[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie spotkał pan nikogo w kościele... proboszcza albo kościelnego? Stephen Lane potrząsnął głową. - Nie. W pobliżu nikogo nie widziałem, a ja byłem jedynym zwiedzającym. St. Petrock jest bardzo odludnym miejscem. Wioska leży mniej więcej pół mili za kościołem. - Nie powinien pan sądzić - powiedział uprzejmie pułkownik Weston - że... hm... wątpimy w prawdomówność pańskich słów. Jest to czynność rutynowa, rozumie pan, po prostu formalność. W takich sprawach należy przestrzegać procedury. - Oczywiście, rozumiem pana - uspokoił go Stephen Lane. Weston ciągnął: - Teraz następny punkt. Czy wie pan o czymś, co mogłoby nam pomóc? Coś o zmarłej? Coś, co mogłoby stać się dla nas wskazówką, kto ją zamordował? Coś, co pan usłyszał lub zobaczył? - Niczego nie słyszałem - rzekł Lane. - Mogę panom tylko powiedzieć, że gdy ujrzałem Arlenę Marshall, natychmiast instynktownie poczułem, że jest ona siedliskiem zła. Była wcielonym złem! Kobieta może być pomocą i natchnieniem w życiu mężczyzny... ale może stać się przyczyną jego upadku. Może ściągnąć mężczyznę do poziomu zwierzęcia. Zmarła była właśnie taką kobietą. Działała na najniższe męskie instynkty. Należała do rodu Jezabel i Aholiby. Dziś... dosięgnął ją grom w jej nikczemności! Herkules Poirot drgnął. - Nie rażona... uduszona! Uduszona, panie Lane, ludzkimi rękoma. Ręce duchownego zadrżały i zacisnęły się nerwowo. Powiedział cichym, zdławionym głosem: - To ohydne... ohydne... Czy musi pan tak to określać? - Tak właśnie było - stwierdził Herkules Poirot. - Czy domyśla się pan, panie Lane, czyje to mogłyby być ręce? Tamten potrząsnął głową. - Nie wiem nic... nic... - wyszeptał. Weston wstał rzuciwszy spojrzenie na Colgate'a, który odpowiedział mu niedostrzegalnym niemal skinieniem, i oświadczył: - Cóż, musimy udać się teraz do zatoczki. - Czy to się tam wydarzyło? - zapytał Lane. Weston potwierdził skinieniem głowy. - Czy.... czy mogę pójść z wami? - poprosił duchowny. Zanim Weston zdążył rzucić odmowną odpowiedz, wtrącił się Poirot. - Oczywiście - rzekł zachęcająco. - Niech pan popłynie łodzią wraz ze mną, panie Lane. Zaraz ruszamy. ROZDZIAA DZIEWITY I Po raz drugi tego dnia Patrick Redfern wprowadził łódz do Zatoczki Skrzata. Prócz niego w łodzi znajdowali się: Herkules Poirot, bardzo blady z ręką na żołądku, oraz Stephen Lane. Pułkownik Weston wybrał drogę lądową. Ponieważ coś go zatrzymało w hotelu, znalazł się na plaży w tej samej chwili, kiedy łódz przybiła do brzegu. Umundurowany policjant i ubrany po cywilnemu sierżant byli już na plaży. Weston akurat rozmawiał z sierżantem, gdy przyłączyli się do nich trzej mężczyzni z łodzi. Sierżant Phillips mówił: - Sądzę, że przebadałem każdy cal tej plaży, proszę pana. - Dobrze, a co znalezliście? - Mam to wszystko tutaj, proszę pana, może zechce pan podejść i zobaczyć? Na skale rozłożono porządnie małą kolekcję rozmaitych przedmiotów. Były tam nożyczki, puste pudełko po papierosach Gold Flake , pięć kapsli z butelek, trochę zużytych zapałek, trzy kawałki sznurka, jeden czy dwa skrawki gazety, fragment strzaskanej fajki, cztery guziki. kość z nogi kurczaka i pusta buteleczka po olejku do opalania. Weston przyjrzał się badawczo tym przedmiotom. - Hm... - powiedział - raczej skromnie jak na plażę, którą większość ludzi uważa za publiczne śmietnisko. Sądząc z tej wyblakłej naklejki, ta pusta butelka przeleżała tu już trochę czasu. Tam samo jak i inne rzeczy. Ale nożyczki są nowe. Czyste i lśniące. Nie leżały tu wczoraj podczas deszczu. Gdzie je znalazłeś? - Tuż koło drabiny, proszę pana. Fajka też tam była. - Hm, musiał ją upuścić ktoś idący po drabinie. Nic nie wskazuje na to, do kogo mogą należeć? - Nie, proszę pana. Zwykłe nożyczki do paznokci. Fajka jest wrzosowa, w dobrym gatunku i kosztowna. Poirot wyszeptał w zadumie: - Kapitan Marshall powiedział nam, jak mi się wydaje, że zapodział gdzieś swoją fajkę. - Marshalla skreśliliśmy - przypomniał Weston. - Zresztą nie jest jedyną osobą, która pali fajkę. Stephen Lane podniósł rękę do kieszeni, ale szybko ją opuścił. - Pan także pali fajkę, prawda, panie Lane? - spytał obserwujący go Herkules Poirot. Duchowny drgnął. Spojrzał na Poirota. - Tak - przyznał. - Moja fajka to stary przyjaciel i towarzysz. - Powtórnie wsunął rękę do kieszeni, wyciągnął fajkę wypełnioną tytoniem i zapalił ją. Herkules Poirot podszedł do Redferna, który stał nieruchomo patrząc tępo przed siebie. - Cieszę się, że ją stąd zabrali... - szepnął. Stephen Lane zapytał: - Gdzie ją znaleziono? - Mniej więcej tam, gdzie pan stoi, proszę pana, odpowiedział pogodnie sierżant. Lane odskoczył w bok. Wpatrzył się w miejsce, które przed chwilą opuścił. Sierżant mówił dalej: - Punkt, w którym wyciągnięto łódkę na brzeg, pozwala ustalić, że przybyła tu o 10.45. Zgadzałoby się to z czasem przypływu. Teraz zaczął się odpływ. - Zdjęcia zrobione? - zapytał Weston. - Tak, proszę pana. Weston zwrócił się do Redferna. - Gdzie jest wejście do tej pańskiej jaskini? Patrick Redfern nadal wpatrywał się w miejsce, gdzie poprzednio stał Stephen Lane. Jak gdyby nadal widział to bezwładne ciało, którego już nie było. Głos Westona przywołał go do rzeczywistości. Poprowadził mężczyznę w stronę wielkich, spiętrzonych głazów rozrzuconych malowniczo u stóp skały. Zatrzymał się przy dwóch wielkich odłamach skalnych, między którymi dostrzec można było prostą, wąską szczelinę. Powiedział: - Wejście jest tu. - Tu? - zdziwił się Weston. - Nie wygląda na to, żeby człowiek mógł się tędy przecisnąć. - To tylko złudzenie, jak pan sam się przekona. Z łatwością można tędy przejść. Weston wsunął się ostrożnie w szczelinę. Nie była tak wąska, jak wydawało się na pierwszy rzut oka. Wewnątrz rozszerzała się, tworząc dość rozległe zagłębienie, w którym było dość miejsca, żeby się wyprostować i poruszać. Herkules Poirot i Stephen Lane poszli w ślady komendanta policji. Z zewnątrz przenikało przez szczelinę trochę światła, ponadto Weston miał z sobą silną latarkę, którą oświetlił wnętrze. - Dogodne miejsce - zauważył. - Z zewnątrz nic nie widać. Uważnie przesunął światłem latarki po dnie groty. Zauważywszy, że Herkules Poirot wącha powietrze, rzekł: - Powietrze zupełnie czyste, nie pachnie rybami ani wodorostami, ale miejsce to leży, oczywiście, sporo ponad linią przypływu. Lecz wrażliwy nos Poirota wyczul coś więcej niż tylko zapach powietrza: subtelną woń perfum, których - jak wiedział - używały dwie osoby... Weston przestał przeszukiwać grotę światłem latarki. - Nie widzę tu nic nadzwyczajnego. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |