[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Burmistrz Kimmeron już na was czeka - ciągnął tymczasem Moff. - Pojedziemy teraz do jego
rezydencji.
- Dziękuję - powiedział Cerenkov. - Będzie nam bardzo miło się z nim spotkać.
Nabrał głęboko powietrza w płuca i odetchnął, starając się nie patrzeć w stronę mojoków.
Jeszcze z czasów swoich studiów Justin wiedział, że w Dominium Ludzi istniały społeczności,
które przywiązywały dużą wagę do artystycznego ozdabiania swoich domów. Jego pierwszą
myślą było to, że Qasamanie wywodzą się z jednej z takich społeczności, ale kiedy całą grupę
zwiadowczą wieziono niespiesznie ulicami miasta, stopniowo zaczynał w to wątpić. Nie widział
nigdzie malowideł ściennych ani też jakichkolwiek rysunków ludzi ani zwierząt, czy to
realistycznych, czy stylizowanych. Różnobarwne plamy widniały na ścianach domów w mniej
lub bardziej przypadkowych miejscach, chociaż ich rozmieszczenie w najmniejszym stopniu nie
raziło jego artystycznego smaku. Zastanawiał się, czy Nnamdi zdoła w tym odnalezć coś
znaczącego.
Tymczasem Cerenkov chrząknął, dając tym samym dowód, że umysł przywódcy grupy
zwiadowczej zaprzątają inne sprawy niż zmysł artystyczny Qasaman.
- Wygląda na to, że wielu mieszkańców waszej planety chodzi z mojokami - zauważył. - Z
mojokami i z bronią. Czy warunki życia w Sollas są aż tak niebezpieczne?
- Nie używamy broni często, ale kiedy to robimy, chodzi zawsze o sprawę naszego przetrwania -
odpowiedział Moff.
- Wydaje mi się, że mojoki powinny stanowić dostateczną obronę - wtrącił się York.
- Przed niektórymi zagrożeniami, tak, ale nie przed wszystkimi. Może podczas swojego pobytu
w Sollas będziecie mieli okazję zobaczyć stado bololinów albo nawet polującego w obrębie
miasta krisjawa.
- No cóż, jeżeli do tego dojdzie, proszę pamiętać o tym, że nie pozbawiliście nas broni -
przypomniał mu Cerenkov. - Chyba że macie zamiar zaopatrzyć nas w swoją broń i mojoki
trochę pózniej.
Z tonu jego głosu można było się zorientować, że nie jest specjalnie zachwycony tą
perspektywą, ale Moff postarał się rozwiać jego obawy.
- Nie sądzę, żeby burmistrz pozwolił wam jako obcym na noszenie broni - powiedział.- A
mojoki czują się w waszej obecności tak nieswojo, że z pewnością nie byłyby dobrą ochroną.
- Hmm - mruknął tylko Cerenkov.
Pozostający na statku Justin przeniósł wzrok z budynków na chodzących po ulicach ludzi.
Upewnił się, iż wszyscy mieli na ramionach mojoki. Zobaczył, że zerwał się lekki wiatr,
rozwiewając włosy ludzi, strosząc pióra ptaków, i cicho świszcząc w jego uszach. To dziwne -
pomyślał - móc słyszeć wiatr, ale go nie odczuwać.
Gdzieś w głębi duszy jeszcze dziwniejszym wydał mu się fakt, że może jest pierwszym w
historii ludzkości człowiekiem niemal dosłownie wcielającym się w skórę własnego brata.
Gdzieś zza pleców dobiegł go nagle inny głos.
- Czy to ma być tylko wymówka? - zapytał Pyre.
- Nie sądzę - odpowiedział mu głos Telek. - Mojoki znajdujące się najbliżej nich wyglądają
naprawdę na bardziej zaniepokojone od tych, które są nieco dalej. Moim zdaniem dlatego, że
nasz zapach jest trochę inny od woni Qasaman.
- Zmiany genetyczne? - zapytał Pyre.
- Chyba nie. Bardziej prawdopodobne wydają mi się różnice dietetyczne. Masz coś, Hersh?
- Myślę, że udało mi się znalezć okres, w jakim się odłączyli - rzekł Nnamdi. - Dynastia Agra
była rządem sprawującym władzę na Regininie, który przybył tam z Ziemi, ze Zrodkowej Azji.
Jego władza trwała od dwa tysiące dziewięćdziesiątego siódmego roku do dwa tysiące sto
osiemdziesiątego, a pózniej planeta przeszła formalnie pod zwierzchnictwo Dominium Ludzi.
- A co z tymi, jak im tam, władcami Rajan Putry? - zapytała Telek.
- W tej sprawie będziemy musieli przetrząsnąć nasze kompletne archiwa historyczne na
Aventinie. Wiem jednak, że kiedy Regininę ogłoszono planetą otwartą, na którą mogli masowo
przybywać inni ludzie, grupa jej dotychczasowych mieszkańców przeniosła się gdzie indziej.
Może niektórzy z tych emigrantów znalezli sobie własny świat i nazwali go Rajput.
- Hmm. Coś w rodzaju etnicznych separatystów?
- Pojęcia nie mam. Myślę jednak, że Qasamanie mogli przybyć tu albo jednym ze statków tamtej
grupy, albo jako jeszcze inni emigranci. W każdym razie polecieli o wiele dalej, niż zamierzali.
- O wiele dalej, to zbyt łagodnie powiedziane - parsknęła Telek. - Co robili Troftowie w tym
czasie, kiedy tamci przelatywali przez systemy gwiezdne ich Zgromadzenia?
- Prawdopodobnie w ogóle nic o nich nie wiedzieli - odezwał się Christopher. - Naprawdę.
Napędy gwiezdne wczesnych statków Dominium były urządzeniami niesamowicie niestabilnymi.
Kiedy więc przekraczano prędkość krytyczną, osiągano od razu prędkości dziesięciokrotnie
większe od tych, z jakimi my latamy dzisiaj.
- To właśnie powinno im bardzo pomóc - stwierdził Pyre.
- Tylko wtedy, gdyby nie chcieli się zatrzymywać - odparł nieco oschle Christopher. -
Wychodzenie z nadprzestrzeni w tych warunkach zniszczyłoby im nie tylko cały napęd, ale i
większość pokładowej aparatury elektronicznej. Wiadomo o tuzinach liniowców... liniowców z
kolonistami, a nie sond czy statków patrolowych, które są wymienione w wykazach jako
zaginione. Wygląda mi na to, że Qasamanie musieli mieć jednak wielkie szczęście.
- A może właśnie go nie mieli, zostali porwani przez innych i sprowadzeni tutaj siłą - wtrącił się
Nnamdi. - Pamiętacie, że tej możliwości jeszcze całkiem nie wykluczyliśmy.
- Będziemy o tym pamiętali, jeżeli trafimy na jakiś ślad innej rasy - zapewniła go Telek. - Jednak
nie wyobrażam sobie, żeby jakakolwiek rasa pozwoliła swoim niewolnikom na noszenie broni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co się robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeśli przyczynia się do utrwalenia miłości.