[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do samolotu i nie będziemy w drodze. Parę sztuk uciszy ją przynajmniej na osiemnaście godzin. Myślałem, że Milo tu zostaje. Zostaje. Będzie spał obok niej. Packy wytrząsnął na dłoń cztery pigułki. Jak ich zmusisz, żeby je połknęli? spytał szeptem Benny. Nalejesz Milowi świeży kubek kawy. Wrzuć dwie pigułki i za- 81 mieszaj. Wypije. Dziwię się, jak on może spokojnie siedzieć i pisać, pochłaniając tyle kawy. Ja będę miły i poczęstuję następnym kubkiem panią Forsiastą. Jeżeli nie wypije, przejdziemy do planu B. Jaki jest plan B? Wepchniemy jej pigułki do gardła. W milczeniu wrócili do kuchni, gdzie Opal recytowała Milowi listę osób, które straciły pieniądze przez Packy'ego. Jedna para zainwestowała wszystkie oszczędności na starość mówiła. Musieli sprzedać swój śliczny mały domek na Florydzie. Teraz, żeby sobie dorobić do emerytury, imają się różnych dziwnych zajęć. Była też pewna kobieta, która& Kobieta, która ple, ple, ple& przerwał jej Packy. Nie moja wina, że wszyscy byliście tacy głupi. Chciałbym jeszcze kawy. Milo poderwał się z miejsca. Nie fatyguj się, Milo. Ja naleję zaoferował się Benny. O, popatrzcie na to! Packy, wskazując na telewizor, wziął kubek Opal i podszedł do kuchenki. Na ekranie widać było komendanta policji i Lema Pickensa walących do drzwi zaniedbanej farmy. Głos reportera informował widzów, że godzinę temu komendant policji uparł się towarzyszyć wściekłemu właścicielowi świerka do domu Wayne'a Covela. Pickens od lat miewał zatargi z Covelem, a drzewo Covela tak że było brane pod uwagę przez pracowników Rockefeller Center wyjaśniał dziennikarz. Pamiętam, widziałem tę ruderę, kiedy byłem dzieckiem po wiedział Packy, stawiając przed Opal świeżo napełniony kubek. Teraz wygląda jeszcze gorzej. Zobaczyli, jak drzwi się otworzyły i w progu stanął rozczochrany mężczyzna w czerwonej nocnej koszuli. Pomiędzy nim i Lemem nastąpił ognisty dialog. Pokazano zbliżenie twarzy Wayne'a Cove-la. Nie był to przyjemny widok. Spójrzcie na te zadrapania odezwał się gniewnie Packy. Są całkiem świeże. Podrapał się, rozgarniając gałęzie, żeby ukraść naszą butelkę. Słyszałam, że ścięliście to drzewo rzuciła Opal oskarżyciel-skim tonem. Co na nim ukryliście? Coś, co należało do mnie? 82 Packy spojrzał jej prosto w oczy. Diamenty odparł drwiąco. Butelkę z diamentami wartymi fortunę. Jeden z nich jest wart trzy miliony zielonych. Nazwałem go twoim imieniem. Wskazał na ekran. Podrapaniec je ukradł. Ale my odzyskamy łup. Pomyślę o tobie, kiedy będziemy wydawać twoje pieniądze. Nigdy wam się to nie uda wyrzuciła z siebie Opal. Owszem, uda się. Spojrzał na jej do połowy opróżniony kubek i uśmiechnął się złośliwie. Następnie popatrzył na kubek Mila, wciąż w trzech czwartych pełny. Usiadł. Teraz wszyscy cicho. Chcę obejrzeć wiadomości. Przeczekali kilka reklam, a potem zaczęła się prognoza pogody. Jest szaro i zimno. Wygląda na to, że napłynie dziś do nas wię cej burzowych chmur ostrzegał synoptyk. Packy i Jo-Jo wymienili spojrzenia. Dzwonili w nocy do swojego pilota i kazali mu czekać na lądowisku tuż za Stowe. Z powodu nadchodzącej burzy ich ucieczka mogła się opóznić. Packy miał ochotę już jechać, ale wiedział, że musi poczekać, aż pigułki nasenne zaczną działać. Czuł, jak okno wolności, otwarte na Brazylię, gwałtownie się zamyka. Po prognozie znów była mowa o skradzionym świerku. W końcu pojawił się nowy temat. Packy Noonan, wypuszczony na wolność oszust, który złamał warunki zwolnienia, widziany był wczoraj, gdy wsiadał do vana na Manhattanie. Van miał bagażnik z nartami na dachu i tablice rejestracyjne stanu Vermont. Na ekranie ukazało się policyjne zdjęcie twarzy Packy'ego. Możliwe więc, że zmierza w nasze strony dodał prowadzący. Miejmy nadzieję, że nie włączył się drugi dziennikarz siedzący w studiu. Zdumiewające, że oszukał tak wiele osób. Nie wygląda na szczególnie bystrego. Bo nie jest& odezwała się bełkotliwie Opal. Nie zwracając na nią uwagi, Packy poderwał się z miejsca, by ściszyć głos. Zwietnie. Nie możemy korzystać z vana, a moją twarz widzieli wszyscy w mieście. 83 A nie zapomina się pięknych twarzy& zakpiła Opal. Powie ki jej ciążyły. Benny zaczął ziewać. Spojrzał na kubek kawy, który trzymał w ręce, i nagle na jego twarzy pojawił się wyraz przerażenia. Odwróciwszy się, dostrzegł, że Packy i Jo- Jo patrzą na niego nie mniej przerażeni. Nawet Benny miał dość rozumu, by w tej sytuacji nic nie mówić. Mamrocząc pod nosem niepochlebne epitety pod adresem brata, Jo-Jo pognał na górę po dwie dodatkowe pigułki. Wróciwszy, napełnił kawą kubek Mila. Dwadzieścia minut pózniej w kuchni na farmie trzy osoby spały z głowami opartymi o blat starego drewnianego stołu. Przykro mi, że mój brat Benny zagapił się przez te wiadomości w telewizji przepraszał Jo-Jo. Czasami trudno mu się skupić na więcej niż jednej rzeczy naraz. Wiem, co się stało warknął Packy. Zaciągniemy poetę i tę paplę na górę i przywiążemy oboje do łóżek. Benny'ego upchniemy w bagażniku samochodu Mila. Jak tylko odzyskamy diamenty, wynosimy się stąd piorunem. Może powinniśmy zostawić Benny'emu wiadomość i wrócić po niego zasugerował Jo-Jo. Nie świadczę grzecznościowych usług szoferskich! W bagażniku będzie mu dobrze. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli go wnosić do samolotu. No, w drogę! 26 Czworo Reillych i Elwira siedzieli w salonie domu Lema i yid-dy. Na kominku stały dwa zdjęcia w identycznych ramkach: na jednym Lem i Viddy sadzili w dniu ślubu świerk, który obecnie zaginął, drugie przedstawiało uśmiechniętą Marię von Trapp obok drzewka. Lem wniósł tacę zastawioną filiżankami z parującą czekoladą. Za nim podążała Viddy z paterą domowych ciasteczek w kształcie choinek. Właśnie się nauczyłam je robić. Zamierzałam dzisiaj poczę-84 stować nimi zebranych ludzi podczas ścinania drzewa, a gdyby miały wzięcie, chciałam upiec więcej i zabrać do Nowego Jorku. Spo-chmurniała. Teraz mogę już wyrzucić przepis. Wstrzymaj się, Viddy napomniał ją Lem. Odzyskamy to drzewo, choćbym miał odstrzeliwać Wayne'owi Covelowi palce u nóg, jeden po drugim, dopóki nie powie, gdzie ukrył nasz świerk. O kurczę, pomyślała Regan. Facet się nie patyczkuje. Lem rozdał gościom filiżanki z czekoladą, po czym usiadł w bujaku naprzeciw kanapy; Regan miała wrażenie, że jest dosłownie zrośnięty ze starym fotelem na biegunach. Poczęstowała się ciastkiem Viddy. Lem najwyrazniej gotów był przystąpić do rzeczy. Elwiro& tak pani ma na imię? Owszem. Gdzie nadają takie imiona? W tym samym miejscu, gdzie nadają takie jak Lemuel. No dobrze. O kogo chciała mnie pani zapytać? Napił się czekolady i wydał z siebie przeciągłe sapnięcie. Rozejrzał się po gościach. Lepiej podmuchajcie, zanim spróbujecie. Bo sobie sparzycie język. Elwira parsknęła śmiechem. Moja matka miała przyjaciółkę, która przelewała gorącą her batę na spodeczek. Mąż pytał ją wówczas: Czemu nie wystudzisz jej, wachlując kapeluszem?". Muszę przyznać, że mnie by to wkurzało. Elwira znów się zaśmiała. Chyba się przyzwyczaił. Byli małżeństwem przez sześćdziesiąt dwa lata. Chciałabym spytać przeszła do właściwego tematu czy pamięta pan człowieka o nazwisku Packy Noonan, który pracował tu przed laty, pózną jesienią, w ramach programu dla trudnej młodzieży. Packy Noonan! wykrzyknęła Viddy. Tylko on z całej grupy pózniej nas [ Pobierz całość w formacie PDF ] |