[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lecz oczywiście byli zbyt zajęci sobą, aby mnie zauważyć.
Naturalnie nikt nas nie pilnował.
To, co robili, przykuwało moją uwagę i musiałam bardzo się starać, by leżeć
cicho i bez ruchu. Ich doznania mnie absorbowały. Nie mogłam porządnie stró-
żować. Miałam do wyboru albo sama zacząć skręcać się w takt ich ruchów, albo
leżeć sztywno jak kłoda. Leżałam nieruchomo, dopóki nie skończyli  wreszcie
Harry pocałował ją, a potem wstał, założył spodnie i objął wartę.
Leżałam dalej, rozbudzona, zła i zaniepokojona. Jak do cholery mam z nimi
o tym mówić? To nie mój zakichany interes  z wyjątkiem pory, którą sobie
wybrali. No właśnie! Przez nich ktoś mógł nas wszystkich pomordować.
Wyprężony, siedząc, Harry zaczął chrapać.
Słuchałam tych odgłosów przez parę minut, a pózniej usiadłam i sięgając
przez Zahrę, potrząsnęłam nim.
Podskoczył przebudzony, powiódł spojrzeniem dookoła, na koniec obrócił się
w moją stronę. Widziałam jedynie jego poruszającą się sylwetkę.
 Oddaj mi broń i kładz się spać  powiedziałam.
Siedział dalej bez ruchu i bez słowa.
 Harry, przez ciebie mogą nas pozabijać. Dawaj pistolet i zegarek, a sam się
zdrzemnij. Pózniej cię obudzę.
Popatrzył na zegarek.
165
 Przepraszam  odezwał się wreszcie.  Chyba byłem bardziej zmęczony,
niż myślałem. Ale już w porządku  dodał mniej zaspanym głosem.  Już nie
zasnę. Możesz się kłaść.
Odezwała się jego duma. Niepodobieństwem było odebrać mu teraz broń i ze-
garek.
Wyciągnęłam się na śpiworze.
 Pamiętaj, co działo się wczoraj  przestrzegłam.  Jeśli naprawdę ci na
niej zależy, jeżeli chcesz, żeby przeżyła, nie zapominaj.
Nie odpowiedział. Miałam nadzieję, że go zaskoczyłam. Pewnie przy okazji
wprawiłam też w zakłopotanie. Być może rozzłościł się i przyjął postawę obronną.
Cokolwiek zrobiłam, nie usłyszałam już chrapania.
ZRODA, 4 SIERPNIA 2027
Dzisiaj zatrzymaliśmy się przy komercyjnej stacji wodnej, gdzie napiliśmy się
do syta i napełniliśmy wszystkie nasze pojemniki czystą, bezpieczną dla zdrowia
wodą. Takie stacje są najpewniejsze. Wodę kupioną od handlarza na autostradzie
trzeba przed użyciem przegotować, a i wtedy nie wiadomo, czy to pomogło. Go-
towanie zabija roznoszące choroby mikroorganizmy, ale nie zawsze wystarcza,
by pozbyć się pozostałości po chemikaliach  paliwie, pestycydach, herbicydach
oraz innych świństwach, przechowywanych uprzednio przez handlarzy w tych sa-
mych butelkach. Sytuację pogarsza jeszcze fakt, że większość z nich nie umie
czytać. Zdarza się, że trują się sami.
W komercyjnych stacjach wolno ci nabrać tylko tyle, na ile cię stać  i ani
kropli więcej  prosto z któregoś z licznych kranów. Tutaj pijesz dokładnie to sa-
mo, co okoliczni mieszkańcy. Może woda nie zawsze smakuje, pachnie i wygląda
najlepiej, ale przynajmniej masz pewność, że się nie przekręcisz.
Stacji wodnych jest zdecydowanie za mało. Właśnie dlatego istnieją handlarze
wodą. W dodatku stacje nie są bezpiecznymi miejscami. Ludzie przybywają tam
z gotówką, a wychodzą z wodą, która jest równie cenna jak pieniądze. W okolicy
pałęta się pełno żebraków i złodziei, z dziwkami i handlarzami narkotyków do
towarzystwa. Tato zawsze przestrzegał nas wszystkich przed zatrzymywaniem się
na takich stacjach, starając się nauczyć nas, jak postępować, w razie gdybyśmy
kiedykolwiek zapuścili się tak daleko od domu i korciłoby nas, żeby wstąpić tam
po wodę. Oto co radził:  Nie róbcie tego. Przecierpcie. Zawróćcie i wytrzymajcie
do domu .
Aatwo powiedzieć.
Minimum bezpieczeństwa na stacji stanowią trzy osoby: dwie pilnują, jedna
napełnia pojemniki. Troje przygotowanych na kłopoty ludzi łatwiej też pokona
drogę na miejsce i z powrotem. Wprawdzie byłoby im trudno powstrzymać zde-
166
cydowanych na wszystko zbirów, ale bez kłopotów zniechęciliby czyhające na
okazję sępy. %7łerują na starcach, kobietach samotnych albo taszczących małe dzie-
ci, na upośledzonych i kalekach. . . Nigdy nie ryzykują przetrzepania skóry. Mój
ojciec nazywał ich kojotami. To znaczy: wtedy gdy wyrażał się grzecznie.
Odchodziliśmy już z wodą, kiedy zobaczyliśmy, jak para takich dwunoż-
nych kojotów kradnie butelkę wody kobiecie obładowanej pokaznym plecakiem
i dzidziusiem. Towarzyszący jej mężczyzna złapał tego, który wyrwał wodę, ale
oprych zaraz przekazał ją kolesiowi, a ten wystartował do ucieczki i wpadł prosto
na nas.
Podstawiłam mu nogę. Chyba przez to dziecko  to ono obudziło moje
współczucie. Twardy plastikowy baniak nie pękł przy upadku. Kojot też nie. Za-
cisnęłam zęby, współodczuwając wstrząs, gdy walił się na ziemię, i ból, kiedy
zdzierał sobie skórę na przedramionach. W sąsiedztwie na okrągło odbierałam
podobne rzeczy od młodszych dzieci.
Odstąpiłam do tyłu i oparłam rękę na pistolecie. Harry podszedł i stanął obok
mnie. Byłam zadowolona, że mam go u boku. Razem wyglądaliśmy znacznie
grozniej.
Tymczasem mąż tamtej kobiety strząsnął z siebie drugiego napastnika; oba ko-
joty, czując, że straciły przewagę liczebną, dały nogę. Chude, wystraszone gnojki,
które wyszły na codzienne żerowanie.
Podniosłam plastikowy baniak z wodą i podałam go mężczyznie.
Wziął go ode mnie i powiedział:
 Dzięki, kolego. Stokrotne dzięki.
Kiwnęłam głową i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Dziwnie było usły-
szeć, jak nazwał mnie  kolegą . Nie spodobało mi się to, ale trudno.
 Całkiem niespodziewanie wyszłaś na dobrego Samarytanina  odezwał
się Harry, jednak bez cienia dezaprobaty w głosie.
Najwyrazniej nie miał nic przeciwko temu.
 To przez dzieciaka, prawda?  zapytała Zahra.
 Tak  przyznałam.  Rodzina z prawdziwego zdarzenia. Wszyscy razem.
W komplecie. Czarny mężczyzna, kobieta wyglądająca na Latynoskę i dziec-
ko, które jakby trochę przypominało ich oboje. Jeszcze parę lat, a mnóstwo rodzin
w naszym sąsiedztwie wyglądałoby podobnie do nich. Jasny gwint, Harry i Zahra
już byli na dobrej drodze, żeby stworzyć takie stadło. A zgodnie z tym, co sama
kiedyś zauważyła, mieszane pary drażnią wszystkich jak jasna cholera.
Jednak nie dało się ukryć, że mają się ku sobie; akurat szli tak blisko siebie,
że momentami ocierali się biodrami. Na szczęście, mimo to mieli się na bacz-
ności i nie przestawali rozglądać się na boki. Byliśmy teraz na autostradzie mię-
dzystanowej numer sto jeden, którą wędrowało jeszcze więcej piechurów. Nawet
najbardziej niewydarzeni złodzieje bez trudu wtopiliby się w cały ten tłum.
167 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co się robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeśli przyczynia się do utrwalenia miłości.