[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wych rodzin Londynu i nie byliby zachwyceni, gdyby zaczÄ…Å‚
pan opowiadać o ich sprawach.
- Oczywiście, panno Penny, ma pani moje słowo, nie sądzę
jednak, abym już skończył - odparł Green z uporem. - Dla
pani własnego bezpieczeństwa radzę, żeby pozwoliła mi pani
zostać przy przeglądaniu papierów, by mieć pewność, że nic
nie zostanie przeoczone.
- %7ładen istotny szczegół, panie Green? - Uśmiechnęła się
radoÅ›nie. - DziÄ™kujÄ™, ale nie. Sama doskonale sobie z tym po­
radzÄ™.
Konstabl nie miał wyboru, ukłonił się i wyszedł. Amariah
zwróciła się w stronę Pratta.
- Proszę, przyślij mi na górę jedną z pokojówek, żeby mi
pomogła uporać się z tym bałaganem.
- Dobrze. Niech mi będzie wolno powiedzieć, jak bardzo
siÄ™ cieszÄ™, że nie odniosÅ‚a pani wczoraj poważniejszych obra­
żeń i jak bardzo mi przykro, że do czegoś podobnego mogło
dojść w Penny House.
- To nie twoja wina, Pratt. Sama posłałam strażnika na dół
i zostawiÅ‚am otwarte drzwi. - UÅ›miechnęła siÄ™ smÄ™tnie i po­
klepaÅ‚a go po ramieniu. - Doceniam twojÄ… troskÄ™ o mnie, na­
prawdÄ™.
173
Skłonił się lekko jeszcze raz i skierował odpowiedz do
wszystkich.
- Jest pani najważniejszą osobą w Penny House. Bez pani
klub nie byłby taki sam.
- DziÄ™kujÄ™, Pratt - szepnęła miÄ™kko. Nie byÅ‚a tak zarozu­
miała, by uwierzyć, że jest niezastąpiona, rozumiała jednak,
co chciał przez to powiedzieć: że to właśnie ona dbała, by
wszystko odbywało się zgodnie z wolą jej ojca i tchnęła jego
ducha w ten nietypowy mariaż hazardu z dobroczynnością,
bez niej więc działalność Penny House wyglądałaby inaczej.
- ProszÄ™, żadnych lekarzy i konstabli. Szczególnie tego okrop­
nego Greena.
- Tak, panno Penny. Nie można jednak dopuÅ›cić, by ci Å‚aj­
dacy mogli tu swobodnie wchodzić i...
- Sami się tym zajmiemy, Pratt - przerwała mu stanowczo.
- Jeszcze dziÅ› spotkam siÄ™ z panem Fewlerem i jego strażni­
kami, a potem z resztą personelu. Chcę, żeby wszyscy stali
się ostrożniejsi nie tylko dla dobra klubu, ale i dla własnego
bezpieczeństwa.
- Ale...
- To wszystko, Pratt. - Odwróciła się w stronę biurka, więc,
chcÄ…c nie chcÄ…c, musiaÅ‚ wyjść, co zrobiÅ‚ z wymownym wes­
tchnieniem.
Zostawił ją sam na sam z Guilfordem.
- Teraz z kolei ja zostanę odprawiony w taki sam sposób,
Amariah? - zapytał z uśmiechem.
- Ty nie jesteś taki sam - odparła - i chyba doskonale o tym
wiesz.
Czy zdawał sobie sprawę, ile prawdy jest w tych słowach?
CzuÅ‚a siÄ™ teraz przy nim niepewnie, budziÅ‚ jej niepokój, bli­
skość, jaką odczuwała rano, ustąpiła miejsca dystansowi. Mo-
174
że dlatego, że zostaÅ‚a zmuszona do wÅ‚Ä…czenia siÄ™ w codzien­
ny kierat obowiązków, wynikających z prowadzenia Penny
House, spędzony z księciem czas zaczął jej się wydawać tylko
snem. A może do głosu doszła wrodzona niezależność Amariah,
wczoraj potrzebowała? Może po prostu uświadomiła sobie, że
która nie pozwalała jej pogodzić się z tym, jak bardzo go
po wczorajszej nocy ich stosunki już nigdy nie będą takie jak
poprzednio.
Nie mogła się zmusić, by na niego spojrzeć, zaczęła więc
nerwowo szarpać bandaż, mocujÄ…cy Å‚ubki. Amariah nie po­
trafiła rozwiązać zaciśniętych supłów.
- Pomóż mi pozbyć się tego świństwa z ręki.
Guilford podszedł do niej i spojrzał na węzeł.
- Nie powinnaś tego zostawić?
- Nie potrzebujÄ™ tego. To byÅ‚ zwyczajny konowaÅ‚ i naciÄ…­
gacz.
- Jeśli chodzi o ciebie, to już niczego nie jestem pewien -
odparł Guilford, rozwiązał jednak węzeł bandaża, choć bez
przekonania. - Poza tym, że zauważyÅ‚aÅ›, jakie mam sprzÄ…cz­
ki przy butach.
Roześmiała się, dając wyraz poczuciu triumfu.
- Nie ośmieli się więcej cię wypytywać, prawda?
Guilford nie przyłączył się jednak do jej radości.
- Chyba nie wierzysz, że konstabl spełni twoją prośbę i nie
puści pary z ust na temat tego, co tu zobaczył?
- Nie wierzyłam w to ani przez chwilę - odrzekła Amariah,
rozcierajÄ…c rÄ™kÄ™ w miejscu, gdzie dotykaÅ‚y jej Å‚ubki. - Prze­
cież to mężczyzna.
- Nie przykładaj jednej miary do wszystkich mężczyzn.
Spojrzała na niego spod rzęs, próbując zorientować się,
w jakim jest nastroju.
175
- W tej sprawie podejmÄ™ decyzjÄ™ po przeczytaniu jutrzej­
szego numeru  Tattle'a".
Wystarczył jeden rzut oka na jego twarz, by zrozumiała, jak
bardzo się pomyliła.
- JeÅ›li w  Tattle'u" znajdzie siÄ™ wzmianka na ten temat, in­
formacja nie bÄ™dzie pochodziÅ‚a ode mnie - stwierdziÅ‚ Guil­
ford posępnie. - Mówiłem ci, że robię to dla ciebie i dla Penny
House. Szkoda, że mi nie wierzysz.
- Tego nie powiedziałam.
- Nie musiałaś mówić. Jakie jest moje miejsce... kochanie?
To  kochanie" nie było pieszczotliwe, a zgryzliwe i Ama-
riah doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
- My... nie jesteśmy kochankami, Guilfordzie, niezależnie
od tego, co inni o tym myślą.
- Wczorajszej nocy w łóżku słyszałem co innego. - Zrobił
krok w jej stronÄ™. - Teraz chcÄ™ usÅ‚yszeć od ciebie szczerÄ… od­
powiedz. NaprawdÄ™ nic do mnie nie czujesz?
OdwróciÅ‚a wzrok, żeby uniknąć jego badawczego spojrze­
nia i nie odpowiedziała.
- Od kiedy to jesteÅ› taka milczÄ…ca, Amariah?
- Od kiedy nie wiem, co mam powiedzieć.
- Do licha, to chyba nie takie trudne.
- Dla mnie tak - odparła żałośnie. - Wiem, co ludzie będą
mówić o... o tym. JeÅ›li stracÄ™ dobrÄ… reputacjÄ™, to odium spad­
nie również na klub, Penny House stanie się lokalem w złym
guście. Zdaję sobie sprawę, że od dzisiaj każdy dżentelmen,
przekraczający te progi, będzie patrzył na mnie nieco innym
wzrokiem, a tym samym zmieni siÄ™ jego stosunek do Pen­
ny House. Mężczyzni będą się na mnie gapić i śmiać się, że
nie różnię się od byle aktoreczki z Haymarket, która zaprasza
dżentelmenów do garderoby.
176
- Nie, jeÅ›li bÄ™dziesz ze mnÄ… - oÅ›wiadczyÅ‚ Guilford buÅ„­
czucznie. - Przy mnie się nie ośmielą.
- Nie udawaj. - Nie potrafiÅ‚a ukryć smutku. - JesteÅ› zbyt in­
teligentny, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Znasz ludzi z to­
warzystwa. Ty będziesz podziwiany jako pierwszy mężczyzna,
któremu udało się wkraść w moje łaski, podczas gdy ja będę
w najlepszym razie ceniona jako osoba, która nie sprzedała się
tanio, bo samemu księciu.
- Nie sÅ‚uchaj ich! - ObjÄ…Å‚ jÄ… w pasie i przyciÄ…gnÄ…Å‚ do sie­
bie. - Nie jesteÅ› jakÄ…Å› gÅ‚upiutkÄ… panieneczkÄ…. JesteÅ› niezależ­
ną kobietą, obdarzoną własnym rozumem. Nieważne, co inni
powiedzÄ….
PoÅ‚ożyÅ‚a lekko dÅ‚onie na jego wygniecionej kamizelce, sta­
rając się powstrzymać łzy.
- Dla ciebie to rzeczywiÅ›cie nie ma znaczenia - szepnÄ™­
Å‚a, wiedzÄ…c, że jego ramiona otaczajÄ… jÄ… po raz ostatni. - Je­
steś księciem. Nic nie może cię dotknąć. Mnie nie pozostaje
nic innego, jak wznieść się ponad ludzkie gadanie, ignorować
szepty i nie dawać nigdy więcej pożywki plotkom.
- Amariah, to śmieszne...
- Nie, Guilfordzie, proszę. - Położyła mu palec na
ustach. - Wybacz, ale tak musi być. Od tej chwili nie mogę
być widywana z tobą poza terenem klubu, a nawet tutaj
nie możemy zostawać sam na sam ani zbyt długo ze sobą
rozmawiać.
PodniósÅ‚ jej rÄ™kÄ™ do ust i zaczÄ…Å‚ jÄ… okrywać gorÄ…cymi po­
całunkami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co siÄ™ robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeÅ›li przyczynia siÄ™ do utrwalenia miÅ‚oÅ›ci.