[ Pobierz całość w formacie PDF ]
będzie sabotował tego projektu, najprawdopodobniej zostawi go w kopule. Chalmers, poważny, przysunął się z krzesłem. - Nie spiesz się, Roger, i przemyśl wszystko jeszcze raz. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jaki możesz wprowadzić zamęt. Pamiętaj, że nie ma nic łatwiejszego, jak cię stamtąd wyciągnąć - przecież ten zardzewiały kadłub przetnie dziecko tępym otwieraczem do puszek. - Nie radzę ci tego próbować - ostrzegł go spokojnie Francis. - Przeniosę się na pokład C, więc gdybyś mnie poszukiwał, wszyscy by się dowiedzieli. Wierz mi, nie będę torpedował akcji likwidowania eksperymentu. I nie będę też kojarzył małżeństw nastolatków. Ale myślę, że ludzie na statku mogą mnie potrzebować więcej niż przez osiem godzin dziennie. - Francis! - wykrzyknął Chalmers. - Jak tam zejdziesz, to już się nigdy stamtąd nie wydostaniesz. Czy nie rozumiesz, że pakujesz się w sytuację zupełnie nieżyciową? świadomie uciekasz w mrzonkę, skazujesz się na podróż bez końca i donikąd! Francis, zanim zdążył zamknąć telewizor, odpowiedział krótko: - Nie donikąd, pułkowniku, na Alfę Centauri. Francis z ulgą usiadł na wąskiej koi w swojej kabinie. Postanowił odpocząć chwilę, zanim pójdzie do jadalni. Cały dzień był zajęty - przygotowywał dla Abla taśmy perforowane i bolały go już oczy od patrzenia na tysiące drobniutkich dziureczek, które wykonywał własnoręcznie. Siedział bez przerwy osiem godzin w małej izolatce, z elektrodami przyczepionymi do piersi, kolan i łokci, a Abel mierzył mu tętno i oddech. Pomiary te nie miały nic wspólnego z dziennymi programami, które Abel opracowywał teraz dla ojca, i Francis z trudem tylko zdobywał się na cierpliwość. Początkowo Abel sprawdzał jego zdolność wykonywania określonego zestawu poleceń, w wyniku czego otrzymywali nieskończoną funkcję wykładniczą, a następnie cyfrową wartość n do tysiącznego miejsca po przecinku. W końcu wymusił na Francisie wzięcie udziału w znacznie trudniejszym teście - chodziło mianowicie o uzyskanie zupełnie przypadkowego ciągu liczb. Ilekroć doktor nieświadomie powtarzał jakiś ciąg uporządkowany, co zdarzało się zwykle, kiedy był zmęczony czy znużony, albo też fragment jakiegoś większego ciągu, komputer, który kontrolował jego pracę, włączał sygnał alarmowy na biurku i Francis musiał zaczynać od nowa. Po kilku godzinach brzęczyk buczał co dziesięć sekund jak utrapiony owad. Tego dnia doktor, uwikłany w przewody, doczłapał jakoś do drzwi i ku swemu wielkiemu zaniepokojeniu stwierdził, że są zamknięte (jakoby po to, żeby ekipa przeciwpożarowa nie przeszkodziła w doświadczeniu). Przez mały otwór w tychże drzwiach zobaczył, że komputer w sąsiednim pomieszczeniu pracuje bez żadnego dozoru. Kiedy wreszcie łomotanie Francisa dotarło na koniec drugiego laboratorium, gdzie właśnie przebywał Abel, chłopak był dosłownie wściekły na doktora, że przerywa eksperyment. - Do pioruna! Przecież dziurkuję te taśmy już od trzech tygodni. - Francis łypnął spode łba na Abla, który właśnie odłączał przewody bezceremonialnie zrywając mu plastry. - Ciągi przypadkowe to nie taka prosta sprawa. Zaczynam tracić poczucie rzeczywistości. - (Czasem zastanawiał się, czy Abel po cichu na to nie liczy). - Należy mi się chyba wdzięczność. - Ale przecież test miał trwać trzy dni, doktorze - wypomniał mu Abel. - Najcenniejsze wyniki otrzymuje się właśnie pod koniec. Interesujące są błędy, które pan popełnia. W tej sytuacji cały eksperyment traci sens. - On i tak jest najprawdopodobniej bez sensu. Niektórzy matematycy utrzymują, że ciąg przypadkowy nie da się zdefiniować. - Ale przyjmijmy, że to możliwe - upierał się Abel. - Robiliśmy przecież ćwiczenia, zanim zaczęliśmy na liczbach pozaskończonych. Tu Francis się zbuntował. - Bardzo cię przepraszam, Abel. Może ja już nie jestem taki sprawny jak dawniej. A zresztą mam swoje obowiązki, których nie mogę zaniedbywać. - One panu wiele czasu nie zajmą, doktorze. Mówiąc między nami, nic pan właściwie nie ma do roboty. Francis musiał przyznać, że Abel ma rację. W ciągu tego roku, który spędził w kopule, Abel w znacznym stopniu usprawnił dzienny rozkład zajęć zapewniając im obydwóm mnóstwo wolnego czasu, zwłaszcza że doktor nie chodził na zajęcia warunkujące (bał się głosów poddzwiękowych, a Chalmers i Short okazali się bardzo, może nawet nadmiernie wyrozumiali). %7łycie w kopule było dla Francisa znacznie bardziej wyczerpujące, niż przypuszczał. Codzienna rutyna, brak rozrywek, zwłaszcza typu intelektualnego - na statku w ogóle nie było książek - wszystko to sprawiło, że coraz trudniej było mu zachować dawną pogodę. Zaczął popadać w koszmarną apatię, której poddała się większość załogi. Matthias Granger, zamknięty w swojej kabinie, szczęśliwy, że może zwalić całe programowanie na Abla, spędzał czas na majstrowaniu przy zepsutym zegarze; dwaj Petersowie też prawie nie wychodzili ze sterowni. Kobiety nie udzielały się zupełnie - zajęte wyłącznie robótkami na drutach i plotkami. Dni płynęły szare i monotonne. Czasem Francis powtarzał sobie z goryczą: A przecież chwilami niemal wierzyłem, że lecimy na Alfę Centauri. Ale byśmy zrobili numer generałowi Shortowi . O wpół do siódmej, kiedy poszedł na wieczorny posiłek, okazało się, że jest piętnaście minut spózniony. - Terminy pana posiłków zostały dziś po południu zmienione - powiedział mu Baker zamykając okienko. - Nic dla pana nie mam. Francis zaczął go besztać, ale mężczyzna był nieugięty. - Przecież nie będę specjalnie chodził do magazynu dlatego tylko, że nie chciało się panu przeczytać dziennego rozkładu zajęć, doktorze. Wychodząc Francis natknął się na Abla i usiłował go skłonić, żeby odwołał to zarządzenie. - Mogłeś mnie chociaż uprzedzić, Abel. Całe popołudnie siedziałem uwięziony w tej swojej cholernej aparaturze. - Ale przecież był pan już u siebie, doktorze - gładko odparował Abel. - Po drodze z laboratorium ma pan trzy biuletyny. Niech pan nie zapomina, że trzeba je czytać. Zawsze w ostatniej chwili mogą się zdarzyć jakieś zmiany. Obawiam się, że będzie pan musiał teraz czekać do wpół do jedenastej. Francis wrócił do swojej kabiny podejrzewając, że ta nagła zmiana to zemsta Abla za przerwanie eksperymentu. Musi być trochę bardziej ustępliwy; inaczej chłopak zamieni mu życie w piekło, zagłodzi go po prostu na śmierć. A ucieczka z kopuły była w tej chwili wykluczona - każdy kto by wszedł nie upoważniony do urządzenia pozorującego kosmos, dostawał z miejsca dwadzieścia lat. Po godzinnym odpoczynku, o ósmej, udał się na Pokład B - do jego obowiązków należało [ Pobierz całość w formacie PDF ] |