[ Pobierz całość w formacie PDF ]
toaletowy lub coś takiego, ale przecież jesteście, mam nadzieję, wariatami, więc skąd by takie myśli...?) 2) wiedza ta absolutnie nie jest konieczna do zbawienia, którego i tak wcale nie osiągniecie 3) gdybym wam powiedział to byście wiedzieli, o co chodzi, a przecież nie o to chodzi 4) pozbawiłbym was wyobrazni a tak myślcie intensywnie o tym... 5) kto by mi uwierzył ? Janusz przekonał Beatę i badał ciało prokuratorki, gdy nagle ucząca się najwyrazniej ode mnie policja wpadła i ich aresztowała. - Co znowu ? Dziunia usiłowała zapiąć stanik, przypalając jednocześnie papierosa. - Dzwonił A... zaczął oficer. - ... Cii, durniu! I co ? - Wysyła cię na palcówkę dyplomatyczną do K... - ... Ciii, zboczeńcu. Na placówkę. - Wybacz, kiciu, pomyłka freudowska oficer patrzył na włosy Dziuni, nie ważne na które. - Ty też schowaj swe klejnoty rzekł oficer do Janusza. - A po co wtrącił jakiś młody, patrząc pożerająco na jego klucze. - Jadę z tobą! rzekł Janusz namiętnie do Dziuni. - Ty pójdziesz z nami! - Gdzie ? - Do tunelu. - Nie! A więc ta kurwa, Beata, sypnęła. Ilu ochroniarzy! - Wyprałem... Sory, wybrałem was na moich tajnych agentów. Będziecie śledzić moją córkę. - A kim ty jesteś, kurwa twoja mać Beata znów była po mojej stronie. - Prezydentem! - A, to dobrze, Jezu, wyglądasz jak nasz ojciec Beata się zlękła. - Cos ty, tylko Jezus może dwa razy rzekł jakiś oficer. Janusz umarł w tunelu, ale w innym. Historia lubi się powtarzać: zabójstwo na tle zazdrości seksualnej. Urocza prokuratorka lubiła być badana przez Janusza. Nie wiedziała za to, że on jest jej agentem. Musiała więc zginąć. Lecz nim Beata swój nóż w jej piersi zanurzyła, biedne dziecię, prokuratorka, zresztą ex, przejechała ją samochodem. Zagadka dla błyskotliwych: w czym ? Tzn. gdzie ? A prezydent wyłupił sobie oczy. - No właśnie, tego nam brakowało: opowieści o środowisku przestępczym. My tu tak dywagujemy subtelnie o nerwicach, rodzinie, seksualnościach... a ludzie tymczasem kradną, zabijają za talara i robią inne te rzeczy niskie i plugawe... Dziękujemy za to uzupełnienie. - Ciekawy też jest sposób opowieści, pełen zamilknięć i tajemnic dodał ktoś. Zgłosił się kolejny uczestnik i rozpoczął takimi słowy: - Mam nadzieję, że nie poczytacie mi tego za wtórność ni chęć dyskontowania przedmówcy, czy nudzenia was, imoście, gdyż w mojej opowieści także są zbrodnicze wątki... Tak to idzie: Johny, Billy i James planowali ten skok od trzech dni. Ułożyli plan. Wiedzieli, że musi IM się udać. Bo to ONI. Billy podstawił karetkę równo o 20, James stanął za drzewem ze spluwą. Splunął i mruknął coś niewyraznie. Madafaka, czy coś tam. Niestety nie dosłyszałem, madafaka. Johny osłaniał tyły. Punktualnie o 20.10 pojawił się wóz z transportem. Oczywiście wjechał na kolce, które przygotowali Billy z Johnym. - Jesteście ślepe sukinsyny, madafaka! zawył radośnie James, bo dziurawe opony dają nadzieję. Fakt, że ulatnia się ona powoli przez małe dziury, lecz dziura zawsze jest dziurą! Po co zresztą Jamesowi nadzieja. On, Billy i James są przecież wybrańcami. Są nadludzmi, bo czytali o tym w jakimś czymś. A tępy i dumny motłoch sam prosi się, by go obrobić. Ale czas strzelać, James zabił troje strażników. - Ty, Billy, kurwa, madafaka, kismajes, fakju, niezła dupa! podniecił się Johny na widok jeszcze ciepłego ciała Fruleutheny Wolplies, strażniczki. - Najpierw forsa, sit powiedział Billy, bo był jakby szefem. Jakby bo bogowie są przecież równi. Johny i James migusiem podpylili te trzy banie na wypłaty dla szpitalnych durniów miłosierdzia do osierdzia i rzucili się, by użyć sobie i ulżyć. Taki stres kumuluje za dużo napięć. Stres rzecz nieboska. James już dymał panią byłą strażnik. - James, fakju, sit, likmajdik, szybciej się spuszczaj, bo ciebie wydupczę! Chuj mi stoi jak lokomotywa, a sapie jak głodny szczur! James podymał jeszcze trochę, aż wreszcie spuścił się w martwą cipę i wrzasnął Galileae, vicisti! . - Och dżizys, nareszcie! Johny rzucił się na ciało, zastanawiając się, czy jego czyn jest moralny. Postanowił więc dowiedzieć się tego. Z kieszeni wyjął różaniec i odmawiając go, począł medytować. Znów pojawił się anioł w krwawej szacie. Rzekł: - To moralne! Przecież ona nie żyje! Gdyby żyła, byłby to gwałt. Dobrze, że ją zabiliście, bo inaczej Bóg postawiłby wam pałę. te podniosłe słowa przypomniały Johny`emu o jego pale, która skwierczała i pulsowała w blasku mroku. - Nie, ja nie mogę! rozpłakał się Johny i wszedł w nią. - Pracuj tyłeczkiem, Johny, fakju, madafaka zachecił Billy. Johny skorzystał. Tymczasem James zadzwonił na policję. - Zaczynamy zabawę, kurwaaa!!! zapiał James. - Exegi monumentum! dodał Billy. - I madafaka! uzupełnił Johny. Wsiedli do karetki i zaczęli uciekać przed policją. - Twoje wargi są najcudniejszym mostem na rzece miłości. Wpuść mnie do swej duszy, a zasadzę w niej małą stokrotkę, którą będziemy razem podlewać. Skała mej samotności niechaj rozpadnie się, pieszczona falami oceanu miłości, z którego fal wyjdziesz Ty, o Afrodyto! powiedział Johny. Jechali 100 na godzinę. Byli nadludzmi. Policja była za nimi. Billy wyrzucił na jezdnię wiadro pełne zdechłych motyli. - Motyle to moja ekstaza! Są takie lekkie i zwinne, a piękne niczym rosa na puderniczce! oświadczył Billy przez CB Radio. Policja ucieszyła się, że ma tylu świadków, choć ofiar jednocześnie, ale trzeba się cieszyć, bo po co się smucić. Zatrzymali więc radiowóz, wysiedli z niego i wynieśli dużą, złotą i posrebrzaną zarazem, konewkę. Tańcząc radośnie podlewali motyle. - Trzeba pielęgnować przyrodę1 władza zawsze wie, co robi i co robić. Ma się. - Jestem wzruszony ich natrętną poezją! miałknął James. I pojechali dalej. Bezczelni są ci nadludzie. To przestępcy. Ale pisząc to opowiadanie mam, drogie dzieci, cel konkretny. Zgadnijcie: co się teraz stanie ze złymi Billym, Jamesem i Johnym ? Otrzymają klapsa ? Nie! Spotka ich kara! Prawdziwa i straszna! Czytajcie uważnie. Tak więc jechali swą karetką trzej młodzi herosi, gdy nagle umarli wszyscy ludzie poza nimi. Kiedy się już upewnili co do tego faktu, ryknęli śmiechem rozkoszy! - Mamy teraz całą forsę świata, cały świat i jesteśmy bogami! Aał, fakju, madafaka!!! I była to całkiem inna opowieść! Zbrodnia może przecież podniecać wyobraznię na rozmaite sposoby. - To wielce filozoficzne rzekł ktoś z sali to znaczy, ci protagoniści są filozofami, to eksperyment, zbrodnia jest pretekstem, idzie o moc, wolę mocy... - Ale i ta niemoralna pointa! To wspaniałe! Zło zawsze zatriumfuje nad dobrem. O, Arymanie! zakrzyknął inny, ale nie dla wszystkich było jasne, czy był to żart, czy tragiczna heretycka teofania. - Mamy wśród nas wyznawcę religii perskiej...? zainteresował się Kot. - Nie, jestem potomkiem katarów, kryjącym się po całej Europie przed złymi ludzmi. - O ile mi było wiadomo, z lektury tylko rzekł Pies katarowie nie byli zbyt skorzy do rozmnażania się... - Dlatego ścigają mnie też inni ukrywający się katarowie za to, że rodzice moi splugawili czystość. - Bracie, u nas nic ci nie grozi zapewnił go Kot czy chcesz może opowieść jakąś nam tu wysnuć ? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |