[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swój wzrok. 34 Ormund pokiwał głową. - Pewnie masz rację. - Lepiej więc, by trafiła na służbę do ysteina. Książę jest szlachetniejszy i rozumniejszy niż jego brat. - Zrobię, co będę mógł. Ormund widział, że kowal lada moment odda ducha, więc rad nierad cicho, lecz zdecydowanie powiedział: - Przyrzekam ci, Erlingu Edmundssonie, że wezmę na siebie odpowiedzialność za życie i cnotę Ingi, dopóki nie znajdę dla niej męża najszlachetniejszego. Będę ją chronił, póki mi życia stanie. Erling uśmiechnął się z wysiłkiem. - Dziękuję, Ormundzie Strażniku. Inga nie mogłaby znalezć lepszego opiekuna. W parę chwil pózniej nie było go już wśród żyjących. Ormund rozkazał pogrzebać go wraz z innymi poległymi, sam zaś poprowadził pozostałych wojów ku pobliskiej zagrodzie. - Czeka mnie trudne zadanie - odezwał się do swych towarzyszy. - Wolałbym zanieść temu dziewczęciu radośniejszą nowinę, zasługuje na to. Troje pogan już niemal chwytało Ingę swymi łapskami, gdy nagle drzwi się otworzyły i niedołężny starzec zawołał: - Rycerze! Wjeżdżają do zagrody. Starucha mocno przytrzymała Ingę i zawołała do dwóch braci: - Szybko! Usuńcie stąd wszystko! - A potem, potrząsając dziewczynę za ramię, wysyczała jej prosto w twarz: - Masz milczeć, panienko! Nie wolno ci zdradzić, co się tu działo. Co prawda ciebie nasze czary nie sięgają, ale wiedz, że na tych wojów, którzy przekroczą próg naszej chaty, możemy rzucić urok. Jeśli nie chcesz ich śmierci, to milcz! Pamiętaj, udzieliliśmy ci pomocy, zrozumiałaś? Inga skinęła głową. Nie miała pojęcia, kto przyjechał do zagrody, ale wypełniła ją nieopisana radość, gdy do niskiej izby wszedł Ormund Strażnik. Jednocześnie ogarnął ją lęk, że może mu się stać coś złego. Ormund pozdrowił uprzejmie kobietę. 35 - Witaj, szlachetny panie - odpowiedziała starucha. - Dobrze zaopiekowaliśmy się twymi ludzmi, chociaż choremu wojowi niewiele mogliśmy pomóc. - Dziękuję, najważniejsze, że mogli na chwilę schronić się pod dachem - stwierdził. - Zaraz ruszamy w dalszą drogę. Zrobiło się pózno, a my przed nocą musimy dotrzeć do Oddevold. Inga chciała go ostrzec, ale nie zdołała wydobyć z siebie słowa, czując na sobie wzrok obu braci. Drewniany bożek został gdzieś ukryty i nic nie wskazywało na to, że chatę zamieszkują poganie. Wojowie przenieśli chorego na nosze, jeszcze raz dziękując mieszkańcom zagrody. Inga dosiadła konia. Wydawało jej się, że z progu chaty, którą opuścili, ktoś przez cały czas patrzy za nią i pilnuje, by milczała. Ormund zmarszczył czoło. - Nie podobali mi się ci ludzie - rzekł zamyślony. - Tyle w nich było fałszu. - O nic mnie teraz nie pytaj - poprosiła Inga pośpiesznie. - Opowiem ci wszystko, ale pózniej. Popatrzył na nią badawczo. Nagle Inga przypomniała sobie o świętej relikwii i wyciągnęła puszkę spod peleryny. - Wybacz - powiedziała, podając ją Ormundowi. - Zaskoczono mnie i nie zdążyłam jej ukryć w śniegu za głazem. Ale dobrze ją schowałam przed obcymi. - Tam musiało się stać coś dziwnego - zaczął powoli Ormund. - Ci ludzie nie podobali mi się, ale o nic nie będę cię wypytywał, skoro sama nie chcesz mówić. - A potem nabrał powietrza w płuca i dodał, nie patrząc na dziewczynę: - Mam dla ciebie bardzo smutną wiadomość, Ingo, musisz być silna... Usłyszał, jak westchnęła głośno. - Nie musisz nic mówić, Ormundzie - usłyszał drżący głos dziewczyny. - Zrozumiałam wszystko, gdy tylko ujrzałam twoją twarz. Dlatego nie spytałam o ojca. Proszę cię jednak, nic mi na razie nie mów! W tej chwili nie czuję się dość silna, a słabego człowieka nawet słowo może przygnieść do ziemi. Jechali w milczeniu. Niebawem dotarli do Oddevold, gdzie zatrzymali się w chacie zielarki. Ormund poprosił Ingę, by zaczekała w izbie z paleniskiem, gdy tymczasem sam zatroszczył się o opiekę nad chorym. Kiedy wrócił, w krótkich słowach opowiedział, jak zginął jej ojciec. 36 - Aż czterech banitów - odezwała się w końcu. - A więc powalił czterech wrogów, nim sam zginął. - Tak. I Ingo... Gdy się dowiedziała, że dopóki nie wyjdzie za mąż, pozostanie pod opieką Ormunda Strażnika, podniosła głowę i popatrzyła zdumiona. Ta dziewczyna nigdy się nie podda, pomyślał Ormund. Jest silna i uparta, choć jej wiotka kibić i słodki uśmiech niejednego mogłyby zmylić. Dość już wycierpiała, powinna wreszcie zaznać spokoju. Powinienem ją teraz ochraniać. Gdzie ją umieszczę? - Idziemy? - zapytała. Drgnął, usłyszawszy jej głos. - Tak. Popatrzyła na niego jasnym spojrzeniem i rzekła: - Przyrzekam ci, że nigdy nie będziesz się musiał wstydzić za swą podopieczną, Ormundzie. - Wiem, Ingo - odrzekł z powagą. 37 ROZDZIAA X Dopiero następnego ranka, kiedy wszyscy zasiedli przy stole w izbie, której użyczono im na nocleg, Inga odważyła się wyznać, co wydarzyło się w ponurej zagrodzie. Ormund nie posiadał się ze zdumienia. - Dlaczego nie powiedziałaś o niczym wczoraj wieczorem? - spytał z przyganą w głosie. - Bez trudu zniszczylibyśmy to siedlisko zła i bezbożności - Bałam się - wyznała - Grozili, że rzucą na was złe czary, jeśli pisnę choć słowo. Westchnął zrezygnowany. - Ależ, Ingo, jakie z ciebie dziecko! Naprawdę im uwierzyłaś? Przecież czary i klątwy to zwykły przesąd. - Mówisz tak, bo niejedno już widziałeś w swym życiu - mruknęła, dotknięta do żywego. - [ Pobierz całość w formacie PDF ] |