[ Pobierz całość w formacie PDF ]
już dobrze było po trzydziestce, kawaler jeszcze, ale żenić się nie chciał, że to siostry miał nie powydawane, a jak Jagustynka plotkowała, że mu to dzieuchy abo i cudze żony lepiej smakowały... Chłop był rozrosły jak dąb, mocny, dufający w siebie i przez to tak harny i nieustępliwy, że mało kto się go nie bojał. A sposobna jucha była do wszystkiego; na fleciku grywał, że aż do duszy szło, wóz zrobić zrobił, chałupy stawiał, piece wylepiał, wszystko robił tak sprawnie, że ino mu się robota w garściach paliła; grosz go się ino nie trzymał całkiem, choć zarabiał sporo bo wszystko zaraz przepił i przefundował albo i rozpożyczył... Gołąb było mu za przezwisko, choć i do jastrzębia prędzej był podobien z twarzy i z onej zapalczywości... - Niech będzie pochwalony! - Na wieki... Mateusz! - Jam ci, Jaguś, ja... Zcisnął ją za rękę i tak gorąco patrzył w oczy, aż się dziewczyna zarumieniła i niespokojnie na drzwi poglądała. - A to z pół roku byłeś we świecie... - szepnęła zmieszana. - Całe pół roku i dwadzieścia i trzy dni... dobrzem liczył:.. - a rąk jej nie puszczał. - Zapalę światło! - zawołała, że to się już mroczyło na dobre i żeby mu się wyrwać. - Przywitajże mnie, Jaguś - prosił cicho i chciał ją objąć, ale wysunęła się prędko i szła do komina zapalić światło, bojała się, żeby ich tak po ciemku matka nie zeszła abo i kto drugi, ale nie zdążyła, bo Mateusz chycił ją wpół, przycisnął mocno do siebie i jął zapamiętale całować... Zatrzepotała się kiej ptak, ale nie jej moc wyrwać się takiemu głodnemu smokowi, któren ściskał, aż żebra trzeszczały , i tak całował, że całkiem zesłabła, oczy jej zaszły mgłą, tchu złapać nie mogła, że ino ostatkiem skamlała: - Puść... Mateusz... Matula... - Jeszcze zdziebko, Jaguś, jeszcze raz, bo się całkiem wścieknę... - I tak całował, że mu dziewczyna całkiem zmiękła i leciała przez ręce kiej woda, ale puścił ją, bo posłyszał w sieniach kroki, sam zapalił nad okapem lampkę i skręcał papierosa, a roziskrzonymi uciechą oczami spoglądał na Jaguś, że to jeszcze przyjść do siebie nie przyszła, bo się mocno dzierżyła ściany i dyszała ciężko. Jędrzych wszedł i ogień na trzonie rozdmuchiwał, nastawiał garnki z wodą i cięgiem się po izbie kręcił, że już mało wiele ze sobą mówili, a ino poglądali na się iskrzącymi, głodnymi oczami, jakoby się zjeść chcieli... Wnetki, bo jakoś w pacierzy parę, nadeszła Dominikowa, musi być zła była, bo już w sieniach wywarła gębę na Szymka, a ujrzawszy Mateusza popatrzyła nań srogo, na przywitanie nie zważała i poszła do komory przeoblec się. - Idz se, bo cię matka zeklną jeszcze... - prosiła cicho. - Wyjdziesz to do mnie, Jaguś, co? - prosił. - Wróciłeś to już ze świata? - rzekła stara, jakby go dopiero spostrzegając. - Wróciłem, matko... - mówił łagodnie i chciał ją w rękę pocałować. - Ale, suka ci była matką, nie ja! - warknęła wyrywając rękę ze złością. - Po coś tu przyszedł? Mówiłam ci już, że tutaj nic po tobie... - Do Jagusi przyszedłem, nie do was - hardo zawołał, bo go już złość brała - Wara ci od Jagusi, słyszysz! Wara ci, żeby ją potem bez ciebie na ozorach obnosili po wsi, jak tę jaka ostatnią... ani mi się pokazuj na oczy!... - wrzasnęła. - Krzyczycie kiej wrona, że wieś cała usłyszy!... - Niech usłyszą, niech się zlecą, niech wiedzą, żeś się Jagny przyczepił kiej rzep psiego ogona, że i ożogiem trudno cię odegnać... - %7łebyście nie kobieta, to bym wama zdziebko żebra zmacał za powiedanie takie... - Spróbuj, zbóju jeden, spróbuj, psie!... - pochwyciła za żelazny pogrzebacz. Ale i na tym skończyła, bo Mateusz splunął, trzasnął drzwiami i wyszedł prędko, bo jakże, z babą się to miał bić i pośmiewisko z siebie dla wsi czynić? A stara, że to już jego nie stało, wsiadła na Jagnę i hajże jazgotać, a wypominać wszystko, co miała na wątpiach...Jaguś siedziała cicho, aż zmartwiała ze strachu, ale kiedy słowa matki dojęły ją do żywego... przecknęła, schowała głowę w pierzynę i buchnęła płaczem i wyrzekaniami...rozżalona była srodze... bo przecież nic temu niewinna...nie zwoływała go do chałupy... sam przyszedł... a na zwiesnę, co matka wypominają... to... spotkał ją przy przełazie...mogła się to wyrwać takiemu smokowi?... kiej ją tak ozebrało, że... a potem mogła się to ognać przed nim?... Zawsze się z nią tak dzieje, że niech kto a ostro spojrzy na nią albo i ściśnie mocno... to się w niej wszystko trzęsie, moc ją odchodzi i tak mdli w dołku, że już o niczym nie wie... co ona winowata? Skarżyła się cicho przez łzy, aż stara się udobruchała i jęła troskliwie obcierać jej twarz i oczy, a głaskać po głowinie, a uspokajać... - Cichoj, Jaguś, nie płacz... nie... a to oczy ci się zaczerwienią kiej królikowi i jak to pójdziesz do Borynów? - Czas to już? - spytała po chwili, spokojniejsza nieco. -Juści, że pora, a przybierz się pięknie, ludzie tam będą, a i sam Boryna uważa... Podniesła się zaraz Jaguś i zaczęła się ubierać. - Nie uwarzyć ci to mleka? - Nie chce mi się całkiem jeść, matulu. - Szymek, wygrzewasz się pokrako, a tam krowy o pusty żłób zębami dzwonią! - krzyknęła resztą złości, aż Szymek uciekł, żeby czego nie oberwać. - Widzi mi się - mówiła ciszej, pomagając Jagnie się przyodziać - że kowal jest w zgodzie z Boryną. Spotkałam go, wiódł od starego sielnego ciołka... Szkoda... dobrze wart z piętnaście papierków... ale może to i dobrze, że są w zgodzie, bo kowal pyskacz i na prawie się zna... - odstąpiła parę kroków i z lubością przyglądała się córce. Ale, tego złodzieja Kozła pono już wypuścili, trzeba znowu zamykać wszystko a pilnować... - Pójdę już! - Idz, a siedz do północka i gzij się tam z parobkami! - wybuchnęła resztą złości. Jagna wyszła, ale jeszcze z drogi słyszała starą, jak krzyczała na Jędrka, że świnie nie wegnane do chlewów, a kury nocują po drzewach. U Boryny już było sporo ludzi. Ogień buzował się na kominie i rozświetlał ogromną izbę, aż lśniły się szkła od obrazów i kołysały się te światy, czynione z kolorowych opłatków i na nitkach wiszące u czarnych, okopconych belek; na środku izby leżała kupa czerwonej kapusty, a w półkole, szeroko zatoczone, twarzami do ognia, siedziały rzędem dziewczyny i kilka kobiet starszych - obierały z liści kapustę, a główki rzucały na rozesłaną pod oknem płachtę. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |