[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prysnąć jak łupinka. Osiedlił się więc na kresach wschodnich. Za pieniądze, które mu
przypadły z podziału, wybudował domek i urządził sklep z wyszynkiem.
Zadowolony był ze spotkania. Zaproponował kolację. Wstąpili razem do baru.
Ciągle opowiadał o sobie. Ale Anna wiedziała, że szybko zdał sobie sprawę z
sytuacji, w jakiej się znajdowała. Nie potrzebował pytać. Była ubrana zle, z tandetną
jaskrawością, wyglądała niezdrowo; chciwie, choć starała się panować nad ruchami,
rzuciła się na gorące jedzenie. Gdy zaproponował jej wyjazd do Sedelnik w
wiadomym celu, zgodziła się bez wahania. Nie miała nic do stracenia. W Warszawie
czekał ją tylko głód, a w niedalekiej przyszłości szpital lub żebranina pod kościołem.
Ludzie? Uważała, że wszędzie są ci sami, jednakowo zli. Wolała więc o tym nie
myśleć, cieszyć się raczej, że znajdzie się na wsi. W pewnym momencie, gdy
wyobraziła sobie pola i lasy, krajobraz od tylu lat nie widziany, odżyły w niej
bolesnym szarpnięciem najdawniejsze, rzadko budzące się wspomnienia. Wychynął z
mroku czasu dzień wycieczki za miasto: niebo pogodne, zapach jaśminów, droga
ocieniona rozłożystymi kasztanami, ujadanie psów... Ale zanim pośród tych
migawkowych obrazów zdążyła zarysować się śmiejąca twarz Pawła Siechenia, Anna
wstała szybko i spytała Litowkę: zatańczymy? W jego ciężkich ramionach, pod
gorącym, wódką przepojonym oddechem, znikły oczy i usta, których wolała z
odległości lat nie wywoływać.
Zabawili w lokalu do póznego wieczora. Potem, po nocy, która dała Annie
przedsmak tego, co ją czeka w Sedelnikach, wyjechali.
Wieś powitała ją wichurą i deszczem. Autobus ugrzązł po drodze w błocie,
przyjechała do Sedelnik ledwie żywa ze zmęczenia. Tego samego wieczoru Litowka
kazał jej wyjść do gości i śpiewać. Gdy opierała się, obrzucił ją ordynarnymi
przekleństwami, potem zaczął bić. O, miał w tym wprawę. Znać było szkołę
Morawca. Przewrócił Annę na łóżko, jedną dłonią zatkał jej usta, a bił drugą zwiniętą
w kułak, spokojnie, równo, nie spiesząc się. Puścił ją, gdy się przestała szamotać, i
wyszedł zamknąwszy drzwi na klucz. Następny dzień przeleżała w łóżku. Nikt do niej
nie zaglądał. Jedzenia nie przyniesiono. Pod wieczór, gdy gospoda napełniła się
gwarem, a radio zabrzmiało wesołymi melodiami, Litowka wpuścił do pokoju trzech
pijanych chłopów.
Po tym wieczorze Anna zaczęła myśleć o ucieczce. Nie miała jednak
pieniędzy. Kilkadziesiąt złotych, cały jej majątek, jeszcze w Warszawie wziął na
przechowanie Litowka. Ukraść nie miała gdzie. Zadenuncjować starego? Nie,
wszystko, tylko nie to! Zbyt bała się policji, śledztwa, przesłuchiwania, ciągania po
sądach. Była zresztą pewna, że w podobnym wypadku Litowka umiałby wyjść
obronną ręką, a ucierpiałaby tylko ona. Trudno. Musiało już tak zostać. Wygasł w
niej bunt. Zaczęła bez sprzeciwu wykonywać wszystko, czego Litowka żądał.
Okazało się zresztą, że nie żądał wiele, a przynajmniej nic ponad to, co
czyniła Anna w ciągu wielu lat w Warszawie. Dopiero po kilku dniach, gdy porządek
dnia ułożył się w pewną normę, zrozumiała, że chociaż nieświadomie, tym jednak
mocniej łączyła zmianę miejsca ze zmianą życia w ogóle. To ta zawiedziona, a tak
pózno odkryta nadzieja uczyniła z paru pierwszych dni w Sedelnikach nieznośny
koszmar. Cóż znaczy jednak zmienić miejsce? Los, który w sobie niesiemy, każdy
skrawek ziemi upodobni do poprzedniego. Gdziekolwiek zatrzymamy się, zawsze i
natychmiast znajdą się ludzie, których pod innymi postaciami znaliśmy dawniej. Iluż
Grzegorzów Litowków prowadziła Anna w pózną noc po wąskich i ciemnych
schodach do swego pokoju? Ilu Jabłońskich, trzymając ją w ramionach, zwierzało się
z brudnych przeżyć? Ile pijanych ciał kołysała na swoich piersiach i biodrach? Nic się
nie zmienia. Czasem zdaje się, że życie wcale naprzód nie biegnie i długi ciąg lat
obraca się w jednych ścianach, wśród zbiegowiska tych samych twarzy. Dnie
zasuwają się jeden w drugi, noc wpełza w noc następną. I nic, ani cierpienie, ani
radość, ani strach nie rozłamią tych ciasnych obręczy. Wieczna niewola! Upodlenie,
okrucieństwo, pogarda, brud ściekający ze wszystkich rynsztoków - oto pokarm
codzienny. Ludzie jak wściekłe psy trą się w tym gnojowisku. O, gdyby nienawiść
wszystkich ciał mogła wybuchnąć jednym uderzeniem, życie jak struga krwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co się robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeśli przyczynia się do utrwalenia miłości.