[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- 88 - S R Przez cały następny tydzień, na oddziale i w domu, była świadoma tej zmiany. Choć nie potrafiła jej zdefiniować, skonkretyzować, czuła ją jednak cały czas - niczym lekki jak letnia bryza chłód, jakieś zachwianie równowagi. I było jej z tego powodu przykro, bo zaczynała już mieć nadzieję, że po niezręcznym początku ich znajomość może być czymś ważnym. W dodatku, kiedy nie było go w pobliżu, cały czas o nim myślała - tak jak tamtego wieczoru w teatrze. W domu nasłuchiwała jego kroków na schodach, jego śmiechu, kiedy żartował z Paulem lub Fioną. Kiedy wychodził, nie mogła zasnąć, dopóki nie usłyszała jego harleya. Potrafiła spędzić cały wieczór na zastanawianiu się, gdzie jest i z kim, a gdy w końcu wracał, była szczęśliwa, że jest bezpieczny i pod tym samym dachem. Tylko wtedy mogła spać. Na oddziale nasłuchiwała jego głosu, czekała, kiedy przyjdzie na obchód lub odwiedzi któregoś z pacjentów, by go podnieść na duchu. Nie potrafiła wytłumaczyć swego zachowania. Była przecież zawsze taka niezależna. A w dodatku nie umiała nic na to poradzić. Skupiona na własnych myślach i uczuciach wywoływanych w niej przez Angela, zupełnie zapomniała o jego związkach z innymi członkami jej personelu. Była więc zupełnie zaskoczona, kiedy któregoś ranka, tuż przed ob- chodem, w dyżurce pielęgniarek wybuchła głośna awantura między Lee i Karen. Cały oddział, łącznie z lekarzami i pacjentami, słyszał, jak Lee nazywa Karen uganiającą się za każdymi spodniami flądrą. Słyszeli także bynajmniej nie delikatną odpowiedz Karen. Seymour Russell, który był świadkiem tego niemiłego incydentu, uniósł tylko brwi i spojrzał znad okularów na Nadine. Chciał w ten sposób okazać swą dezaprobatę i nadzieję, że Nadine we właściwy sposób załatwi sprawę. Obie dziewczyny wysłano do szatni, by się uspokoiły. Tam miały czekać na reprymendę. - 89 - S R Po obchodzie Nadine podziękowała Seymourowi, a kiedy lekarze mieli już wychodzić, poprosiła Angela o chwilę rozmowy. Poszedł z nią do jej gabinetu i zamknął za sobą drzwi, oddzielając ich od panującego na oddziale gwaru. Pociągający jak zwykle, miał nieco wzburzone włosy, rozpięty kołnierzyk koszuli widoczny pod białym fartuchem, stetoskop przewieszony przez szyję. - Słucham? - Doktorze - zaczęła oficjalnie. Nie zraziło jej jego zdziwienie i ciągnęła: - Bardzo mi przykro, ale naprawdę nie mogę pozwolić, żeby na moim oddziale miały miejsce takie incydenty. - Zgadzam się. Na pewno są one nie na miejscu. - Cieszę się, że się pan zgadza! Mogę więc liczyć, że zrobi pan coś w tej sprawie? - Przepraszam, siostro - rzekł, naśladując jej ton - ale zupełnie nie rozumiem, czemu siostra uważa, że te nieprzyjemne incydenty mają ze mną cokolwiek wspólnego. Nadine zaczynała tracić cierpliwość. - Mówiłam już panu, doktorze, że ma pan nie najlepszy wpływ na moje pielęgniarki. - Naprawdę? W jego ciemnych oczach wyrazne było rozbawienie. - Co najmniej dwie uważają, że mają jakieś prawa do pana. Nie wątpię, że dał im pan do tego powody, byłabym więc wdzięczna, gdyby pan to z nimi wyjaśnił. Może wtedy napięcie zniknie i na oddziale zrobi się spokojniej. - Chętnie bym to zrobił, żeby ułatwić siostrze pracę... - Cieszę się bardzo. Dziękuję, doktorze - przerwała mu chłodno. - To znaczy - ciągnął dalej niezrażony - gdybym mógł. Obawiam się jednak, że zaszło tu nieporozumienie. Teraz już uśmiechał się otwarcie. - 90 - S R Nadine była już wyraznie wściekła. Jak on śmie stroić sobie z niej żarty? - Nie, doktorze Fabrielli, tu nie ma żadnego nieporozumienia. Proszę tylko, żeby wyjaśnił pan sprawy z tymi dwiema dziewczynami. A teraz wybaczy pan, muszę wracać na oddział. Angelo przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. W miejsce rozbawienia na jego twarzy pojawiło się coś innego - coś, czego Nadine znowu nie umiała nazwać. Potem bez słowa odwrócił się i swobodnym krokiem wyszedł z ga- binetu. A w niej wszystko wrzało. Co on kombinuje? Przecież ta poranna kłótnia [ Pobierz całość w formacie PDF ] |