[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zawistowski wstał bez słowa, widocznie ustalili to wcześniej. Wziął ode –. mnie sto złotych i schował da kieszeni. Ale w drzwiach zawrócił. – Inka, a jeśli ty źle robisz? Mówi do niej: Inka. Tak, jak dziadek – pomyślałem. – Po co ona go tam wysyła? Co postanowiła? Irmina nie odpowiada, Może dlatego, że ja słucham? Wyszedłem do pokoju dziadka. Coraz bardziej ściemniało się i podmuchy wiatru ude- rzały coraz mocniej o szyby. A więc wreszcie burza, po tylu dniach upałów. Usiadłem na tap- czanie i zapaliłem lampkę. Trzask drzwi, to Zawistowski wybiegł. Gdzieś znad Wisły wysko- czyła błyskawica, potem druga i trzecia. Przestałem liczyć. Jednostajny szum deszczu. Opuszczam rękę, żeby pogłaskać Norę, pies ułożył się obok tapczanu i oparł pysk na wyciągniętych łapach. Wchodzi Irmina. I wtedy zaskakuje mnie myśl: to już było. Może niezupełnie tak, ale ja to znam. Wiem jakby nawet, co teraz nastąpi. Była już kiedyś taka sama chwila, a może podobna, a może tylko miała być. Ale już to gdzieś było. Może we mnie? – Marek, musimy sobie teraz pomóc. Trzeba coś zrobić, bo tak dalej już nie można. Wszystko się rozlatuje. – Widzę. Może późno dostrzegłem, ale już widzę. Dlaczego wcześniej nic nie mówi- łaś? Jakby mnie nie było. Zajęłaś się swoimi sprawami... – To nie tak, Marek. Nie tak. – Dawniej wiedzieliśmy o sobie wszystko. Byliśmy jak bliźniaki... – To prawda. – Więc dlaczego teraz nie? – Dawniej... To dobrze, że pamiętasz. Ja też. Ale dawniej byliśmy dziećmi. Zrozum to. Musisz to wreszcie zrozumieć, bo niczego nie pojmiesz. Już nie może być tak jak dawniej... – No, więc co? Jak ma być? – Marek, ja chcę mieć starszego brata. – Masz go! I zanim zdążyłem powstrzymać te moje słowa i zostały wypowiedziane, wiedziałem już, że to nieprawda. Zrozumiałem ją. Miała rację. I byłem jej przez tę krótką chwilę bardzo wdzięczny, że nie zaprzeczyła. Powtórzyła tylko: – Starszego brata. – Będziesz go miała, Irma – powiedziałem. – Spróbuję. Zamyśliła się, a potem usiadła obok mnie. – Wszystko nam się w tym domu zaczęło walić. Za dużo na raz. Każde z nas wie o drugim zupełnie co innego. Więc sobie nie wierzymy i nawzajem w siebie przestaliśmy wierzyć. To przez nią... Nie mogę jej darować tego, co zrobiła. Ty wiesz, co się dzieje w tamtej rodzinie? U Sokołowskich? To jest piekło. A ja słyszałam o tym od Ewy dzień po dniu, dzień po dniu, Marek... – Dziadek wie? – Tak. Narobiła ludziom krzywdy... – I tylko tyle? Zrobiła komuś krzywdę. Tylko tyle o niej wiesz? – To mało? – Mało – powiedziałem. – Za mało, żeby przestać ją kochać, Irma. Dla mnie za mało. Bo nic nie wiesz o niej samej... – Bronisz jej? – Tak. Spróbuję. Deszcz wciąż zacinał w okno, wiatr targał anteną. Irmina skuliła się, jakby tamten chłód i tu docierał, przenikał przez szyby. – Nie mówiłam ci nic o mamie przez długi czas. Ona mi też niczego nie powiedziała. Wiem o jej sprawach tyle, co od ludzi i co sama widzę. Ukrywałam to przed tobą. Tak, jak i ty ukrywasz przed nią to, co wiesz o mnie. Albo co wydaje ci się, że wiesz. Myślę o tych dwóch dniach i dwóch nocach... – O tym nie mówmy! – Nie. O tym też trzeba sobie wreszcie kiedyś powiedzieć. – Nie teraz, Irma. Teraz trzeba co zrobić, tak powiedziałaś przecież. Trzeba coś zro- bić, bo tak dalej już nie można. Co zrobimy? – Trzeba przestać kłaniać. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |