[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cory i jego paczka już tu są i zapewne szykują się na swój wielki wieczór. Zastanawiam się tylko, gdzie trzymają Dreę. Zciskając w garści wyłączoną latarkę, staram się bez światła dobrnąć do końca głównego korytarza, do sali od francuskiego. Jestem pewna, że w takich ciemnościach nikt mnie nie zauważy. Mam tylko nadzieję, że nikt mnie również nie usłyszy. W głowie mi huczy, serce bije coraz głośniej, żołądek burczy, a z gardła wydobyć chce się coś podobnego do krzyku. Nagle następuję na coś i podskakuję ze strachu. Robię jeszcze krok. Dotykam stopą czegoś miękkiego. Przyklękam, żeby sprawdzić, co to jest. Wyczuwam jakąś tkaninę, która przypomina mi płótno malarskie. Wyciągam rękę, macając przestrzeń wokół. Chyba znalazłam kilka puszek farby. Wałki do malowania. Jakieś szmatki. I sznur. Serce zaczyna mi uderzać jeszcze szybciej, obija się o wnętrze klatki piersiowej. Już wiem, co to takiego. Przełykam ślinę i powoli przesuwam palcami wzdłuż sznura, aż wreszcie odnajduję to, czego się spodziewałam. Rączki skakanki. Zatykam sobie usta ręką, by stłumić krzyk. Dlaczego oni to robią? Skąd wiedzą? Z mojego gardła wydobywa się cichy jęk. Usiłuję wycofać się z gąszczu przedmiotów, nie robiąc więcej hałasu. Głosy dobiegają z końca korytarza. Szepczą. Nie potrafię ich rozpoznać. Zmuszam się do wstania i przesuwam w ich kierunku. Mijam główne wejście. Tym razem z pewnością znów idę po linoleum. Tuż przy prawym ramieniu słyszę dzwięk drapania, dziwnie zwielokrotniony, jak gdyby dobiegał z jakiegoś głośnika, zatrzymuję się. Moje serce gwałtownie uderza. - Witaj, Stacey - dochodzi z głośnika. To mówi on. Donovan. - Witaj znów. Czuję drżenie podbródka. Kolana uginają się pode mną. Serce wali jak oszalałe, jak gdyby w każdej chwili mogło wyskoczyć z piersi. - Obserwuję cię - mówi głos Donovana. Nie mogę nawet drgnąć. Wszystko, na co mnie stać, to zduszenie krzyku. Ostatkiem sił powstrzymuję się od tego, by zapalić latarkę i poddać się przeznaczeniu. Nie mogę tego zrobić. Nic teraz. Drea na mnie liczy. Przechodzę parę kroków dalej. Od sali od francuskiego dzieli mnie teraz zaledwie kilka metrów. Powoli zbliżam się do drzwi, a w głowie mam obraz martwej Veroniki Leeman leżącej na podłodze. Widzę glinianą donicę, którą Donovan uderzył ją w głowę. Stoi obok, nawet nie pęknięta. Czuję w ustach słony smak, a w gardle dusi mnie przerażenie, które każe mi stąd uciekać. Biorę głęboki oddech i staję tuż obok drzwi do sali. Zbieram siły, żeby tam wejść. Pod tym kątem widzę, że w tyle sali palą się świece. Postępuję jeszcze krok do przodu. Widzę więcej świec. Formują krąg na środku podłogi, zapewne wyznaczając w ten sposób święty krąg na inscenizację. Już zamierzam zapalić latarkę, by sprawdzić, czy nigdzie nie widać Drei, gdy zauważam, że kilka świec przesuwa się w kierunku drzwi. Zwiatełka ukazują twarze Emmy i Trish, które trzymają przed sobą świece i szepczą na temat planów na dzisiejszy wieczór. Kiedy to Veronica Leeman ma im powiedzieć, co robić. Z głośnika znów wydobywają się trzaski. - Witaj, Stacey - powtarza głos Donovana. - Czy ona w ogóle już tu przyszła? - pyta Emma. - Jest dopiero kwadrans po dziesiątej. - Trish podchodzi do świętego kręgu i zajmuje miejsce u szczytu. Cofam się do korytarza i przyciskam kręgosłup do ściany, pragnę wtopić się w nią, jak gdyby same ciemności nie wystarczały, by mnie ukryć. Staram się oddychać regularnie, uspokoić serce i wziąć się w garść. Ale naprawdę wolałabym rozpłynąć się w powietrzu. Moja jedyna nadzieja w tym, że Amber, Chad i P.J. odebrali już moją wiadomość i mieli na tyle rozsądku, by wezwać policję. I że policja już tu jedzie. Rozdział 44 Wciąż stoję z plecami wtulonymi w ścianę, gdy słyszę, że ktoś nadchodzi korytarzem. z każdym uderzeniem buta w linoleum rozlega się skrzypiący odgłos, który odbija się echem od ścian. Jestem pewna, że ten ktoś jest sam - i że zbliża się w stronę sali od francuskiego. Ale wiem także, że to nie ta sama osoba, która śledziła mnie wcześniej. Tamte kroki brzmiały jak uderzenia młotka, jak gdyby tamten ktoś miał na sobie buty z twardymi obcasami. A to są odgłosy adidasów. Strumień światła z latarki pada w moim kierunku. Patrzę na neon Wyjście po mojej prawej. Są tam drzwi, ale ten, kto się zbliża, z pewnością zauważyłby mój ruch. Zwiatło przybliża się wraz z odgłosami kroków. Ktoś minął już drzwi wejściowe po tej stronie budynku. Słyszę poruszenie w sali do francuskiego - tam pewnie też dobiegły te od- głosy. Szybko odchodzę kilka kroków i staję na środku korytarza. Nie mogę tu zostać. Wiem, że światło latarki w końcu do mnie dotrze, upoluje jak dzikie zwierzę. Albo świece Emmy i Trish wyeksponują mój cień. - Stacey - skrzeczy głośnik. - Obserwuję cię. Wślizguję się do klasy. Przyklękam za drzwiami i czekam, przyczajona. Serce bije mi tak szybko i głośno, że musi je być słychać. Zwijam się w kłębek, przyciskając kolana do piersi i wstrzymuję oddech. Czekam nieskończenie długo. Nic nie słyszę. Wreszcie powoli wyczołguję się zza drzwi i przysiadam w korytarzu. Zwiatło latarki znikło. Wokół panuje kompletna pustka. Wlokę się na kolanach w kierunku podwójnych drzwi. Nagle czuję coś pod czubkami palców. Jakiś patyczek. Macam ziemię i po chwili znajduję ich więcej. Podnoszę jeden, po czym dotykam palcem gładkiego, tłustawego czubka. Patyczek obwinięty jest w papier. To świecowe kredki. Panuję nad wewnętrznym drżeniem najlepiej jak potrafię. Bardzo delikatnie uchylam drzwi, które ustępują z lekkim jękiem. Ale dokładnie w tej chwili, zupełnie, jak gdyby [ Pobierz całość w formacie PDF ] |