[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-Tak... Szedł ku niej, wykorzystując czas by wychwycić emocji, które były widoczne na jej twarzy. Gniew. Strach. Zatrzymał się zaledwie o krok od niej. Podniósł rękę, owinął ją wokół niej i przyciągnął ją do siebie. -Pocałunek, wyszeptał, który przypieczętuje umowę. Jej drżące usta, rozchyliły się. Opuścił głowę i zamknął jej usta swoimi. Była tak słodka jak zapamiętał. Jej smak był tak czysty, tak bogaty. Jego język pieścił jej usta, przesuwając się delikatnie do ich ciepłego wnętrza. Ochoczo wyszła na spotkanie, jego dotyku, jego pocałunku. Igrał z jej językiem, próbują jej, lekko, delikatnie jakby była wybornym winem. I podobnie jak winem, wiedział że łatwo może upić się jej smakiem. Jego ramiona owinięte wokół niej, przyciągały ją do niego coraz mocniej. Tak dobrze było ją czuć. Taka miękka i uległa. Wsunął ręce pod krawędz jej koszulki. Jej plecy były gładkie, niesamowicie delikatne. Palcami pieścił jej kręgosłup, przesuwając lekko do brzegu jej pleców. Była taka delikatna w dotyku, taka krucha. Odpowiedziała na jego pocałunek z tak silną namiętnością, że go ogłuszyło. Jego ręka przesunęła się na brzeg jej koszuli, przemieszczając się i opierając tuż poniżej łuku jej piersi. Chciał chwycić te wzgórki w swe dłonie, poczuć jaj jej sutki naprężają się pod jego palcami. Chciał wziąć je w swoje usta. Ssać je. Lizać je. Jego palce odszukały niewielki wykrój jej biustonosza i prześledziły jego koronkową powierzchnię. W odpowiedzi jej sutki stwardniały. Warknął. Savannah wyrwała się od niego. Cofnęła się o krok, ciężko dysząc. Zacisnął szczęki. Czuł swoje zęby, ostre palenie przeszyło jego dziąsła. Bestia się obudziła. -Już wycofujesz się z naszej umowy? Jego głos był gardłowy. Oczy Savannah były otwarte, głębokie jeziora pełne tajemnic. Przełknęła raz, potrząsnęła głową. -Zanim pójdziemy dalej, muszę wiedzieć ... -Co? Co ona musi wiedzieć? Nie znała już wszystkich jego sekretów? Czego więcej mogła chcieć? Musi obnażyć się przed nią? Gniew rozpalił się w nim. Chwycił ją za ramię i przyciągnął jej ciało z powrotem do swego, zmuszając ją by poczuła pożądanie, które go spalało. -Nasza umowa jest ustalona, słodka wróżko. Nie ma już teraz odwrotu. -Wiem, powiedziała, niskim, prawie smutnym głosem. Jej wzrok spotkał się z jego. -Nie chcę się wycofać. Próbował odzyskać kontrolę, odmawiając bestii wydostania się na wolność. William wziął głęboki, drżący oddech. Będzie mieć Savannah. Wkrótce. Przyglądał się jej uważnie, szukając jej twarzy. -Co chcesz wiedzieć? Podniosła dłoń do góry, nadgarstek kierując w jego stronę. Dwa czerwone nacięcia znajdowały się na jej ręce. William zesztywniał na ten widok. -Co mi się dzisiaj przydarzyło? To nie był sen. Zacisnęła rękę. -Sny cię nie krzywdzą. Niektóre sny tak. To była lekcja, której William nauczył się dawno temu. -Powiedz mi co się stało, zażądała Savannah. -Muszę to wiedzieć. Mam do tego prawo. I naprawdę miała prawo wiedzieć. Wiedział o tym. Ale nie chciał jej powiedzieć. Nie chciał widzieć jak, gniew i nienawiść znaczą jej piękną twarz. Nie chciał ryzykować, że ją utraci. -Powiedz mi, Williamie! Powiedz mi. Jej oczy przeszywały go. Nie miał wyboru. -To było coś więcej niż sen. Przyglądała mu się w milczeniu, skłaniając go by mówił dalej. Wziął głęboki oddech i odsunął się od niej. Szedł w kierunku ognia. -Więcej niż sen, ale mniej niż rzeczywistość. -Nie rozumiem. Jej głos brzmiał bardzo spokojnie. Oczekiwał, że się wścieknie, zacznie krzyczeć. Być może, że to przyjdzie pózniej. -Ta...kreatura, która była w twoim śnie... Urwał, nie wiedział jak to wytłumaczyć. -On...on ma pewne moce. -Jaki rodzaj mocy? -On jest stworzeniem nocy. Może kontrolować cień, mgłę... -Nie byłam w cieniu. Savannah odparła. -Byłam w pokoju hotelowym. W środku dnia. William odwrócił się do niej. -Cienie są wszędzie. Są w ciemnych uliczkach, opuszczonych parkach. Nawet w ludzkich umysłach. W rzeczywistości cienie najczęściej można znalezć w umyśle. Mieszkały w nich, rosły, ukrywały się w zakamarkach umysłu. Sfrustrowana Savannah, przesunęła ręką po swoich, zmierzwionych włosach. -Nie rozumiem. Przestań bawić się w głupie zagadki i po prostu powiedz co się stało. -Przecież ci mówię. Jego głos był miękki, tak jak jej był głośny. -Musisz otworzyć swój umysł, musisz mnie słuchać. Powiedział przez zaciśnięte zęby. -Dobrze. On kontroluje cienie. Cienie, które są w mojej głowie. -Każdy rodzaj cienia. Było to jedną z największych słabości człowieka. -Cienie strachu, gniewu. Cienie, które znajdują się w ciemności ludzkiego umysłu, oczekujące by urosnąć. Czekające na rozprzestrzenienie się. Zmarszczyła brwi. -Ja nadal nie... -To twój strach. Twój gniew. To go przyciąga. I to daje mu siłę. To dało potworowi siłę i uczyniło Savannah słabą. Będzie musiał nauczyć ją jak zamykać swój umysł, żeby umiała się obronić. -Siłę, żeby wejść do mojego umysłu? -Silę, by wejść do twej duszy. Musiał zrobić wszystko by zrozumiała niebezpieczeństwo. -Tak długo, jak będziesz czuła strach, on może wejść do twojego umysłu. Może dotrzeć do ciebie. Może cię wyczuć. Złapał jej dłoń. -Może sprawić, że ty go poczujesz. -Powiedział, że czuł mnie już wcześniej. Mówiła cicho z opuszczonymi oczami. -%7łe wiedział o mojej obecności, kiedy on...kiedy on... Urwała nagle, widocznie nie zdolna dalej kontynuować. William wiedział, co chciała powiedzieć i skończyła za nią, szepcząc cicho. -Kiedy zabijał twojego brata. Jej oczy napełniły się łzami. -Tak, szepnęła. Aza spłynęła po jej policzku, ale jednym, szybkim ruchem ręki starła ją. -Powiedział, że czuł mnie kiedy zabijał Marka. Przerażenie było widoczne na jej twarzy. -Twój umysł jest silny, Savannah. On zwrócił na to uwagę. Na ciebie. Ale William wiedział, że prędzej szlak go trafi, niż pozwoli temu bękartowi położyć ręce na Savannah. Ona była jego. Umowa została zawarta. Zmarszczyła czoło. -Ty go znasz, prawda? William spiął się. To było pytanie, którego się obawiał. Myślał o kłamstwie, o zaprzeczeniu prawdzie. Przynajmniej na jakiś, dłuższy czas. Ale jak zobaczył jej posępny wzrok, mógł mówić dalej tylko prawdę. -Tak. Tak znam go. -Kim on jest? Spuścił rzęsy, przesłaniając jego wzroku. Jak ona zareaguje? Czy jego słowa ją odstraszą? Czy ich umowa tak łatwo zostanie złamana? Mówił cicho. -On jest mordercą. Mordercą, który żywił się krwią niewinnych przez setki lat. -Musimy go powstrzymać, powiedziała zaciskając pięści. Nie możemy pozwolić mu skrzywdzić nikogo więcej. William skinął głową. Zbyt wiele osób już zginęło. Savannah zmrużyła oczy. -Tam jest coś jeszcze, prawda? Coś czego mi nie mówisz? Zaskoczyła go. Skąd ona to wie? Rozwijał swoje zdolności w ukrywaniu swoich uczuć. -Tak, jest coś więcej. -Powiedz mi. Stała przed nim, patrząc na cały świat, a silniejszy wiatr mógłby ją zdmuchnąć. Ale jej wzrok pełen był takiej siły, takiej odwagi. Nadszedł czas na prawdę. -Nazywa się Geoffrey. -Geoffrey, powtórzyła cicho to imię. Uśmiech zadowolenia wygiął jej wargi. William mógł tak łatwo czytać z jej twarzy. Mogła się teraz skupić, na imieniu. Przedtem miała tylko cień. Potwora czekającego w ciemności. Teraz miała imię, cel swojego gniewu, swojej nienawiści. Spojrzała na niego ostro. -Skąd go znasz? Zapytała. -To mój przyrodni brat. -Co? Przygotowywał się na jej wściekłość. Na to, że go odrzuci. -Geoffrey de Montfort jest moim przyrodnim bratem. Potrząsnęła głową w gwałtownym sprzeciwie. -Nie. Nie, to nie może być prawdą. -Przeczytałaś pamiętnik, przypomniał jej brutalnie. Wiesz, że [ Pobierz całość w formacie PDF ] |