[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Facet spojrzał na kobietę i wybełkotał: - To jeden z twoich gachów? - Nie znam twojej dziewczyny - rzekł Dante, zanim kobieta zdążyła otworzyć usta. - Po prostu nie toleruję damskich bokserów. Pijany znowu zaklął pod nosem. - Zasłużyła sobie, latawica. - %7ładna kobieta nie zasługuje na to, żeby ją bić. Przemoc niczego nie rozwiązuje. - Mylisz się, frajerze. Facet wziął zamach i rzucił się na niego. Dante zablokował cios. Wygiął mu rękę, stanął za jego plecami i przycisnął go do baru. Z łatwością mógłby złamać mu kość. Wy- starczyło lekko docisnąć chwyt. Dante nie pierwszy raz zafundowałby komuś gipsowy rękaw. Powstrzymał się jednak. Wziął głęboki wdech. Czuł, jak w jego ciele powoli spada poziom adrenaliny. Sytuacja opanowana. Obok niego zmaterializował się zwalisty ochroniarz. - Co jest grane? - Ten facet jest pijany i zamierzał uderzyć swoją partnerkę - wyjaśnił Dante. - Chy- ba musi ochłonąć. Najlepiej pod okiem policji. Ochroniarz skinął głową. - Zajmiemy się nim. Dzięki za interwencję. - Nie ma za co. Podszedł do kulącej się przy barze kobiety. - Nic pani nie jest? Dostrzegł, że się trzęsie. Położył dłoń na jej ramieniu. - Dziękuję - wyszeptała. - Ale... on nie może pójść do więzienia. Jutro... - Nie musi pani tolerować takiego traktowania - przerwał jej, wyjął z kieszeni swo- ją wizytówkę i na odwrocie zapisał numer telefonu do schroniska dla kobiet będących ofiarami przemocy. - Proszę tu zadzwonić. Ktoś pani pomoże. Ma pani dzieci? Przytaknęła. R L T - Pani dzieci również otrzymają pomoc. Jej oczy wypełniły się łzami. - On nie zawsze taki jest. Tylko jak pije. Następnego dnia przeprasza... - A pani mówi, że spadła ze schodów albo weszła na drzwi? - Przypomniał sobie, że tak właśnie tłumaczyła się przed ludzmi jego matka. - Nic go nie usprawiedliwia. Mu- si się leczyć. Nawet jeśli pani znosi jego bicie, to proszę pomyśleć o swoich dzieciach. O tym, co widzą. Jak to niszczy ich psychikę. Wiedział coś o tym. Wiedział o tym cholernie dużo. - Ma pan rację - przyznała wreszcie. - Boję się tylko, co mi zrobi, kiedy od niego odejdę. - Po to istnieją schroniska dla kobiet. Zadbają tam o pani bezpieczeństwo. Proszę zadzwonić z samego rana. Carenza pobiegła po ochraniarza, a gdy wróciła, widziała już tylko, jak Dante roz- mawia z jakąś kobietą i wręcza jej swoją wizytówkę. Nie wiedziała, o co w tym wszyst- kim chodzi. Dostrzegła, że ochroniarz wyprowadza z klubu jakiegoś pijanego, bluzgają- cego pod nosem osobnika. Kiedy Dante wreszcie do niej podszedł, zapytała: - Wszystko w porządku? - Tak. - Jego twarz mówiła jednak coś innego. - Chodzmy stąd. - Tamten facet... Biłeś się z nim? - Nie. - Znasz tę kobietę? - Nie. Możemy już wyjść? - rzucił z irytacją. Zamilkła i wyszła z nim na zewnątrz. Dante od razu wyjął z kieszeni telefon ko- mórkowy, zadzwonił po taksówkę, po czym zmarszczył czoło. - Psia krew. Taksówka dojedzie dopiero za pół godziny. Pójdziemy na piechotę. Carenza spojrzała na swoje stopy. - Nie dam rady. Nie w tych butach. Dante w okamgnieniu wziął ją na ręce. Jego uścisk był mocny. Zbyt mocny. - Dante, to boli - jęknęła. R L T Jego twarz powlokła się bladością. Odstawił ją na ziemię. - Przepraszam - wyszeptał, uciekając wzrokiem. Carenza wiedziała, że coś jest z nim nie tak. Coś bardzo złego się wydarzyło. - Nie chciałem cię skrzywdzić - dodał ledwie słyszalnie. - Wiem o tym. - Położyła dłoń na jego ramieniu. - Dante, co się dzieje? - Nic. To było największe, najbardziej ewidentne kłamstwo, jakie w życiu słyszała. Wie- działa jednak, że nic z niego nie wyciągnie. Nie tutaj. - Chodzmy stąd. Chwyciła go za rękę. Szli obok siebie w milczeniu. Czuła, że jest obecny przy niej tylko ciałem. Myślami gdzieś błądził. Nie miała pojęcia gdzie. Na końcu ulicy znajdował się bar. Wprowadziła go do środka i posadziła przy stoliku w kącie. Lokal był trochę ob- skurny, ale było tu przynajmniej ciszej niż w klubie. Zamówiła wodę gazowaną i za- dzwoniła z własnego telefonu po taksówkę. Miała przyjechać za piętnaście minut. Usiadła obok niego, dotknęła jego dłoni, splotła palce z jego palcami. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Siedział nieruchomo, jego oczy zaszły gęstą mgłą, przez któ- rą nie mogła się przebić. Znajdowała się tuż obok niego, trzymała go za rękę, lecz nie mogła go dosięgnąć. Zjawiła się taksówka. Carenza podała kierowcy swój adres. - Odprowadzisz mnie do drzwi? - Jasne - odrzekł bezbarwnym tonem. Nawet będąc w takim stanie, nie zapomniał o dobrych manierach. Wysiadł pierw- szy, okrążył auto i otworzył drzwi z jej strony. Carenza nie pozwoliła mu zapłacić za ta- ryfę. Podeszła do okienka kierowcy i powiedziała półgłosem: [ Pobierz całość w formacie PDF ] |