[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wszystkie usta półotwarte. Wchodzili piszcząc i gadając. Zdawało się, że salę oblazły robaki. Rozproszyły się między łóżkami, wyłaziły na nie, wpełzały pod nie, zaglądały do skrzynek odbiorników telewizyjnych, wykrzywiały się do pacjentów. Linda zdziwiła ich i przestraszyła. Chłopcy zbili się w gromadkę w nogach jej łóżka, patrząc z wylękłą, tępą ciekawością zwierząt zaskoczonych nagle przez coś im nie znanego. - O, patrzcie, patrzcie! - mówili do siebie cichymi, przestraszonymi głosami. - Co jej jest? Czemu taka tłusta? Nigdy dotąd nie widzieli tego rodzaju twarzy - nigdy nie widzieli twarzy, która nie byłaby młoda i jędrna, ciała, które by straciło szczupłość i prostą sylwetkę. Wszystkie inne umierające - kobiety sześćdziesięcioletnie - wyglądały jak dziewczątka. Linda, w wieku czterdziestu czterech lat, była przy nich niczym potwór, obraz starości w stanie rozkładu. - Okropna, nie? - szeptali chłopcy. - Popatrz, jakie ma zęby! Spod łóżka, między krzesłem Johna a ścianą, wychynęła nagle małpia twarz chłopca i zaczęła się wpatrywać w uśpioną twarz Lindy. - Ale... - odezwał się, lecz rozpoczęte zdanie przerodziło się we wrzask. Dzikus chwycił go bowiem za kołnierz, uniósł wysoko nad krzesło i dawszy zdrowo w ucho, wyjącego odrzucił od łóżka. Wrzaski sprawiły, że na ratunek przybiegła główna pielęgniarka. - Co pan mu zrobił? - zawołała ze złością. - Nie wolno panu bić dzieci. - To niech się trzymają z dala od tego łóżka. - Głos Dzikusa drżał z oburzenia. - Co tu w ogóle robią ci brudni gówniarze? To wstrętne! - Wstrętne? Ale o cóż panu chodzi? Warunkowanie tanatyczne. I ostrzegam pana - mówiła dalej głosem pełnym wściekłości - jeśli będzie pan przeszkadzał w warunkowaniu, to zawołam portierów i wyrzucą pana. Dzikus wstał i zrobił kilka kroków w jej stronę. Jego ruchy, a także wyraz twarzy były tak grozne, że pielęgniarka cofnęła się w popłochu. Z najwyższym wysiłkiem się opanował i odwróciwszy się w milczeniu, usiadł przy łóżku. Nieco uspokojonym, choć pełnym godności, a zarazem nieco niepewnym i nieufnym tonem powiedziała: - Ja ostrzegałam. Więc niech pan uważa. Zabrała jednak dwóch szczególnie ciekawskich i poleciła im przyłączyć się do gry w łapaj-zatrzask, którą jeden z jej kolegów prowadził na drugim końcu sali. - To leć teraz, kochanie, na szklankę roztworu kofeiny - zwróciła się do drugiej pielęgniarki. Użycie kierowniczego autorytetu podbudowało jej samopoczucie i wiarę w siebie. - No, dzieci, dalejże! - zawołała. Linda poruszyła się niespokojnie, otwarła na chwilę oczy, rozejrzała się wokoło niezbyt przytomnym wzrokiem, a potem znowu zapadła w sen. Siedząc obok niej Dzikus starał się z wysiłkiem odzyskać nastrój sprzed paru minut. A, B, C, witamina D , powtórzył w myśli, tak jakby te słowa były zaklęciem zdolnym przywrócić do życia martwą przeszłość. Jednakże zaklęcie nie działało. Piękne wspomnienia uparcie odmawiały powrotu; jedynym co odrażająco zmartwychwstawało, była zazdrość, brzydota i ubóstwo. Pop%1ł i krew spływająca z jego skaleczonego ramienia; Linda śpiąca w sposób budzący odrazę, muchy bzyczące wokół meskalu rozlanego na podłodze obok łóżka; chłopcy wykrzykujący przezwiska, gdy szła przez wieś... Och nie, nie! Zamknął oczy, potrząsnął głową, by odpędzić te wspomnienia. A, B, C, witamina D... Usiłował pomyśleć o czasach, gdy siedział jeszcze u niej na kolanach, a ona obejmowała go ramionami i śpiewała mu, długo, kołysząc go do snu. A, B, C, witamina D, witamina D, witamina D... Supergłosowy Wurlitzeriana przeszedł do łkającego crescenda; nagle werbena ustąpiła, dając w systemie cyrkulacji zapachów miejsce silnej woni paczuli. Linda poruszyła się, przebudziła, przez parę sekund spoglądała ze zdziwieniem na półfinały, a potem, uniósłszy twarz i wykonawszy jeden czy dwa wdechy nowego aromatu, uśmiechnęła się nagle - uśmiechem dziecinnego zachwytu. - Pop%1ł - zamruczała i zamknęła oczy. - Och, jak ja to lubię, jak ja... - Westchnęła i na powrót zatonęła w poduszkach. - Linda! przemówił błagalnym tonem Dzikus. - Nie poznajesz mnie! - Tak bardzo się [ Pobierz całość w formacie PDF ] |