[ Pobierz całość w formacie PDF ]

reakcję Gartha. Kierując się bardziej instynktem niż wzrokiem chwycił za najniższą gałąz i
podciągnął ciało. Nic zważając na cieknące z ubrania strugi wody, wspinał się tak wysoko jak
było to możliwe. Potem usiadł w rozwidleniu cienkich gałęzi i spojrzał pod nogi. Do pnia
świszcząc i sycząc chrapliwie coś się zbliżało. Aby powstrzymać malaryczny dygot, chwycił
za kołyszący się pień drzewa, lecz nie na wiele to się zdało. Gwałtowny wstrząs rzucił go na
gałęzie rozgniatając wargi. Poczuł słony, zmieszany z drzewnym pyłem, smak krwi. Nieznany
dręczyciel chciał go zrzucić w dół. Zacisnął mimowolnie dłoń na wciąż trzymanej w ręku
pałce. Dopiero kiedy spadała, wytrącona następnym wstrząsem, zrozumiał, że zdążył
uruchomić kondensator. Pałka z pluskiem wpadła do wody, tuż obok prześladowcy.
Zwielokrotniony impuls elektryczny musiał być niewyobrażalnie silny. Stwór zawył
nieludzkim głosem i jak kamień zwalił się w błoto. Fontanny mułu wyrzucane jego
chaotycznymi ruchami uderzyły o drzewo. Garth zrozumiał, że nie ma ani chwili do stracenia.
Licząc na to, że kondensator zdążył już się naładować, zjechał wzdłuż pnia i zeskoczył w
bagno. Jedynie lekkie mrowienie świadczyło o obecności pałki. Omijając tarzającą się w
szoku postać ruszył w kierunku puszczy. Jęki towarzyszyły mu do samych drzew.
Nie był pewien, ale wydawało mu się, że rozpoznaje okolicę. Za drzewami widać było
wolną przestrzeń, mogło to świadczyć o obecności jeziora. Ocierając twarz z błota ruszył w
tamtą stronę i nawet nie zszedł ze ścieżki, kiedy dojrzał przed sobą promień latarki. Pierwszy
rozpoznał Gartha Shaffes świecąc mu wprost w oczy.
 Do diabła!  powiedział na cały głos.  Jak ty wyglądasz?
Garth roześmiał się tak mocno, że aż zabolały go szczęki.
 Cześć  powiedział osłaniając twarz.  Trochę się zgubiłem.
Następnie ugięły się pod nim kolana i gdyby nie Cleeve, pewnie upadłby na piasek.
 yle się czujesz?  spytał.
Garth pokręcił głową.
 Nie, to tylko zmęczenie.
Ostrożnie kładąc drżące stopy stanął między nimi. Jaśniejszy pasek nieba na wschodzie
świadczył, że muszą się spieszyć, jeśli chcą zdążyć przed świtem. Ale sądząc po tempie,
jakim ruszyli, nie zależało im na tym specjalnie.
Cleeve kończył ustawiać magnetofony i odpowiadając nawet nie odwrócił głowy.
 Zgadza się, ktoś cię gonił, ale nie wymagaj, abym był jasnowidzem.
Garth siedzący na stopniach klatki schodowej przyciągnął karabin do siebie.
 Mógł to być strażnik z obozu  wyszeptał.  Albo uciekinier od nich, to nawet
chyba bardziej.
Cleeve zaczął wsuwać kasety w kieszenie magnetofonów.
 Czemu jesteś taki pewien, że to nie było zwierzę?  spytał.
Karabin zatoczył krótki łuk i Garth zajrzał do lufy.
 Nie  odparł z przekonaniem.  To niemożliwe, głos był zbyt ludzki.
Pokręcił głową i z trzaskiem wsunął magazynek.
 Mój Boże, ten ktoś mógł się naprawdę utopić.
Cleeve nie wypuszczając kasety z ręki odwrócił się do niego.
 Trudno powiedzieć, raczej nie  zrobił dwa kroki.  A tym nie majstruj, denerwuje
mnie.
Wyjął karabin z rąk Gartha, odłączył magazynek i rzucił wszystko na posłanie Shaffesa.
Garth podciągnął kolana pod brodę.
 Mam nadzieję, że nie znajdą latarki i pałki  powiedział.
Cleeve zaprzeczył.
 Nie martw się. Jak wpadły do bagna, to nikt ich nie znajdzie.
Uniósł walizkę i rzucił w stronę Gartha małe pudełko.
 Nasmaruj sobie nogi.
Garth spojrzał na etykietę i wzdrygnął się.
 Dużo było pijawek?
Cleeve uśmiechnął się szeroko.
 Jak Keith sypnął solą, odpadło co najmniej pół kilograma.
Podwinięte nogawki Gartha odsłoniły zaczerwienione ślady, przypominające drobne,
kąśliwi pocałunki. Ich obrączki sięgały aż ud.
 Przynajmniej nie grozi ci epilepsja  powiedział Cleeve, potem przyłożył palce do
ust.  No, zaczynamy podsłuchiwać.
Magnetofony ruszyły jednocześnie nagrywając od tej pory wszystko, co miało zostać
powiedziane w obozie, a w każdym razie w pobliżu mikrofonów. Cleeve siadł na
rozkładanym krześle i nasunął słuchawki. Rękę położył na przełączniku. Garth oparł głowę o
ścianę, lecz nawet nie zdążył przymknąć oczu, kiedy zadudniły kroki. Zaraz potem rozległ się
wrzask i przekleństwa. Trzymając dłoń przy czole Shaffes wtoczył się na chór.
 Nic nie słyszycie?!  jęknął masując czerwoną pręgę.  O mało mi łba nie obcięło.
Garth splótł ręce na brzuchu.
 Trudno cię nie słyszeć  stwierdził.
Shaffes zamachał obydwoma rękami na raz.
 Nie to  zawołał i pociągnął Cleeva na sznur słuchawek.  Naprawdę nie
słyszycie, co się dzieje na placu?
Cleeve zamrugał nieprzytomnie oczami i spojrzał na Gartha.
 Czego on chce?
Shaffes aż podskoczył.
 To ten sklepikarz Angelo poszedł zbierać owoce do puszczy i podobno coś go
napadło. Widziałem jak wracał pokrwawiony, miał chyba złamaną rękę.
Garth podszedł do okienka i wychylił się na zewnątrz.
 No i co?  Cleeve odłożył słuchawki.
 Jak to co?!  Shaffes uniósł głos.  Oni zupełnie zbzikowali, chcą go wypędzić z
miasta. Ten zwariowany burmistrz bredzi coś o legendzie.
 Matko Boska!  usłyszeli głos Gartha.  Oni go ukamienują.
Spojrzeli za siebie. Twarz Gartha była blada. Zza jego pleców, przez otwarte okno
wpadał zwielokrotniony głos tłumu.
 No i co się gapicie, trzeba coś zrobić!  krzyknął i wybiegł na środek
pomieszczenia.
Chwilę szukał czegoś wzrokiem, a potem runął w czeluść klatki schodowej.
 Druty!  ryknął Shaffes, krzywiąc się przy tym boleśnie.
Nie wiadomo, czy okrzyk pomógł, czy też Garth miał po prostu szczęście. W każdym
razie z tupotem przebiegł przez nawę i trzasnął bramą.
 Co tak stoisz!  wrzasnął Cleeve jakby mało było hałasu.  Przyprowadz go.
Chcesz, żeby narozrabiał?
Shaffes otworzył na moment usta, lecz w końcu ruszył za Garthem.
 Nic nie róbcie!  dopadł go przy wyjściu okrzyk Cleeva.
Osłaniając oczy dojrzał biegnącego Gartha i puścił się jego śladem. Wiatr słał mu na
spotkanie strzępy wrzasków. Ktoś krzyczał cienkim, proszącym głosem. Shaffes wpadł w
cień drzew i stanął ciężko dysząc. Obok jak skamieniały, oburącz trzymając się pnia, stał
Garth. Sądząc z wyglądu, nie był w stanie uczynić czegokolwiek.
 Jeff każe ci wracać  wysapał Shaffes.
 Niech mi da spokój  usłyszał cichą odpowiedz.
Shaffes chrząknął.
 Nie widzisz, że oni powariowali?
 Widzę  odparł Garth z taką goryczą, że i Shaffes musiał podążyć za jego
wzrokiem.
Plac spowijała cisza. Tłum odwrócony do nich plecami w milczeniu śledził skręconą
pod murem postać. Zlady krwi będące odbiciami rąk, twarzy i pleców pokryły tynk wysypką
plam. Obok leżał przewrócony kosz. Owoce przemieszały się z kamieniami. Umęczony
człowiek zajęczał pokazując rozbite usta. Z wysiłkiem pokonując ciężar otyłego ciała
sklepikarz wstał na równe nogi. Tłum nawet nie drgnął. Człowiek wyciągnął rękę lecz zaraz
skrzywił się boleśnie, jakby palce napotkały niewidzialny mur. Wczepił je we włosy i zgięty
wpół, pobiegł w głąb ulicy ku puszczy. Tłum jakby westchnął i momentalnie rozpadł się.
Ludzie patrząc pod nogi, unikając wzajemnych spojrzeń, uciekli do domów. Shaffes
potrząsnął Garthem.
 Chodzmy, nic nie zrobimy.
Ten z wysiłkiem rozplótł ręce obejmujące pień.
 A co do tej pory zrobiliśmy?
Nagły krzyk wybawił Shaffesa z odpowiedzi.
 Pamiętajcie, każdego musimy przegnać!  zadudnił głos ze środka pozostałej na
placu kilkuosobowej grupy.  Każdy napadnięty przez złych jest stracony. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co się robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeśli przyczynia się do utrwalenia miłości.