[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przechadzkę, ale ponieważ nie poprosił, żebym mu towarzyszył usadowiłem się wygodnie na leżaku w ogrodzie. Wrócił na podwieczorek i ostrzegł mnie, żebym się solidnie najadł, ponieważ, gdy wieczorem wykładał w Ośrodku, w domu podawano pózno kolację. Angela spróbowała raz jeszcze. Kochanie, czy nie uważasz, że... Chcę powiedzieć, że one widziały już wszystkie twoje filmy. Ten o Morzu Egejskim pokazałeś im już dwa razy. Czy nie można by odłożyć dzisiejszej projekcji i wypożyczyć dla nich jakiś nowy film? To jest dobry film, moja droga odpowiedział Zellaby z lekką urazą. Chętnie obejrzą go jeszcze raz. Zresztą nigdy nie powtarzam wykładu; o wyspach greckich znajdzie się zawsze coś więcej do powiedzenia. O wpół do siódmej zaczęliśmy ładować do samochodu potrzebną mu aparaturę. Było tego mnóstwo. Do licznych skrzyń włożono już projektor, wzmacniacz, głośnik, puszki z filmami, magnetofon, żeby nagrać jego wykład. Wszystko to zostało wepchnięte do samochodu, a gdy umocowaliśmy mikrofon na dachu, można było pomyśleć, że wybieramy się raczej na safari niż na pogawędkę filmową. Zellaby kręcił się wkoło nas, kontrolował, liczył skrzynie, sprawdzał czy załadowano wszystko, ze słojem cukierków włącznie; wreszcie uznał, że możemy jechać. Odwrócił się ku Angeli. Prosiłem pana Gayforda, żeby mnie podwiózł i pomógł przy wyładunku rzekł. Bądz zupełnie spokojna! Przyciągnął ją do siebie i ucałował. Gordon zaczęła. Gordon... Obejmując ją jednym ramieniem, drugą ręką gładził jej twarz i zaglądając jej w oczy lekko potrząsnął głową z naganą. Ach, Gordon, tak się teraz boję Dzieci... Przypuśćmy, że one... Nie ma żadnego powodu do obaw, kochanie. Wiem, co robię. Odwrócił się, wsiadł do samochodu i odjechaliśmy, zostawiając Angelę, żegnającą nas wzrokiem ze stopni ganku. Dojechałem do Ośrodka w nie bardzo optymistycznym nastroju. Pozornie jednak nic nie usprawiedliwiało mojego niepokoju. Dom był duży, raczej brzydki, w stylu wiktoriańskim z dwoma bezsensownie wyglądającymi nowoczesnymi skrzydłami, dobudowanymi jako laboratoria w czasach pana Crimma. Trawnik przed domem nie zdradzałżadnych śladów bijatyki, która niedawno miała tu miejsce, i chociaż ucierpiało sporo krzewów trudno było sobie wyobrazić gwałtowne zajścia, jakie się tu rozgrywały. Ledwie zatrzymałem samochód, frontowe drzwi domu rozwarły się gwałtownie i kilkanaścioro Dzieci zbiegło po schodach, wołając chóralnie: Halo, panie profesorze!" W jednej chwili otworzyli bagażnik i dwóch chłopców zaczęło podawać wyjmowane przedmioty swym kolegom, którzy zanosili je do szkoły. Dwie dziewczynki wbiegały na górę po schodach z mikrofonem, i zwiniętym w rolkę ekranem, trzecia z okrzykiem radości chwyciła słój z cukierkami i podążyła za koleżankami. Uważajcie! zawołał Zellaby, gdy chłopcy sięgnęli po cięższe skrzynie. To krucha aparatura, trzeba się z nią delikatnie obchodzić! Jeden z chłopców uśmiechnął się do niego, i podniósłszy z przesadną ostrożnością czarną skrzynkę podał ją koledze. W tej chwili w Dzieciach nie było nic tajemniczego, jedynie ich niezwykłe podobieństwo sprawiało, że wyglądali jak chór w operetce. Po raz pierwszy od tego przyjazdu pomyślałem sobie, że Dzieci mają w sobie też coś z dzieciaków. Przyglądałem mu się, gdy stojąc pośród nich uśmiechał się lekko, jakby z zamyśleniem. W tej chwili niepodobna było kojarzyć Dzieci z niebezpieczeństwem. Pomyślałem bezsensownie, że to w ogóle nie mogą być te Dzieci, że wszystkie teorie, obawy i zagrożenia musiały dotyczyć jakiejś innej grupy. Nie można było uwierzyć, że załamały krzepkiego Sir Johna; że wydane przez nie ultimatum zostało potraktowane tak poważnie, iż ma być przedłożone do rozpatrzenia przez najwyższe władze państwowe. Mam nadzieję, że frekwencja będzie dobra powiedział Zellaby pytająco. O tak, proszę pana zapewnił go jeden z chłopców. Będą wszyscy, oczywiście z wyjątkiem Wilfreda, który przebywa w izbie chorych. Jak on się czuje? Bolą go jeszcze plecy, ale usunięto śrut i lekarz mówi, że wszystko będzie dobrze. Uczucie rozłamu narastało we mnie. Byłem bliski przypuszczenia, że padliśmy ofiarą jakiegoś okropnego nieporozumienia co do Dzieci; jednocześnie wydawało mi się nieprawdopodobne, że stojący obok mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |