[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dać temu absurdalnemu małżeństwu szansę. Zadałem pytanie i otrzymałem odpowiedź. To koniec. - Przeszył ją ostrym jak brzytwa spojrzeniem swoich błękitnych oczu. - Masz rację. Wypij miętę w swoim pokoju. Jutro przyjadę popołudniu, by zabrać cię do Har- borne. Będziesz miała główny pokój wyłącznie do swojej dyspozycji. Podczas wizyt bę- dę spał w swoim starym pokoju. Odgradzać nas będą grube, wiekowe ściany. Symbol muru, którego nie chcesz zburzyć. - Jego twarz wykrzywił sztuczny, lodowaty uśmiech. - Życzę miłej nocy. Poślubnej. Odwrócił się i odmaszerował do swojej sypialni. Nie mogła zasnąć. Gapiła się w sufit. Znała na pamięć każdą drobną plamkę i ry- skę, ponieważ spędzała w ten sposób wiele godzin, odkąd wprowadziła się do tego apar- tamentu. Moje życie to ruina, pomyślała, strącona na dno nagłej rozpaczy, którą przez tyle tygodni powstrzymywała. Ślub już się odbył; oszustwo się udało; teraz tama negatyw- nych emocji mogła wreszcie pęknąć. Przez chwilę, kiedy jedli wspólnie kolację, kiedy śmiała się z opowieści Jake'a, znowu poczuła to, co tamtej nocy: ciepło, które rozgrzewa- ło jej obrosłe lodową skorupą serce. Gdyby wstał od stołu i wziął ją bez słowa w ramio- na, nie stawiałaby oporu. Dałaby mu wszystko. Wszystko, o co by poprosił. Na szczęście tego nie zrobił. Chwila słabości minęła. Rozpoczął rozmowę, przy- pominając jej o teraźniejszości, brutalnej rzeczywistości. Nie chciała mu się oddać, po- nieważ oczekiwała od niego czegoś w zamian. Seks, jak wiedziała, może być magicz- nym, niemal mistycznym przeżyciem, lecz żeby coś znaczył, a nie był tylko ulotną roz- koszą, musi mieć trwały fundament - miłość. Miłość, bez której Marin nie umiała żyć. A może lepiej okłamać samą siebie, uwierzyć przez chwilę w iluzję i przeżyć kilka cudownych chwil? Zapomnieć, nie myśleć? Znowu poczuć jego twarde ciało, jego ciepły oddech? Osłodzić sobie choć odrobinę całe to cierpienie. Każdej nocy tęskniła za nim rozpaczliwie, gorączkowo. Dlaczego więc odrzuciłam jego propozycję? - pomyślała. Widziała, że go rozczarowała, może nawet zraniła. Może naprawdę gdzieś głęboko w nim tli się jakieś uczucie? To prawie nierealne, lecz przecież nie można żyć bez nadziei. Tak, dam nam szansę, zdecydowała w duchu i wstała. Wyszła z pokoju, zanurzając się w mroku, w którym tonęło mieszkanie. Podeszła do jego drzwi. Postanowiła, że nie odezwie się ani słowem. Po prostu położy się obok niego i odda mu się. Otworzyła drzwi jego sypialni. Kotary były rozsunięte, przez okno sączyły się do środka neonowe światła miasta. Jej serce zamarło. Łóżko Jake'a było pu- ste, kołdra nietknięta. Mężczyzna, który od dziś był jej mężem, noc poślubną postanowił spędzić gdzie indziej. Zapewne nie sam, pomyślała, czując przypływ mdłości. Ich małżeństwo się skończyło, zanim się nawet zaczęło. ROZDZIAŁ DWUNASTY - Czy Jake przyjedzie w ten weekend? - zapytała Elizabeth Radley-Smith. - Nie - odparła Marin. - Podobno nie. - Ach, doprawdy? - Ton matki Jake'a był surowy. - A jaki powód podał tym razem? - Żaden. Nie rozmawiałam z nim osobiście. Wiadomość przekazała mi jego nowa asystentka. Której głosu nie mogę już ścierpieć, pomyślała Marin. Jake zatrudnił nową asy- stentkę na miejsce Lynne, którą awansował na wyższe stanowisko. Marin nigdy jej nie widziała, lecz nie ulegało wątpliwości, że jest bardzo młoda. I zapewne bardzo atrakcyj- na, pomyślała z niechęcią. Odkąd przeprowadziła się miesiąc temu do Harborne Manor, Marin mogłaby poli- czyć na palcach jednej ręki wizyty Jake'a. Zawsze przyjeżdżał tylko na jedną noc, którą spędzał, zgodnie ze swoją obietnicą, we własnym pokoju. Unikał przebywania z Marin na osobności. Ani razu nie odbyli żadnej dłuższej rozmowy. Pytał jedynie, jak się czuje. Dowód na to, że interesowało go jedynie jego dziecko - jego potomek, którego matką, jak się akurat niefortunnie złożyło, będę ja, jedna z jego wielu kochanek, myślała ponuro. Nieraz zastanawiała się, z kim Jake spędza noce w Londynie. Była pewna, że nadal pro- wadzi kawalerskie życie. Przecież nie obiecywał mi, że od tej pory będzie żył w celiba- cie, pomyślała z palącą goryczą. Poranków zdecydowanie nie umilały jej codzienne mdłości. Miała nadzieję, że wkrótce ustaną, ponieważ za kilka dni planowała wyprawę do Londynu, by odwiedzić biuro nieruchomości. Zamierzała sprzedać swoje mieszkanie, które od jakiegoś czasu sta- ło puste. Elizabeth zaproponowała Marin, że podwiezie ją do Londynu, wysadzi przed siedzibą biura na Belgrave Road, a po dwóch godzinach spotkają się we włoskiej restau- racji Casa Romagna, gdzie zjedzą wspólnie lunch. Marin przystała na jej uprzejmą pro- pozycję. Doceniała wysiłki pani Radley-Smith, która próbowała się zachowywać tak, jakby Marin była jej prawdziwą, a nie udawaną synową. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |