[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Teraz walnie jakąś bzdurę. Nie walnęła. Brak odzewu. Strzał przeszedł obok i wyrwał dziurę w płocie. W tym czasie płot był już w stanie dosyć opłakanym. Sterczało tylko parę smętnych kikutów. Gdyby to były malowane wrota, a nie płot, mógłbym się w nie wpatrywać jak cielę. Zamiast tego wpatrywałem się jak cielę w kota, który w istocie był wymalowany obficie, a wrota gotowe nie tylko do tego, żeby się w nie wpatrywać. Ubolewałem, że nie jestem kotem, nie bo miałem przed sobą nic innego, jak zjawisko pierwszej kategorii. Póznym wieczorem zasiadłem przy piwie z Brzęczącym Jasiem i zasłaniając się dymem z papierosa, myślałem o laserowych ludziach, technonacji, która wyprodukowała takie cyborgi jak kobieta kot, o ludziach wężach i ludziach kameleonach, o migotliwym świecie bez zastanowienia i mętnych wątpliwości i nie wiedziałem już, kto tu jest mutantem, czy ja, czy cała reszta, i czy to ja zdarzyłem się ni w pięć, ni w dziewięć pośrodku stada neandertali czy stado neandertali zdarzyło się wokół mnie. Jasio brzęczał niezawodnie. - Może i myślisz, że jestem lump - rzucił. - Właśnie dlatego powinieneś mi znowu postawić. Każdy musi mieć kogoś, kogo uważa za szmatę. Twoje wielkie ja musi się czasem przejrzeć w brudnej kałuży. Po to tu przychodzisz i stawiasz mi kolejki. A w ogóle... Dym niestrudzenie budował w ciężkim powietrzu zawiłe arabeski. Wyginał je, wykoślawiał, defasonował. Wykrzywić się jeszcze bardziej, wynaturzyć jak przejrzały kartofel. Być jeszcze bardziej nie na miejscu. W złym czasie i w złej przestrzeni. - Co ty, stary, robisz w takim chamowatym kuflolocie - bzyknął pytaniem retorycznym i zaraz się wyszczerzył, co miało wyglądać chytrze. - Ja ci powiem, co. Tutaj przestajesz myśleć, że nawaliłeś. Bo tu są same śmieci. Wydaje ci się, że z ciebie wcale nie taki śmieć. - Zamów jeszcze po jednym. - Odstawiłem pusty kufel: łup, brzdęk! Jasio obnażył garnitur brązowych pieńków, zsunął się ze stołka i pożeglował, krępy lump, gładko przemierzając labirynt stolików w kierunku najjaśniejszego miejsca na świecie: baru. Myster Bogdan zwiesił dolną wargę i zaokrąglił ślepia, gotowy całą swoją istotą przyjąć zamówienie. Wielka, włochata brodawa na lewej flance żuchwy też jakby zastygła w oczekiwaniu. Sąsiad przy stoliku obok też był niezły. Nie wiadomo dlaczego patrzył w swoje piwo z niebotyczną rozpaczą. Chrapy rozdęte, na czole rozpacz wyżłobiła cztery grube bruzdy. Może też myślał. Było w nim coś z mądrego basseta. Co ty, stary, robisz w takim chamowatym kuflolocie". Oglądam mikrokosmos. Dno jest piękne, bo żywe. Tam, gdzie ci się wydaje, że byłbym na miejscu, nie ma czego oglądać. Jak w sklepie meblowym. Stoją eksponaty, martwe. Nakręcone, to jadą. Jasio przybywał zwieńczony dwoma kuflami, halsując wdzięcznie swoim tłustym zadem. - Widziałem brudną wersję Panta Reia. - Palec wskazujący Jasia wyłowił z gęstwy meneli właściwy obiekt. Tłuścioch w białej niegdyś podkoszulce, zmięte fałdy buldożego pyska spoczywające zmęczone w wielkiej łapie, łokieć wsparty ciężko na zaświnionym blacie. Tak wyglądałby przyszły mąż mojej kuzynki, gdyby się stoczył. Niestety, nie zostawiał cienia nadziei. Gość robił w branży mięsnej i kochał to. Kupa słoniny. Kiedy się poruszał, jego podskórne zasoby przemieszczały się, przelewały. Nazywałem go Panta Rei: Wszystko Pływa. Zeszmacona wersja Panta Reia leniwie przekazywała kompanom perełki wiedzy marynistycznej. - No powiedz, Roman. Jez łóć podwodna? Roman zaczął grzebać kołkami paluchów w zmiętej paczce fajek. Nie chciał się wygłupić. - Ty, Marian, no jez łóć podwodna czy nie? - Jes. Niezbyt pewnie. Właśnie o taką odpowiedz chodziło. - A gwno - sprostował z wdziękiem Panta Rei, połykając kluczowe samogłoski w rasowym pijackim stylu. - Aóć to jez, jak pływa po wierzchu. Pdwodny to jez okrent, baranie. Oryginalny Panta Rei był wzorowym amerykańskim troglodytą. Robił z mięsa pieniądze, a pusty kubeł swojej duszy zapychał żarciem. Aadował do gardzieli, ile wlazło, odpalał silniki i ruszał na spotkanie mięsa, żeby zamienić je w jak największą górę szmalu. Pustkę wypełniał też masą innych towarów, których nie dało się zeżreć. Był wytrawnym kupującym, uwielbiał mieć nowe ładne rzeczy i pokazywać je tym, którzy takich rzeczy nie mają. Ograniczony aż do bólu, w handlu nie miał sobie równych. W rzeczywistości troglodytów, zamerykanizowanej i wycenionej na wszystkie strony, poruszał się tak zgrabnie i szybko jak troglodyta po skałach. Wyrobił sobie pełny asortyment sztucznych zachowań. Na każdą okazję miał coś na miejscu, wypchany worek komunałów w postaci gestów, komentarzy, zagajeń i innych potrzebnych rzeczy. Nigdy w życiu nie zachował się niewłaściwie. - To jego astral tu siedzi - Jasio podjął nowy temat. - Jak załatwi żonę i walnie wreszcie w kimono, jego astral wychodzi, żeby się wytarzać w brudzie. On sam nie wie, czego tak naprawdę chce. Jego astral załatwia te potrzeby po nocy w knajpach. Gość ma naturę wieprza i musi się od czasu do czasu zwieprzyć. Oj, zamęcza, jak może. - Każdy tego potrzebuje - zawyrokował..- Ale mało kto o tym wie. Ludzie byliby szczęśliwi, gdyby raz na parę dni wlezli po szyję w gówno. To by ich odświeżyło. - Ty nie wyglądasz najświeżej - powiedziałem. - Psychicznie, stary, psychicznie. Moja dusza jest świeża jak wiosenny szczypior. Upodlenie to jest podstawa dobrego samopoczucia. Trzeba spaść na dno, żeby było się od czego odbić. Mój kumpel Linda wymyślił kiedyś biznes z komercyjnym numerem telefonu. Ogłoszenie w gazecie miało informować, że pod tym numerem można zostać zwyzywanym. Po wykręceniu numeru odzywałoby się rutynowe: Po co tu zadzwoniłeś, cymbale?", a ciąg dalszy zależałby od wymagań klienta. Linda dopuszczał założenie kilku numerów, od wersji łagodnej przez standardową aż do ekstremalnej i hardcore. Był przekonany, że brudtelefon" [ Pobierz całość w formacie PDF ] |