną porcję siana, co jeszcze bardziej je rozbawiło. Moran skończył roztrząsać siano na płaskiej części łąki, zatrzymał traktor i podszedł do nich. Przerwali pracę i napili się zmieszanego z wodą mleka z blaszanej kanki. Idziecie jak burza rzekł niemal z wdzięcznością. Najłatwiejszą część mamy za sobą. W jego głosie słychać było niepokój. Ile razy roztrząsam na tym stoku, zawsze coś musi mi się przytrafić. Jeśli ty sobie z tym nie poradzisz, nikt sobie nie poradzi powiedziała Rose, ale tylko spojrzał na nią z irytacją. Stary Ryan już gapi się na nas zza swojego murka. Będzie zachwycony, jak coś się popsuje. W tym kraju tylko to jedno potrafią gapić się. Mnie to wcale nie przeszkadza, ale moja stara już zaczyna zrzędzić Michael powtórzył swój numer, lecz Moran się nie roześmiał. Obrzucił syna lodowatym spojrzeniem i wrócił na traktor. Udało mu się dwa razy bezpiecznie okrążyć kawałek gruntu na stoku, ale obok buka zęby z nieprzyjemnym szczękiem uderzyły o korzeń albo kamień. Traktor stanął w miejscu. Wbili widły w ziemię i podeszli do drzewa. Znowu te cholerne korzenie powiedział Moran, oglądając pokrzywione zęby. Ile się złamało? spytała Mona. Tylko dwa. W porę wrzuciłem na luz. Taka felerna łąka. W pewnym sensie czuł ulgę, że zęby wreszcie się złamały. Nie miał wielkiej nadziei, że uda mu się roztrząsnąć siano na nierównym gruncie. Teraz przynajmniej mógł przestać się bać. Rose przyglądała się bacznie. Jeśli tatuś nie zdoła go uruchomić, to nikt nie zdoła. Spojrzał na nią z wściekłością, jakby to [ Pobierz całość w formacie PDF ] |