[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozostawiłem go leżącego.
%7łora stojąc opodal patrzył spode łba na to wszystko. Widocznie w żaden
sposób nie mieściło mu się w głowie, po co zadaję sobie tyle kłopotu dla
nieznajomego człowieka.
Gdy wstałem, odchrząknął:
 No, to ja już idę.
 DokÄ…d?
Gestem wyrażającym niezależność machnął ręką w kierunku stacji:
 Jak to dokÄ…d?& Do domu.
 Nigdzie sam nie pójdziesz  powiedziałem.  Cały czas będziemy
razem. Chodzmy.
Wówczas się rzucił na mnie po raz drugi. Pochylił głowę i rzucił się do
przodu jak byk, licząc na to, że mnie przewróci.
Przepuściłem go i podstawiłem mu nogę. Rozciągnął się jak długi.
%7łałuję, że pózniej go jeszcze kopnąłem. Wstyd mi o tym dzisiaj
wspominać, ale ze dwa razy stuknąłem go dość mocno po żebrach.
To go ostatecznie uspokoiło i poszedł ze mną.
W domu spojrzałem na zegarek. Bogowie nieśmiertelni! Przecież
minęło tylko dwie i pół minuty od chwili, jak wstałem z łóżka, by się
zetknąć z tymi wszystkimi cudami. Ludzkość przeżyła sto pięćdziesiąt
sekund, a dla mnie i dla %7łory było to jedenaście albo dwanaście godzin,
wypełnionych po brzegi przygodami.
Zdążyliśmy się już poznać i pobić. Dwukrotnie zgłodnieliśmy i
nasyciliśmy głód. Poszliśmy do Głuszkowa i z powrotem. Miałem
stłuczoną nogę, bolał mnie nadgarstek prawej ręki. Kłująca szczecina
wyrosła mi na brodzie i policzkach.
A tymczasem świat bez pośpiechu przeżywał dopiero swoją trzecią
minutÄ™.
Jak długo jeszcze trwać będzie nasz niesamowity stan? Czyżbyśmy na
zawsze zostali na niego skazani? Ale dlaczego tak się stało?
Nie miałem siły szukać odpowiedzi na te wszystkie pytania.
Jak tylko weszliśmy do jadalni, %7łora zwalił się na kanapę i zachrapał.
Ja również odczuwałem śmiertelne znużenie, oczy mi się kleiły.
Powinienem był położyć się i wyspać, ale pilnowałem %7łory. Przyszło mi
nawet do głowy, żeby go związać na czas, jak ja będę spać. Wiedziałem
jednak, że jest o wiele silniejszy ode mnie. Udało mi się pobić go tylko
dlatego, że nie miał zielonego pojęcia o boksie.
Słaniając się ze zmęczenia patrzałem na niego z zazdrością. On nie
musiał się mnie obawiać. Wieczna przewaga łobuza nad uczciwym
człowiekiem.
Pamiętam, że gdy %7łora usnął, poszedłem do łazienki z zamiarem zdjęcia
piżamy i umycia się jak należy. Ale piżama zaczęła rozlatywać się w
strzępy, gdy tylko zacząłem się z niej wygrzebywać, i osądziłem, że lepiej
będzie pozostawić ją na sobie.
I woda również nic nie zmywała. Zlizgała się po twarzy i rękach, jak
gdyby były posmarowane masłem. Chyba działo się tak dlatego, że nie
potrafiłem wystarczająco zwolnić swoich ruchów.
Koniec końców, położyłem się nie umyty na dywanie w jadalni.
Postawiłem trzy krzesła na kanapie nad śpiącym yorą. Przewidywałem, że
gdy się ocknie i zacznie poruszać, krzesła poupadają i rozbudzą mnie.
Zgoła nie wziąłem pod uwagę faktu, że prawie przez cały czas otaczała
nas cisza, którą przerywały tylko nasze własne głosy. Niekiedy zresztą
rozlegały się jakieś nowe i nie wytłumaczone dzwięki, coś w rodzaju
przeciągłego niegłośnego pohukiwania. Niekiedy dawał się słyszeć gwizd,
którego zródła nie mogliśmy dociec.
Rzecz w tym, że nasze uszy normalnie przyjmują dzwięki częstotliwości
od szesnastu do dwudziestu tysięcy herców.
Obecnie wszystko wskazuje, że ów diapazon, jeśli chodzi o nas, uległ
przesunięciu. Pewna część dotychczasowych dzwięków zniknęła i
pojawiły się nowe, których pochodzenia sobie nie uświadamialiśmy.
W każdym razie ani on, ani ja nie usłyszelibyśmy hałasu upadających
krzeseł.
Ale wówczas zapomniałem o tym. Przez jakiś bardzo niedługi czas
wierciłem się na dywanie układając możliwie wygodnie stłuczoną nogę.
Wreszcie  zasnÄ…Å‚em.
PRÓBA SKOMUNIKOWANIA SI Z NORMALNYM ZWIATEM
Nie wiem, jak innych ludzi, ale mnie zawsze nadzwyczaj odświeża sen,
nawet najkrótszy. W czasach studenckich nieraz dorabiałem sobie do
stypendium pracując po nocach jako tragarz w kombinacie młynarskim. W
instytucie po tak spędzonej nocy okropnie chciało mi się spać i
wysypiałem się zupełnie przyzwoicie w ciągu pięciominutowej przerwy
między wykładami. Zdarzało się, że siedziałem na pierwszym wykładzie,
gryząc palce, żeby się nie zdrzemnąć, pózniej po dzwonku kładłem głowę
na stole, traciłem świadomość i na następnym w lot chwytałem najbardziej
skomplikowany materiał.
Tym razem przespałem nie pięć, ale wszystkiego dwie minuty
normalnego czasu. Ale dla mnie, według naszej rachuby, oznaczało to całe
dziesięć godzin.
Obudziłem się i od razu poczułem się wypoczęty. Wstałem i
popatrzyłem na %7łorę. Leżał rozwalony na kanapie, chrapiąc ciężko.
Wszystkie trzy krzesła poniewierały się po podłodze i upadek ich nie
obudził ani mnie, ani jego.
Ukradkiem wyszedłem z domu do ogrodu i rozejrzałem się.
Zwiat, który dopiero co opuściłem, leżał dokoła mnie jak zamarły. Nie
drgnąwszy ani jednym listkiem stały lipy; spały krzewy jaśminu objęte
leniwym spokojem; tuż obok, wycelowany w powietrze, wisiał
nieruchomo konik polny o błękitnych matowych oczach.
Wszystko to było skąpane w porannym słońcu.
Wyspałem się doskonale i sytuacja nasza nagle przedstawiała mi się w
zupełnie innym świetle. Mówcie, co chcecie, ale jednak czułem się
Kolumbem w tej nowej rzeczywistości. Zapragnąłem niezwłocznie zbadać
swój ląd.
Wczoraj (to, co się działo do chwili zaśnięcia, uważałem już za
wydarzenia wczorajszego dnia) doszedłem do przekonania, że mogę
skakać z dużej wysokości bez obawy rozbicia.
Tuż obok naszej werandy stała duża drabina ogrodowa. Wdrapałem się
po niej na daszek werandy. Było jakie dwa i pół metra do ziemi, pokrytej
miękką darnią, którą żona przekopała pod jakieś pózne kwiaty.
Po krótkiej chwili wahania skoczyłem. I rzeczywiście: nie spadałem,
lecz szybowałem w powietrzu, chociaż siła przyciągania ziemskiego
działała na mnie tak samo, jak i na każde inne ciało. Opadałem z
przyśpieszeniem 9,8 m/sek. Ale w mojej świadomości ta sekunda była
obecnie rozciągnięta na o wiele dłuższy czas.
W ogóle, jeżeli nam się zdarzy skoczyć z wysokości, wydaje się, że
spadamy bardzo szybko tylko dlatego, że w czasie upadku niewiele
zdążymy poczuć i przemyśleć. Nasza umiejętność reagowania pozostaje w
jakiejś harmonii z szybkością padania.
Teraz dla mnie owa harmonia się rozciągnęła. Spadałem w ciągu pół
sekundy normalnego czasu, ale wobec mojej zdolności do myślenia i
reagowania trwało to nadzwyczaj długo.
Kąpałem się w powietrzu, powoli zbliżając się ku ziemi.
Było to takie nowe i ostre doznanie, że zaledwie stanąłem na nogi,
natychmiast wybrałem się po raz drugi. Już nie na werandę, ale wprost na
dach domu.
Obejrzałem z góry osiedle i stwierdziłem, że obalonego przez %7łorę
przechodnia już nie ma na ulicy.
Najpewniej w ciągu tych dwóch minut, gdyśmy spali, zdążył już stanąć
na nogi i skrył się za zakrętem szosy. Chyba nie mógł się połapać, co się z
nim działo. I nie połapie się nigdy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co siÄ™ robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeÅ›li przyczynia siÄ™ do utrwalenia miÅ‚oÅ›ci.
    jego+dC4aC282oniach.php">Blau Marthe W jego dśÂ‚oniach
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  • Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co siÄ™ robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeÅ›li przyczynia siÄ™ do utrwalenia miÅ‚oÅ›ci.