[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ziej, niż Ralf, widzę to teraz. Franciszek ujął jego dłoń i przycisnął do warg. — Dziękuję ci stryju Henryku, i... jeżeli nie mogę się teraz tak jakby należało cieszyć z twojej dobroci wobec mnie, nie bierz mi tego za złe. Dla Britty poniósłbym wszelką ofiarę, gdyż kocham ją ponad wszystko w świecie, obawiam się jednak, że ona nie będzie ze mną szczęśliwa. — Pozna cię lepiej, jak i ja teraz cię poznałem, a wtedy uczucie jej zwróci się do ciebie. Uświadomi sobie niewątpliwie, że Ralf nie zasługiwał na jej miłość. Franciszek triumfował w duchu. Szybciej i łatwiej, niż przewidywał, osiągnął swój cel. Zdobycie zgody Britty nie wydawało mu się chwilowo tak ważne. Jeżeli miał tylko stryja po swojej stronie, to rzecz najważniejsza była zrobiona. W każdym razie Ralf dzięki jego „genialnemu" pomysłowi został nieodwołalnie usunięty z drogi. Reszta dokona się stopniowo. Postanowił poprosić stryja, aby przynajmniej przekazał Ralfowi dostateczną kwotę pieniężną na zapłacenie długu karcianego. Może udałoby się nakłonić go, aby wyjechał do Ameryki, a przynajmniej gdzieś za granicę. Im dalej byłby Ralf, tym lepiej byłoby na wszelki wypadek. Potem już wszystko ułoży się wedle jego życzeń, Franciszek postara się o to. I nikt się nigdy nie dowie, w jaki sposób klejnot dostał się do teczki Ralfa. Niezmiernie zadowolony z siebie i rezultatu swego nikczemnego podstępu, Franciszek odprowadził stryja do fabryki. * * * Ralf biegał jak nieprzytomny kilka godzin po mieście, nie wiedząc, co ma począć, jak zrozumieć potworność, która mu się przydarzyła. Daremnie usiłował zbadać, w jaki sposób klejnot dostał się do jego teczki. Wprawdzie nieustannie budziło się w nim lekkie podejrzenie w stosunku do Franciszka, ale odpychał je od siebie i wstydził się swojej nieufności. Czyż przed chwilą nie przekonał się sam, dokąd mogło prowadzić niesłuszne podejrzenie, jak łatwo mogło zdruzgotać człowieka? Nie zwracał uwagi na drogę i nie wiedział, gdzie się znajdował, gdy nagle usłyszał, jak głos jakiś zawołał go po imieniu. Jakby budząc się z ciężkiego snu, Ralf wzdrygnął się i ujrzał, że tuż obok niego zatrzymało się eleganckie auto. Siedział w nim nikt inny, jak jego właściciel — Jan Sund. — Hallo, Ralfie! Gdzież to się tak wałęsasz o tej porze, gdy ty, jako najbard- ziej obowiązkowy człowiek pod słońcem, zazwyczaj przesiadujesz w swoim bi- urze w „Nepalu" — zawołał ze śmiechem. Ralf spojrzał na niego zmęczonymi, nieprzytomnymi oczyma. Twarz jego drgnęła nerwowo. — To ty, Janku? Tak, masz rację, że się dziwisz, ja sam dziwię się także. Ale... stało się coś strasznego... coś, co mnie zupełnie wytrąciło z równowagi — powiedział ochrypłym głosem. Janek spojrzał stropiony w skrzywioną twarz przyjaciela. — Człowieku... teraz dopiero widzę, że wyglądasz okropnie! Cóż się stało? Ralf wykonał bezsilny ruch obronny. — Mogę ci to opowiedzieć w kilku słowach. Stryj mój wypędził mnie ze swego domu jak parszywego psa. Oto stoję przed tobą obarczony haniebnym po- dejrzeniem, napiętnowany jako złodziej. Lepiej, abyś mnie nie znał więcej, gdyż [ Pobierz całość w formacie PDF ] |