[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ka\dy pośpieszył do swego wierzchowca. Ustawili się jezdziec za jezdzcem, więc łatwo ich było policzyć. Naliczyliśmy trzystu czterech. Długi wą\ począł wić się naprzód, na południe, ku oczekującej go zagładzie. Pozostawieni w obozie przyglądali się wymarszowi. Stali pod zagajnikiem; było ich dziesięciu. Poniewa\ pasło się tylko czternaście koni, w tym cztery cugowe, więc byliśmy pewni, \e nie ma więcej czerwonych. Skoro oddział znikł na południu, mogliśmy się wziąć do dzieła. Chocia\ na uporanie się z dziesięcioma starczyłoby dziesięciu, zarządziłem, aby poszło z nami trzydziestu. Pozostali pośpieszyć mieli za nami z końmi. Pod osłoną krzewów zeszliśmy wzdłu\ pochyłości w pobli\u zródła. Wysunąłem się naprzód, pełzając. Dziesięciu drabów siedziało nad wodą i wsuwało śniadanie. Nieledwie wstydziłem się napaść na nich z trzykroć większą liczbą wojowników. Byli tak zaskoczeni, skoro Nijorowie wyłonili się z krzaków, \e \aden nie pomyślał o obronie, czy ucieczce. W okamgnieniu zostali związani. Ja zaś podszedłem do karety, otworzyłem drzwi i zawołałem. Dzień dobry, pani Werner i panie Murphy! Spełniam obietnicę. Marta wydała radosny okrzyk i zawarła powieki. Nie zemdlała bynajmniej, to radość tak ją zmorzyła. Wyciągnąłem nó\, przeciąłem jej więzy, wyniosłem z karety i posadziłem ją na trawie, gdy\ zbyt była słaba, aby utrzymać się na nogach. Zniecierpliwiony adwokat krzyknął: A teraz mnie, sir! Jak długo mam czekać! Cierpliwości! Nie mo\na naraz wszystkim dogodzić. Skoro uwolniłem go, wygramolił się z dyli\ansu, wyprostował członki i rzekł? Bogu dzięki! Niepowodzenia dobiegły końca. Piekielne chwile prze\yłem w tej budzie! Nie miał dla mnie słowa podzięki, ale za to wiele słów innego zgoła rodzaju. Kładąc lewą rękę na moich plecach, rzekł: Sir, czy wszystko w porządku? przy czym prawą uderzył mnie po torsie. Czy ma pan jeszcze pugilares? Tak. Cudaczne pytanie! Wszak muszę wiedzieć, ile jeszcze pozostało. Dlaczego to pan właśnie musi wiedzieć? Gdy\ ja& do pioruna, to się samo przez się rozumie! Bynajmniej. To się wcale samo przez się nie rozumie. Jestem kuratorem spadku i decyduje, co się stanie z pieniędzmi i kto je otrzyma! Owszem, byłeś pan kuratorem, ale ju\ nim nie jesteś. A co ma się stać z pieniędzmi i kto je powinien otrzymać, tego pan nie mo\esz rozstrzygać od czasu, jak wykazałeś tyle rozumu, \e bez \adnego badania, ot tak sobie po prostu, wło\yłeś cały spadek do kieszeni oszusta. Sir, jeszcze ja pana rozumu nauczę! Na tę porywczą grozbę odpowiedziałem spokojnie: Obawiam się, \e nie znajdziesz pan we mnie pojętego ucznia. A zatem nie wyda pan pieniędzy? Nie. Nawet jeśli panu rozka\ę? Rozka\esz? śartuj pan do woli! Zachowam pieniądze, dopóki się nie znajdzie uprawniony spadkobierca. Czy pan go będzie uprawniał? Nie będę uprawniał, znalazł się ju\ bowiem; znam go dobrze. Ja go tak\e znam! Otrzyma spadek ode mnie w drodze urzędowej. A zatem wyjmij pan pieniądze! Nie, poza tym radzę panu, abyś zmienił ton, jakim do mnie przemawiasz. Przystoi panu nieco inny. Tak? Tak pan mniema? Tak. Ton dziękczynny. Wyrwałem pana z objęć śmierci. Gdyby nie ja, nie ujrzałbyś ju\ nigdy Wschodu. Uwolniłem pana z więzów. Czy dostałem jakieś słowo podzięki? śebrak dziękuje za kęs chleba. Zwróciłem panu wolność i \ycie, a odpłacono mi grubiańskimi grozbami. Jeśli pan sądzi, \e zaimponujesz mi bezczelnością, to się grubo mylisz! Wiem a\ nazbyt dobrze, czemu pan nie chce oddać pieniędzy. Cichaczem chcesz sobie& Stój! Ani słowa więcej! krzyknąłem. Istnieją słowa, na które odpowiada się tylko pięścią! Pańska pięść? Pshaw! Nie mam dla niej \adnego, absolutnie \adnego respektu, aczkolwiek szumnie tytułuje się pan Shatterhandem. Chce pan część pieniędzy przylepić do własnej kieszeni i dlatego& Nie dokończył zdania. Zakreślając daleki łuk w powietrzu, przeleciał przez najbli\szy krzew i runął za nim. Marta skoczyła na nogi ze strachu. Uchwyciła mnie za ręce: Na miłość Boską, nie zabijaj go pan! Nie ma najmniejszej racji, aby tak do pana przemawiać; obraził pana cię\ko; jestem za pana wielce dotknięta i nigdy z nim nie będę mówiła, chyba \e z konieczności, lecz nie zabijaj go pan! Zabijać? Pashw! Ostrzegłem go tylko, nic ponad to. Prawdopodobnie będzie się mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |