[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niać nam życie. Wciąż miał do nas pretensje i zastrze żenia. Wzięliśmy więc prowiant i z ochotą wyruszyli śmy na przejażdżkę. Zamierzaliśmy spędzić popołudnie na skraju lasu, niedaleko miasta. Rozmiłowany w nauce Gian zabrał ze sobą historyczną księgę. Paolo... znaczy się Bernardino obiecał, że poćwiczy ze mną walkę na palcaty, w czym był mistrzem. Należał do doskonałych żołnierzy i tylko dlatego został naszym służącym, gdyż ojciec chciał, żebyśmy poza nauką i księgami poznali też, co to oręż. Lubiłem czytać, ale bardzo podobało mi się także wojenne rzemiosło, natomiast Gian nad wszystko przedkładał księgi. Niemniej tego dnia ja rów nież zabrałem ze sobą lekturę, Dekamerona" messer Boccaccia, którego zamierzałem czytać, gdy zmęczą mnie ćwiczenia. Często się zastanawiam, co stało się z ową księgą. - Na Boga jedynego! - wykrzyknął więzień. - Co też te rozwlekłe, kłamliwe wynurzenia mają do rozpa trywanej tu sprawy? - Cierpliwości - rozkazał Marco. - Już przechodzę do sedna mej opowieści. Dino, bo tak go zwaliśmy, chwycił dzban, by zaczerpnąć wody w strumieniu. Na uczyciel i Gian byli pogrążeni w lekturze, a ja ruszyłem za Dinem. W tym momencie nadjechali dwaj ulubieni gwardziści stryja. Znałem ich dobrze, bo często posztur chiwali nas i znęcali się nad nami w rozmaity sposób, lecz stryj nigdy nie przyjmował tego do wiadomości. Potężniejszy i okrutniejszy z nich zwał się Ercole Bo- netti i niedawno zginął z ręki stojącego przed nami więznia, choć nie wiadomo dlaczego. Najprawdopo dobniej mój stryj dowiedział się, że zginął tylko Gian Maria, a nie obaj bratankowie, jak rozkazał. - Kłamstwa, kłamstwa, wszystko kłamstwa! - wy krzykiwał Giovanni, całkowicie lekceważony przez sę dziego. - Proszę kontynuuj, panie, swe zeznania. - Jak powiedział Dino, najpierw, napadli na Giana i ugodzili go tak szybko, że w pierwszym momencie zupełnie nie zrozumiałem, co się stało. W jednej chwili mój brat był radosny i pełen życia, w następnej leżał martwy. Początkowo sparaliżował mnie strach i gdyby skrytobójcy nie postanowiliby rozprawić się najpierw z nauczycielem, z pewnością dziś by mnie tu nie było. Obaj gwardziści nienawidzili go, bo przyłapał ich kie dyś, jak nas dręczyli i doniósł o tym regentowi, który zresztą go wyśmiał i wyzwał od zniewieściałych sła beuszy. Po chwili jednak dotarło do mnie, że zyskałem szansę uniknięcia strasznego losu Giana. Rzuciłem się w stronę lasu. Słyszałem czyjeś krzyki i zbliżające się kroki. Sądziłem, że to mordercy chcą mnie dopaść i do kończyć dzieła, biegłem więc co sił w nogach, by znalezć się jak najdalej od ścigających. Szczęśliwie okazało się, że był to Dino, który, Bogu niech będą dzię ki, zdołał mnie ocalić. Zawdzięczam mu życie. To, co wam powiedział, jest najszczerszą prawdą. Przyłączyli śmy się do oddziału Florentczyków, jednak Dino szyb ko uznał, że tak długo, jak mój stryj pozostaje przy ży ciu, nie będziemy bezpieczni w Italii. Pewnej nocy wy mknęliśmy się więc z obozu i zaciągnęliśmy na służbę do jednego z angielskich najemników, który właśnie odziedziczył niewielki majątek na północy swej wyspy i postanowił wrócić do kraju. Najpierw byłem zwykłym pomywaczem, potem zostałem giermkiem, a gdy wyro słem i zmężniałem, stałem się żołnierzem. I w końcu wróciłem do Italii, gdzie zyskałem pieniądze i sławę. Jednak cały czas przyświecał mi tylko jeden cel: ukarać stryja za jego zbrodnie. To prawdziwy Lis, pomyślała ze smutkiem Elena. A więc dlatego gnębiły go te straszne sny, których treść skrywał przed nią, by nie odgadła jego tożsamości. Dla czego nie zaufał swojej żonie, której często mówił, że ją kocha? Czy skrzywdzony za młodu, wierzył tylko Paolowi Panizziemu? Tymczasem więzień znowu zaczął krzyczeć: - Przecież to oczywiste, że tych dwóch wieśniaków jest w zmowie! Wymyślili całą historię od początku do końca! Ten człek, który podszywa się pod mego bratanka... - Pod nikogo się nie podszywam. - Marco po raz pierwszy przerwał hrabiemu. - Rzeczywiście nie wy glądam jak mój ojciec; Gian Maria był do niego bar dziej podobny. Za to niezwykle przypominam Giana Antonia Giaconego, brata mojej matki, również zwane go Lisem. - Urwał i uśmiechnął się, by po chwili do dać: - Zresztą nie tylko z wyglądu. - Czy możesz, panie, przedstawić jeszcze inne świa dectwa swego pochodzenia? - spytał sędzia. Marco znów się uśmiechnął, tym razem lodowato. - W annałach odnotowano, że urodziłem się z szó stym palcem u lewej ręki. To dość typowe w rodzinie Ubertich. Ten dodatkowy palec odcięto mi wkrótce po narodzeniu i choć ów zabieg nie upośledził mej dłoni, pozostała po nim widoczna blizna. Stojący przed tobą więzień, wysoki sędzio, nosi taki sam znak. Stryj Marca - bo teraz już większość zebranych w sądzie nie miała wątpliwości, że obu mężczyzn łączy takie właśnie pokrewieństwo - wykrzyknął natych miast: - To niczego nie dowodzi poza tym, że być może jesteś bastardem mego brata. Marco zerknął na sędziego, po czym oświadczył: - Jeśli nie jest to wystarczający dowód, wraz z Pao- lem zaprowadzimy wszystkich do tego miejsca w lesie, gdzie najprawdopodobniej został pochowany mój brat' i nasz nauczyciel. Poza tym gdy moi ludzie aresztowali oskarżonego na farmie Bonettiego, zgodnie z mymi wskazówkami przeczesali całe to miejsce w poszukiwa niu jakiś niezwykłych przedmiotów, które mogły zostać tam ukryte. Oczywiście miały wrócić do wdowy po Bo- nettim, gdyby okazało się, że rzeczywiście są jego włas nością i zostały legalnie nabyte. Poproszę teraz, by wy soki sędzia zechciał wezwać przed swe oblicze mego porucznika, Lucę de Grimaldiego, który przedstawi [ Pobierz całość w formacie PDF ] |