[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w białych butach zdrowotnych siuśkowym szlakiem. Skarpetki ma niewiarygodnie białe. U nas w domu nic nigdy długo nie zostaje białe. Wszystkie białe rzeczy łapią po pierwszym praniu inny kolor. Brudny róż albo brązowy szary. Wchodzi jeszcze więcej ludzi. Zadeptują wszystkie krople. Ci ludzie mają moje siuśki pod swymi zdrowotnymi butami. To idealnie trafia w moje poczucie humoru. Wyobrażam sobie, jak przez cały dzień znaczą za mnie mój rewir na różnych oddziałach. Co oni właściwie tu robią poza niszczeniem siuśkowych szlaków małych dziewczynek? A. To sami lekarze i stażyści, czy jak się tam oni nazywają. Robią wizytację. Co to ma właściwie znaczyć? Czy ma to coś wspólnego ze szkołą? Przywitali się ze mną. Zadali parę pytań. A mnie obchodziło coś innego. No i dalej mogę się tym zajmować. Najlepszym miejscem dla kolekcji pestek byłby z pewnością parapet. Z powodu światła. Muszę je tylko zasłonić, żeby nikt się nie zorientował, co stoi w pokoju. Słyszę zdanie: Kiedy pomyślnie odda pani stolec, może pani iść do domu. Wszystko jasne. O mnie rozmawiają. Pani na stolcu. Zaraz, przecież tu jest i Notz. W ogóle go nie zauważyłam wśród lekarzy. Poprosić kogoś, żeby nalał mi wody do szklanek? Nie dam rady chodzić tam i z powrotem po wodę dla pestek. Przy moim tempie chodzenia trwałoby to całe dnie. Mam szklanki na pestki i dodatkową szklankę na wodę mineralną. Trzeba by ją wykorzystać do podlewania i chodzić tam i z powrotem między parapetem a umywalką. Nie, mam już. Wezmę wodę mineralną do pestek. Pielęgniarki zawsze uzupełnią mi zapas. Nie muszę nikogo prosić, sama sobie poradzę. Zwietnie. Dla moich maluśkich pesteczek tylko najlepsza woda mineralna. Bogata w wapń i magnez, i żelazo, i cholera wie, co jeszcze. Będzie im się na niej dobrze rosło. Wszyscy wychodzą, by rozesłać siuśkowy okólnik. Wreszcie mogę zabrać się do pracy. Aapię skrzyneczkę, której mama użyła do transportu pestek. Muszę wreszcie odwinąć szklanki z papieru gazetowego. Kompletna przesada, żeby tak je pakować. W taki sam sposób mama prowadzi samochód. W spacerowym tempie, a przed każdym progiem hamowanie do zera. %7łeby oszczędzać osie, jak twierdzi. Ale to kiedyś tak było. Nowoczesne samochody są tak odporne na wstrząsy, że można pełnym gazem śmigać przez takie garby i nic się nie stanie. Twierdzi mój ojciec. Osiem szklanek ustawiam w najdalszym kącie po prawej stronie parapetu. W każdą z ośmiu pestek wbijam trzy wykałaczki i każdą zawieszam w szklance. Nalewam tyle wody mineralnej, żeby dwie trzecie pestki były pod wodą. Zobaczymy, jak przetrwały transport, jeden dzień i jedną noc bez wody. Pierwszy raz pozwoliłam przewiezć pestki. Potrzebuję czegoś do osłonięcia ich przed spojrzeniami ludzi wchodzących do pokoju. W szufladzie metalowej szafki nocnej była chyba jakaś książka? Wyciągam szufladę. Biblia. Naturalnie. Ci chrześcijanie. Wszędzie próbują się wkręcić. Nie ze mną takie numery. Na parawan akurat się nadaje. Ustawiam ją rozłożoną przed pestkami, ale do góry nogami, tak że krzyż jest odwrócony. To ich denerwuje, nie? Oznacza dla nich coś złego. Ale co? Nieważne. Na domku dla pestek kładę tygodniowy jadłospis, tak żeby i od góry nikt nie mógł dojrzeć mojej tajemnicy. I tak dostaję tylko chleb pełnoziarnisty i muesli. Rodzina gotowa. Kolekcja pestek sprawia, że czuję się trochę jak w domu. Jeśli mogę się opiekować moimi pestkami, zawsze mam czym się zająć. Dolać albo wymienić wodę. Dokumentować ich wzrost za pomocą aparatu fotograficznego. Co pewien czas usuwać śluz z pestek. Odrywać martwe lub chore kiełki, żeby zrobić miejsce zdrowym. I tym podobne. Dzwoni telefon. Kto właściwie go podłączył? Czy to sprawa tych Zielonych Aniołów? Za czyje pieniądze? A w ogóle za to się płaci? Muszę to jeszcze dokładnie sprawdzić. Podnoszę słuchawkę. Halo? To ja, mama. Dzisiaj mama i tata chcą mnie odwiedzić. Oboje postarają się tak to urządzić, żeby ich wizyty nie wypadły w tym samym czasie. Tak strasznie bym chciała, żeby rodzice byli razem w jednym pokoju. %7łeby mnie wspólnie odwiedzili w szpitalu. Mam pomysł. Kiedy przyjdzie twój ojciec? pyta mama. Masz na myśli swojego byłego męża? Którego kiedyś bardzo kochałaś? O czwartej. To ja będę o piątej. Uda ci się go pozbyć do tej pory? Mówię: tak, myślę: nie. Gdy tylko kończę rozmawiać z mamą, dzwonię do taty i mówię, że pasowałoby mi, gdyby przyszedł o piątej. Tata przychodzi o piątej i przynosi mi książkę o ślimakach nagich. Uznaję to za aluzję do mojej dziury w tyłku i pytam, co miał na myśli. Myślał, że się nimi interesuję, bo kiedyś pytałam go o coś na ich temat. Z całą pewnością to zrobiłam, bo z tatą mogę rozmawiać tylko na tematy zastępcze. Nie o prawdziwych uczuciach czy problemach. Tego się chyba nigdy nie nauczył. Dlatego dużo z nim rozmawiam o roślinach, zwierzętach i zanieczyszczeniu środowiska. W życiu nie zapyta, jak tam moja ziejąca rana. Nie przychodzi mi do głowy nic, o czym mogę porozmawiać z tatą. Cały czas, gdy siedzi tu na krześle w nogach mojego łóżka, czekam, że zaraz rozlegnie się stukanie do drzwi i wejdzie mama. Nienawidzę takiego krępującego milczenia. W charakterze autoeksperymentu próbuję je wytrzymać. Tata jest do tego świetnym partnerem. Po prostu nic nie mówi. Chyba że go o coś zapytam. Wydaje mi się, że nie czuje takiej potrzeby. Patrzę na niego, a on na mnie. Jest strasznie cicho. Ale on nie patrzy nieprzyjaznie ani nic w tym stylu. Właściwie całkiem przyjaznie i sympatycznie. Mama go zostawiła. Nie wiem dlaczego. Mogłam wprawdzie zwyczajnie zapytać. Chyba się bałam odpowiedzi. Ale to, że ktoś tylko sobie siedzi, patrzy i nic nie mówi, nie jest w żadnym wypadku powodem do tego, żeby go zostawić. Trzeba znalezć lepsze uzasadnienie. Być może przestała go kochać. Jeśli ludzie chcą sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |