[ Pobierz całość w formacie PDF ]

swoją powinność.
Zajął się znowu sprzątaniem ze stolików, popatrując
ukradkiem na tamtych dwoje i zachodząc w głowę, jak
Samowi udało się wkraść z powrotem w łaski dziewczyny.
Kiedy zobaczył, że wstają, poczuł wielką ulgę. Sam zniknął za
frontowymi drzwiami, a Clarice przeszła do swojego
kantorku, który nazywała biurem. Po kilku minutach pojawiła
się z powrotem z torebką przewieszoną przez ramię i
przedefilowała ostentacyjnie przez salę do głównego wyjścia.
Grady'emu dopiero teraz zaświtało w głowie, że wychodzi z
Samem.
Kilkoma skokami przeciął salę i zagrodził jej drogę.
- Wychodzę - oznajmiła i zniżyła głos do szeptu. - Nie
rób scen. Nie spotkałam jeszcze nikogo z takim talentem do
sprowadzania kłopotów.
- Mówisz o mnie? - żachnął się Grady. - J a sprowadzam
kłopoty?
- Słuchaj. Pracujesz tu dopiero jeden dzień, a ja już
stuknęłam w śmietnik, ty przewróciłeś Nicki i potłukłeś dwie
tace naczyń, urządziłeś awanturę, o mało nie zepsułeś mi
randki... Czy możesz zrobić w tył zwrot, odmaszerować do
kuchni i pozwolić mi stąd wyjść bez wywoływania kolejnej
afery?
- Wcale go nie namawiałem, żeby się z tobą umawiał.
Powiedziałem mu tylko, że to by nie zaszkodziło.
- No, pięknie. Teraz wszystko rozumiem. Jesteś moim
podwładnym. Czy wezmiesz wreszcie tę tacę, którą trzymasz,
i znikniesz z nią w kuchni?
- Oczywiście, za momencik. Wybierzemy się gdzieś w
piątek wieczorem?
- W piątkowy wieczór będziesz pracował. W sobotni
zresztą też. Idz już do tej kuchni, proszę cię.
- A w niedzielę?
- Ludzie patrzą - wyszeptała. - Robisz widowisko. Co w
tobie jest, że kłopoty idą za tobą krok w krok?
- I to mówi kobieta, która jest ucieleśnieniem kłopotów!
Ja wiodę spokojne życie i nikomu nie wadzę.
- O tak, rzeczywiście! Od kiedy ten obskurny wózek z
tamalami pojawił się w moim życiu, nie mam chwili spokoju!
Przy ostatnich słowach podniosła głos i w pobliżu ktoś się
roześmiał. Grady skłonił się jej nisko i przepuścił przez drzwi.
- Usunę swoją tamalową osobowość z twego życia -
powiedział, kiedy go mijała. - Rezygnuję! Po jej wyjściu
Grady pracował pilnie aż do zamknięcia, a potem pojechał do
domu świadomy, że jednak zależy mu na niej bardziej, niż jest
to skłonny przyznać.
Nazajutrz Clarice ubrała się w czarną spódnicę i białą
bluzkę z marynarskim kołnierzem. Włosy związała w kok
czarną wstążką i starała się nie myśleć o czekającym ją dniu.
Zadzwonił telefon. Podniósłszy słuchawkę usłyszała w niej
głos wuja Stantona.
- Clarice? Nie przyszłaś wczoraj do mnie z rachunkami.
- Myślałam, że wuj Theo i Kent ci je przywiozą.
- Przywiezli. I opowiadali mi jakieś dziwne historie. Co
tam się wyprawia?
- To przez tego Grady'ego O'Toole'a. Mówiłam ci, wuju,
ten człowiek to chodzący pech. Sprowadza tylko kłopoty. Czy
mogę go zwolnić? - Wstrzymała oddech. Gdyby wuj Stanton
pozwolił jej zwolnić Grady'ego, nie musiałaby mu mówić, że
Grady sam zrezygnował.
- Wielkie nieba, ani mi się waż! Wczoraj po raz pierwszy
od dwóch tygodni przed moją elegancką restauracją nie kopcił
ten obdrapany stragan z tamalami. Ani go nie zwolnisz, ani
nie pozwolisz mu odejść na własną prośbę!
- Dobrze, wuju - powiedziała, zastanawiając się w duchu,
czy rzeczywiście warto było się łaszczyć na wyższe
uposażenie. W gabinecie dentysty było tak spokojnie, przed
wejściem nie pętał się żaden Grady O'Toole...
Wyjechała do pracy. Kiedy zbliżała się do podjazdu, z
napięcia aż ściskało ją w dołku. Szok, jakiego doznała, poraził
jej zmysły. Wytrzeszczyła oczy. Z odrętwienia wyrwał ją ryk
klaksonu. Z przerażeniem zauważyła, że nieświadomie
zjechała na sąsiedni pas ruchu. Roztrzęsiona, włączyła
kierunkowskaz i skręciła w podjazd.
Zahamowała gwałtownie. Tors znowu tu był! Sterczał
przy swoim straganie z tamalami.
- Co ty wyprawiasz? - spytała, starając się omijać
wzrokiem jego ciało.
- Podziwiam gile i dęby. Chyba mam w sobie coś z
trampa przemierzającego otwarte przestrzenie. Przygryzła
wargę. Wuj Stanton Chciał za wszelką cenę zatrudnić u siebie
Grady'ego. Ona nic. Opierając się pokusie i nie spoglądając na
tors, powiedziała:
- Wróć do pracy, proszę cię.
Przyklęknął i zaczął majstrować przy kółku straganu.
- Przykro mi.
- Dam ci podwyżkę. Obejrzał się przez ramię.
- A umówisz się ze mną na niedzielny wieczór?
- Nie mówisz poważnie!
- Niestety, poważnie.
- Od kiedy to mężczyzna z takim cia... - Urwała. Co się z
nią dzieje? I ten jego rozkwitający powoli uśmiech, te iskierki
przekory w oczach.
- Z takim czym?
- ...musi szantażem wymuszać randki?
- Z takim czym? - nie dawał za wygraną.
- Wiesz z czym! - wybuchnęła, ocierając pot z czoła.
Odłożył chochlę i ręcznik, które trzymał w ręku. Każdy
jego ruch był wyważony i poczuła, że zaczyna jej brakować
tchu. Postąpił krok w jej kierunku, a ona cofnęła się i
zatrzymała na pniu dębu. Oparł się o ten pień, kładąc dłoń tuż
nad jej głową.
- Grady... - wydusiła z siebie.
- Clarice, coś się dzieje, kiedy jesteśmy razem, i ja nie
mogę się temu oprzeć. Wiesz co? Musisz się więcej śmiać.
- Zmiać? - Umysł przestał jej pracować. Tors dzieliło od
niej ledwie kilka cali, a zielone oczy Grady'ego nie miały dna,
jego usta tak kusiły.
- Tak. Tego wieczora, kiedy zwiedzaliśmy parcele,
odprężyłaś się i śmiałaś, i było w tobie wtedy tyle ciepła, że
wystarczyłoby go na stopienie Bieguna Północnego. Ale nigdy
nie widziałem, żebyś uśmiechnęła się w pracy albo podczas
dnia.
- To się grubo mylisz! - Roześmiała się na głos, ale
wyszło to jakoś nienaturalnie.
- Nie o taki śmiech mi chodzi. Ten jest wymuszony.
- A ty zamierzasz wedrzeć się w moje życie, żeby mnie
rozśmieszać i co nieco uczłowieczyć! - Jej wzrok zsunął się
niżej i wpadła w pułapkę. Wlepiła oczy w tę cudownie
umięśnioną, opaloną na brąz klatkę piersiową. Zapragnęła jej
dotknąć.
Kiedy podniosła głowę, spojrzała mu w oczy i wyczytała z
nich, że on chce ją pocałować. Pragnęła go teraz bardziej, niż
czegokolwiek w życiu.
- Umów się ze mną na niedzielę - powiedział.
- Pod warunkiem, że wrócisz do pracy w King's Crown.
Uśmiechnął się i dotknął jej policzka.
- A od kiedy to musi uciekać się do szantażu ktoś z cia...
- Grady!
- Uspokój się, Clarice.
- No to... wracasz do pracy? - spytała niepewnie.
- Jasne - odparł.
Przysunął się jeszcze bliżej. Zamknęła oczy, gdy poczuła
na wargach dotyk jego ust. Ryl ledwie wyczuwalny, ale
dreszcz rozkoszy przeszedł ją od stóp do głów.
- Mmmm - wymruczała i zarzuciła Grady'emu ręce na
szyję.
Ryknął klakson, zapiszczały opony. Grady oderwał się od
dziewczyny. Clarice obejrzała się i ku swemu przerażeniu
ujrzała Kenta w jego starym zielonym samochodzie,
usiłującego skręcić w podjazd, podjazd zatarasowany jej
wozem.
Kent zahamował gwałtownie i wpadł w poślizg, a jadący
za nim kierowca usiłował go ominąć, trąbiąc przy tym
wściekle.
- O, nie! - jęknęła, patrząc, jak zielony wóz Kenta wpada
z impetem w bagażnik jej czerwonego forda, a samochód [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co się robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeśli przyczynia się do utrwalenia miłości.