[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Poza tym miał zamiar wycofać pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które dodał do swojej emerytury rządowej. Ale mimo niezależności finansowej nie czuł się wolny w wielu innych aspektach. Miał do wyboru cały świat, ale ograniczył się do tego pokoju hotelowego. Gdyby jego rodzice jeszcze żyli (przez krótką chwilę wyobraził sobie, że tak jest), złożyłby im długo odwlekaną wizytę. Jednak jego matka zginęła przed trzema laty w wypadku samochodowym, a ojciec zmarł na atak serca kilka miesięcy pózniej. Oboje odeszli, gdy Decker brał udział w misji. Ostatni raz widział ojca na pogrzebie matki. Decker nie miał rodzeństwa. Nigdy się nie ożenił, po części dlatego, że nie chciał narzucać komuś, kogo kochał, swojego spartańskiego stylu życia, a po części dlatego, że taki styl życia nie dawał mu możliwości znalezienia kogoś, w kim mógłby się bez przeszkód zakochać. Jego jedynymi przyjaciółmi byli koledzy po fachu. Teraz, kiedy zrezygnował z pracy wywiadowczej, kontrowersyjne okoliczności tej rezygnacji sprawią, że przyjaciele zaczną czuć się skrępowani w jego towarzystwie, nie wiedząc na jakie tematy można bezpiecznie rozmawiać. Może popełniłem błąd, rozmyślał Decker sącząc alkohol. Może nie powinienem rezygnować, dumał zmieniając kanały. Praca agenta dawała mi oparcie. Zabijała cię, przypomniał sobie Decker, i niszczyła dla ciebie każdy kraj, w jakim kiedykolwiek byłeś z misją. Wyspy greckie, Alpy szwajcarskie, francuska Riwiera i hiszpańskie wybrzeże śródziemnomorskie - to tylko niektóre z terenów, gdzie pracował. Ale nosiły skazę poprzednich doświadczeń, przez jakie tam przeszedł, i nie miał zamiaru wracać i sobie ich przypominać. Właściwie teraz, kiedy o tym rozmyślał, uderzyło go, że większość ludzi uważa te miejsca za wspaniałe. Podobnie jak dawny zawód Deckera, który w powieściach często przedstawiano jako profesję niezwykle bohaterską. Decker odnosił się do niego jednak jak do męczącej, pochłaniającej, niebezpiecznej pracy. Może nawet ściganie narkotykowych królów i terrorystów było szlachetne, ale całe zło, jakie w nich tkwiło, spadało na ich łowcę. Z pewnością spadło na mnie, pomyślał Decker. A jak dało się zauważyć, niektórzy z przełożonych też nie byli bez skazy. Co robić? - powtarzał Decker w myśli. Rozespany od alkoholu, spojrzał w telewizor przez zmrużone powieki i nagle zobaczył coś, co spowodowało, że zmarszczył brwi. Nie bardzo wiedział, co to było. Zaciekawiony, uniósł się nieco i zaczął cofać programy, wracając do tego, który właśnie minął. Gdy już znalazł obraz, który go zaintrygował, nie mógł pojąć, dlaczego tak się stało. Wiedział jedynie, że coś w tym programie podświadomie go zainteresowało. Oglądał film dokumentalny o zespole budowniczych, którzy odnawiali stary dom. Dom był niezwykły, podobny do lepianek w stylu pueblo, jakie spotkał w Meksyku. Ale gdy wzmocnił dzwięk w telewizorze, dowiedział się, że ten dom, zadziwiająco elegancki mimo swego prostego wyglądu, znajduje się w Stanach Zjednoczonych, w Nowym Meksyku. Był zbudowany z gliny, jak wyjaśnił jeden z konserwatorów, a dokładniej z dużych cegieł wykonanych ze słomy i błota. Te cegły, z których budowano wyjątkowo trwałe, dzwiękoszczelne ściany, pokrywano stiukami z barwionej gliny. Brygadzista wyjaśniał dalej, że taki dom ma płaski, acz nieco pochyły dach, żeby woda mogła spływać rynienkami zwanymi canales. Nie ma tu ostrych krawędzi; wszystkie narożniki są zaokrąglone. Przed wejściem często znajduje się wsparte kolumnami zadaszenie. Okna są cofnięte w głąb muru. Faktura i kolor glinianych domów pasowały wspaniale do odcieni pomarańczy, czerwieni i żółci rozciągającej się wokół wyniosłej pustynnej panoramy. Reporter wygłosił końcowy komentarz na temat lokalnego rzemiosła i spuścizny kulturowej, podczas gdy kamera rejestrowała obrazy z okolicy. U podnóża gór, w otoczeniu jałowców i drzewek piniowych, we wszystkie strony ciągnęły się gliniane domy, każdy ekscentrycznie wykończony, tak że sprawiały wrażenie niezwykłej różnorodności. Ale, jak wyjaśnił reporter, w pewnym sensie gliniane domy były czymś niezwykłym w Nowym Meksyku, ponieważ w takiej liczbie znajdowały się tylko w jednym mieście. Decker pochylił się, żeby usłyszeć nazwę tego miasta. Dowiedział się, że jest ono jedną z najstarszych osad w Stanach Zjednoczonych, pochodzącą z szesnastego wieku, z czasów hiszpańskich podbojów i wciąż zachowało swój hiszpański charakter. Miasto, którego nazwa oznaczała świętą wiarę, w dzisiejszych czasach nazywane popularnie Miastem Odmiennym" - Santa Fe. Decker nie mylił się w swoich podejrzeniach - dwóch mężczyzn naprawdę czekało na niego w recepcji. Było tuż po ósmej. Odwrócił się od kontuaru recepcji, zauważył ich i zdał sobie sprawę, że nie ma sensu starać się ich uniknąć. Uśmiechnęli się, gdy ruszył w ich stronę przez zatłoczony hol. Deckerowi przyszło na myśl, że przynajmniej wybrano do tego zadania odpowiednich ludzi. Ich kierownictwo najwyrazniej liczyło na to, że Decker w pewnej chwili opuści gardę, ponieważ obydwu mężczyzn dobrze znał; wspólnie brali udział w specjalnych akcjach wojskowych. - Steve, kupę czasu. Się masz? - odezwał się jeden z nich. Zarówno on, jak jego towarzysz byli zbliżeni wzrostem i wagą ciała do Deckera - sześć stóp, sto dziewięćdziesiąt funtów, wąskie biodra i tors przechodzący w potężne ramiona, które nadawały tułowiu siłę niezbędną przy wykonywaniu zadań specjalnych. Mieli również tak jak on około czterdziestki. Ale w tym miejscu kończyło się ich podobieństwo do Deckera. Jego włosy były piaskowego koloru i lekko falowane, natomiast mężczyzna, który się do niego odezwał, miał włosy rude i ścięte krótko przy głowie. Włosy drugiego kolegi były ciemne, zaczesane gładko do tyłu. Obydwaj mieli, nie pasujące do ich uśmiechów i eleganckich garniturów, grube rysy twarzy i przeszywający wzrok. - Zwietnie, Ben - odpowiedział Decker rudowłosemu mężczyznie. - A ty? - Nie narzekam. - A ty. Hal? - Decker skierował pytanie do drugiego mężczyzny. - Też nie narzekam. Nikt nie wyciągnął ręki. - Mam nadzieję, że nie musieliście tu czuwać całą noc. - Przyjechaliśmy dopiero o siódmej. Przyjemna służba - odparł Hal. Wyprowadzasz się? - Wskazał na walizkę Deckera. - Tak, zmieniłem swoje plany w ostatniej chwili. - Dokąd jedziesz? - Na lotnisko La Guardia - odparł Decker. - Może cię odwieziemy? Decker napiął mięśnie. - Nie chciałbym sprawiać wam kłopotu. Złapię taksówkę. - To żaden kłopot - zaprotestował Hal. - Co by z nas byli za kumple, gdybyśmy ci nie pomogli, widząc cię po tylu latach. To potrwa tylko chwilę. - Hal sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął płaski telefon komórkowy i wybrał numer. - Nigdy byś nie uwierzył, na kogo się przed chwilą [ Pobierz całość w formacie PDF ] |