[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chyba też coś tam robi. Jedno wiem na pewno, świetnie gra w polo. - Gra w polo ~ powtórzył Michael takim tonem, że sie dząca obok Helena Lowell zakrztusiła się kawałkiem ba żanta. Michael poklepał ją życzliwie w plecy, by łatwiej było jej odkrztusić, i podał szklankę wody. - Pan jest Rosjaninem, prawda? - zapytała, gdy udało jej się opanować kaszel i wypić kilka łyków. - Urodziłem się na Ukrainie, w Związku Radzieckim. - Tak, tak, wiem, czytałam, że pańska rodzina uciekła stamtąd, kiedy był pan dzieckiem. - Tak, pamiętam, że szłiśmy przez góry. Do dziś nie wiem, jak w ogóle było to możliwe. Dostaliśmy się na KSI%7łNICZKA I CZAROWNICA 51 Węgry, a potem jakimś cudem do Austrii. W końcu los rzucił nas do Nowego Jorku. - Przez góry... Cudowne. To musiało być nadzwyczaj ne przeżycie! Michael przypomniał sobie mróz, głód i strach. Nie do strzegał w tym nic romantycznego. Helena tymczasem po rzuciła ów romantyczny" temat i zaczęła rozprawiać o sztuce. Po godzinie miał już dosyć jej pretensjonalnego szczebiotu i zaczął tęsknie spoglądać w stronę ogrodu. Z kłopotu wybawiła go Margerite. Wzięła go za rękę i po ciągnęła za sobą na taras, gdzie przechadzali się inni goście z kieliszkami w dłoniach. Czuł, że podoba się Margerite, i sprawiało mu to przyje mność. Była bardzo ładna i na swój sposób naiwna. Zupeł nie inna niż córka. Właściwie łączyła je tylko uroda. Pozwolił zaprowadzić się na najwyższe piętro, żeby z niego obejrzeć oszklony taras. Było tu nieco chłodniej, czuło się lekkie podmuchy wiatru. Gwar głosów pozostał w dole. Michael ogarnął spojrzeniem okolicę. Było stąd widać morze, łagodną linię brzegu i dachy okolicznych, skrytych w zieleni willi. Można stąd było również dostrzec Sydney, pogrążoną w rozmowie z Channingiem. - Ten dom zbudował mój trzeci mąż - powiedziała Margerite - był architektem. Kiedy się rozwodziliśmy, mo głam wybierać, ten dom albo willa w Nicei. Wybrałam dom. Mam wielu przyjaciół, lubię ich tu przyjmować... - Oparła się lekko o balustradę, zwracając ku niemu roz marzoną twarz. - Kocham to miejsce, w czasie przyjęć goście mogą chodzić po wszystkich piętrach, czują się 52 KSI%7łNICZKA I CZAROWNICA swobodnie, nastrój jest dobry, każdy może robić to, na co ma ochotę. Może odwiedzi mnie pan jeszcze kiedyś... - Z przyjemnością - odpowiedział automatycznie, cał kowicie pochłonięty rozgrywającą się w dole sceną. Syd ney położyła rękę na ramieniu tamtego faceta, w świetle księżyca wyglądała jak posążek z kości słoniowej. Kątem oka spostrzegł, że Margerite przysunęła się bliżej niego. Zdumiało go to i nieco rozbawiło. - Ma pani piękny dom. Bardzo do pani pasuje - powie dział, żeby zrobić jej przyjemność, i odwrócił się w jej stronę. - A ja bardzo bym chciała zobaczyć pańską pracownię. - W jej oczach wyczytał powód, dla którego chciałaby go odwiedzić. -Mam wielką ochotę zobaczyć miejsce, w któ rym pan tworzy. - Obawiam się, że bardzo by panią rozczarowało. Jest tam duszno, ciasno i nieciekawie. - Niemożliwe. Nigdy nie uwierzę, że u pana w domu może być nieciekawie. - Spojrzała na niego wymownie i pogłaskała jego rękę koniuszkami palców. Zachowywała się jak nastolatka, a przecież mogłaby być jego matką. - Margerite - ujął jej dłonie - jest pani naprawdę uro cza i... i bardzo piękna, ja natomiast - lekko pocałował jej palce -jestem zwykłym i w sumie dość nieciekawym face tem. Dotknęła jego policzka. - Pan siebie nie docenia, Michaelu. To nie tak, pomyślał, to raczej on nie doceniał jej. Tymczasem w dole, na tarasie, Sydney bezskutecznie próbowała zniechęcić Channinga, Tego wieczora wydawał KSI%7łNICZKA I CZAROWNICA 53 się jej nudniejszy i bardziej uparty niż zwykle. Tak dosko nale wychowany, tak uważny i wyrozumiały, że niemal zbierało jej się na. mdłości. Gdzieś w głębi duszy znowu poczuła się winna. Tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ] |