[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ogniem trucizną. Wyjąc, klnąc i wrzeszcząc rozbiegli się
na wszystkie strony, zderzając się i tratując leżących.
Gad potoczył się w jedno z ognisk, rozrzucając głownie i
sypiąc iskry. Nowy ból zmusił go do jeszcze
gwałtowniejszych ruchów. Zciana chaty rozpadła się pod
ciosem walącego jak taran ogona, grzebiąc pod sobą
jęczących Piktów. Biegający tam i z powrotem wojownicy
porozrzucali płonące gałęzie i zadeptali ogniska. Zapadła
ciemność rozjaśniona jedynie nikłą poświatą żaru i
przerywana łomotem wijącego się cielska oraz wrzaskami
umykających ludzi.
Balthus poczuł jak coś szarpie jego pęta i nagle,
Strona 133
Howard Robert E - Conan wojownik.txt
jakimś cudem był wolny! Silne ręce pociągnęły go do tyłu.
Z osłupieniem zobaczył olbrzymią postać i poczuł żelazny
uścisk dłoni na ramieniu. W nikłym blasku poznał
gigantycznego Cymmerianina. Krew zasychała na kolczudze i
obnażonym mieczu barbarzyńcy, a posępne oblicze rozjaśnił
słaby uśmiech.  Chodz! Zanim się opamiętają!
To mówiąc, Conan wcisnął mu w dłoń rękojeść topora.
Zogar Sag zniknął gdzieś w mroku. Conan prawie wlókł
Balthusa za sobą dopóki Taurariczyk nie otrząsnął się z
odrętwienia i zaczął samodzielnie poruszać nogami. Wtedy
Conan puścił jego ramię i wbiegł do długiego budynku
obwieszonego ludzkimi czaszkami. Balthus poszedł w jego
ślady.
Dostrzegł ponury, kamienny ołtarz, słabo oświetlony
blaskiem gwiazd; a na nim pięć wyszczerbionych w uśmiechu
ludzkich głów. Jedna z nich wydawała mu się dziwnie
znajoma: należała do kupca Tiberiasa. Za ołtarzem stał
posąg jakiegoś bożka. Jego niekształtna postać o
niewyraznych, zwierzęcych rysach miała jednak w sobie coś
ludzkiego. Nagle gardło Balthusa ścisnęło się z
przerażenia, bowiem bożek wyprostował się i ze szczękiem
łańcuchów podniósł w górę długie, niekształtne ramiona.
Miecz Conana opadł jak błyskawica, przecinając ciało i
kości. Cymmerianin pociągnął Balthusa za ołtarz, obok
skulonego na podłodze, włochatego cielska i do tylnych
drzwi długiej chaty. Wyskoczyli na zewnątrz, na
dziedziniec za budynkiem. Po kilku krokach wpadli na
palisadę.
Wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Oszalali ze
strachu Piktowie uciekali we wszystkie strony. Conan
stanął przy palisadzie, złapał Balthusa za pas i z
dziecinną łatwością podniósł go w górę. Taurańczyk
chwycił się krawędzi ostrokołu i wdrapał się nań nie
zwracając uwagi na zadrapania. Właśnie wyciągał rękę po
Conana, gdy zza rogu chaty wyskoczył umykający wojownik.
Dzikus stanął jak wryty, dostrzegłszy skulonego na
palisadzie Balthusa. Ze straszliwą precyzją Conan cisnął
toporem, lecz Pikt zdążył już otworzyć usta. Przez zgiełk
przedarł się jego ostrzegawczy krzyk  urwany nagle, gdy
topór Cymmerianina strzaskał mu czaszkę.
Paniczny strach nie zagłuszył pierwotnych instynktów
piktyjskich wojowników. Wrzawa przycichła na moment, po
czym z setek gardeł wydobył się wściekły ryk i Piktowie
rzucili się do palisady, by odeprzeć wroga.
Conan skoczył, chwycił ręką Balthusa i podciągnął się
w górę. Aquilończyk zacisnął zęby z wysiłku, ale
Cymmerianin w mgnieniu oka znalazł się na szczycie
palisady. Prawie jednocześnie zeskoczyli na drugą stronę.
Strona 134
Howard Robert E - Conan wojownik.txt
5
DZIECI JHEBBAL SAGA
 Którędy do rzeki?  spytał bezradnie Balthus.
 Nie zdołamy teraz dotrzeć do rzeki  mruknął Conan.
 W lasach między jej brzegiem a wioską roi się od
Piktów! Chodz! Pójdziemy w kierunku jakiego najmniej
oczekują  na zachód!
Kiedy zagłębiali się w gęste krzaki, Balthus odwrócił
się] i zobaczył rząd czarnych głów wystających znad
palisady. Piktowie byli zbici z tropu. Dobiegli do
ostrokołu zbyt pózno by zauważyć kryjących się w gąszczu
zbiegów. Spodziewali się gwałtownego ataku  tymczasem
nigdzie nie było widać śladu wroga, chociaż na ziemi
leżało ciało zabitego wojownika.
Balthus zrozumiał, że jeszcze nie zauważyli jego
ucieczki. Zwist strzał i dzikie wrzaski świadczyły o tym,
że część Piktów, wypełniając rozkazy Zogar Saga, zabijała
rozszalałego gada. Potwór zupełnie wyrwał się spod
kontroli szamana. Po chwili podniosła się nowa wrzawa.
Wściekłe wycie wstrząsnęło puszczą.
Conan uśmiechnął się ponuro. Wiódł Balthusa wąską
ścieżką biegnącą wśród gęstego podszycia na zachód, a
kroczył tak szybko i pewnie jakby podążał dobrze
oświetloną aleją. Balthus szedł za nim potykając się i
macając na boki wyciągniętymi ramionami.
 Zaraz ruszą w pościg. Zogar odkrył, że cię nie ma i
wie, że między głowami leżącymi na placu nie było mojej.
Nędzny pies! Gdybym miał dwie włócznie, to najpierw
przeszyłbym jego, a dopiero potem węża. Trzymaj się
szlaku. Nie mogą nas tropić przy świetle pochodni, a od
wioski biegnie wiele ścieżek. Najpierw pobiegną tymi,
które wiodą do rzeki  i ustawią się gęstym kordonem
wzdłuż brzegu sądząc, że zechcemy się przeprawić na drugą
stronę. Nie wejdziemy do lasu dopóki nie będziemy
musieli. Zcieżką idzie się znacznie szybciej. Teraz wez
się w garść i pędz tak szybko jak potrafisz!
 Piekielnie szybko otrząsnęli się z przerażenia! 
wysapał Balthus, zastosowując się do poleceń Cymmerianina
i przyśpieszając kroku.
 Nic nie jest w stanie przestraszyć ich na dobre 
mruknął Conan.
Przez dłuższą chwilę nie padło ani jedno słowo więcej.
Uciekający wkładali wszystkie siły w zwiększenie
odległości dzielącej ich od prześladowców. Z każdym
krokiem oddalali się od cywilizacji i coraz bardziej
pogrążali w nieprzebytych ostępach, lecz Balthus nie
Strona 135
Howard Robert E - Conan wojownik.txt
kwestionował decyzji Cymmerianina. Ten wreszcie wydusił z
siebie mrukliwe wyjaśnienie:
 Kiedy już znajdziemy się wystarczająco daleko od
wioski, zatoczymy wielki łuk i wrócimy nad rzekę. Na
wiele mil od Gwawela nie ma innej wioski. Tam zebrali się
wszyscy Piktowie. Ominiemy ich z daleka. W nocy nie mogą
nas tropić. Ruszą po naszych śladach rano, ale my jeszcze
przed świtem porzucimy szlak i wejdziemy w las.
Nie zwalniali kroku. Wrzaski ucichły w oddali. Balthus
ze świstem wciągał powietrze przez zaciśnięte zęby. Kłuło
go w lewym boku i każdy krok stał się torturą. Gałęzie
krzaków rosnących po obu stronach ścieżki nieustannie
smagały go po twarzy. Nagle Conan stanął, odwrócił się i
spojrzał na ścieżkę. Gdzieś za lasem wschodził księżyc;
przez gęste listowie sączyło się jego blade światło.
 Wchodzimy do lasu?  wysapał Taurańczyk.
 Daj mi swój topór  szepnął Cymmerianin.  Coś się
zbliża. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co się robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeśli przyczynia się do utrwalenia miłości.