[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kłopoty? - Powiedziałam im o warunku Olivera. - Mo\e lepiej było pozostawić ich w błogiej nieświadomości? - I czekać, \e ktoś inny objawi im prawdę? - Jeśli myślisz o tym, \eby się wycofać, daj sobie spokój - oznajmił Ross twardym tonem. - Teraz ju\ się nie wycofamy. Co się z tobą dzieje? Skąd ten ponury nastrój? Do wczoraj wszystko było w porządku. - Próbowałam przekonać samą siebie, \e pieniądze zrekompensują to wszystko, czego nie mamy. Myliłam się. - Uwa\am, \e mamy całkiem sporo - pocieszył ją Ross. - Mówisz o seksie? - Gina wzruszyła ramionami. - Seks mo\na mieć zawsze. Nie martw się, dam sobie radę. Zbyt się ju\ przyzwyczaiłam do \ycia w luksusie, \eby rezygnować z niego dla zasad. Udało ci się skontaktować z Roxaną? Ross przyjął gwałtowną zmianę tematu bez mrugnięcia powieką. - Jest w Phoenix. Siedzi tam od kilku tygodni. Jest z jakimś facetem, którego poznała we Frisco. - Przyjedzie na ślub? - Nie rozmawiałem z nią. On odebrał telefon, powiedział, \e Roxana odpoczywa i \e przeka\e jej wiadomość. Nie wiem, czy przyjedzie i niewiele mnie to obchodzi. Na tarasie pojawili się rodzice Giny w towarzystwie Elinor i Ross podniósł się z fotela. - Mogę zaproponować coś do picia, zanim usiądziemy do stołu? - zagadnął pogodnym głosem. - Po długiej podró\y szklaneczka czegoś mocniejszego dobrze państwu zrobi. Konwersacja przy stole kulała i chocia\ Elinor starała się jak mogła, nie odniosła wielkiego sukcesu. O dziesiątej Jean oznajmiła, \e musi się poło\yć, bo zasypia na siedząco. Kiedy Elinor poszła w jej ślady, Gina pospiesznie dopiła swoje wino. - Ja te\ powinnam się ju\ poło\yć - powiedziała. - Zaczekaj - zatrzymał ją Ross. - Musimy porozmawiać. - Nie mam do powiedzenia nic ponadto. Nie ten czas, nie to miejsce, jeśli myślisz o seksie. W szarych oczach pojawił się gniewny błysk. - Gdybym myślał o seksie, nie siedzielibyśmy tutaj. Przepraszam, jeśli uwa\asz, \e ostatnio cię zaniedbywałem. Byłem bardzo zajęty. - Jak długo musimy być mał\eństwem? - zapytała, siląc się na spokój. Przez twarz Rossa przemknął ledwie widoczny grymas. - Kilka miesięcy. - Aatwo u was dostać rozwód? - Aatwo, jeśli obie strony tego chcą. - Mo\e powinniśmy spisać intercyzę - zaproponowała Gina. - W końcu dysponujesz znacznie większym majątkiem ni\ ja. - Jeśli musisz rozmawiać w ten sposób, to rzeczywiście lepiej się ju\ kładz do łó\ka. Ross podniósł się, Gina te\ wstała. - Będziesz tu jutro? - Mam odebrać mojego pierwszego dru\bę z lotniska o piątej. Być mo\e przyjedziemy tutaj na kolację. Jeśli nie, zobaczymy się w kościele - to rzekłszy, odwrócił się i wyszedł. Gina stała przez chwilę na środku salonu, myśląc, \e byłaby znacznie szczęśliwsza, gdyby Oliver nie próbował wyrównywać przed śmiercią krzywd wyrządzonych przed laty. śyłaby nadal spokojnie w swoim dawnym świecie, nieświadoma istnienia Rossa. Następnego dnia Ross zjawił się w Buena Vista o szóstej, w towarzystwie swojego pierwszego dru\by, Brady'ego Leesona, który przywitał się z Gina serdecznie, jak z bliską znajomą. Ross natomiast zachowywał się sztywno, wyraznie zły, obra\ony na narzeczoną". Jutro o tej porze będzie jeszcze bardziej zły i obra\ony, pomyślała, nie czyniąc najmniejszego wysiłku, by się rozchmurzył. Obaj panowie po\egnali się zaraz po kolacji, Gina te\ poszła wcześnie do swojego pokoju. Była prawie pewna, \e czeka ją bezsenna noc, tymczasem zasnęła prawie natychmiast i przespała całą noc spokojnym snem bez snów, by obudzić się o siódmej rano. Dzień wlókł się niemiłosiernie. Lunch zjadła tylko dlatego, \e Elinor i Jean zmusiły ją, by coś przełknęła. Piąta po południu to dziwna pora na ślub, ale w Kalifornii nie taka niezwykła, jak by się mogło wydawać. O pierwszej pojawiły się blizniaczki, które poznała ju\ wcześniej i które miały być jej druhnami. Zaraz potem przyjechały fryzjerka i wiza\ystka. Leslie nie wystawiał nosa z pokoju: wyszedł dopiero wtedy, kiedy się ju\ przebrał w specjalnie na tę okazję kupiony garnitur. Elinor, Jean i druhny jechały do kościoła białą limuzyną. Ginę i jej ojca wiózł rolls-royce, pięknie utrzymany oldtimer. Gina spodziewała się, \e przed kościołem będą czyhać reporterzy, ale nie takich tłumów gapiów, którzy cisnęły się za barierkami. Media oczywiście te\ się stawiły i kiedy wysiadła z samochodu, oślepiły ją błyskające flesze. Wiele ją kosztowało, by uśmiechać się cały czas: panna młoda musi przecie\ być promienna. Odetchnęła w przedsionku kościoła, ale nie na długo, bo odezwały się pierwsze tony Kanonu Pachelbela, ojciec podał jej ramię i kiedy ruszyli nawą główną do ołtarza, wszystkie oczy skierowały się na nią. Tak\e szafirowe oczy Diony Richards, która, chocia\ Gina nie widziała jej nazwiska na liście gości, pojawiła się jednak w kościele. Dlaczego nie? Wśród zaproszonych i niezaproszonych musiało być sporo przyjaciółek Rossa. Na jego widok serce zabiło jej mocniej, poczuła ucisk w gardle. Stał koło ołtarza w błękitnym smokingu, tyle jeszcze zdołała zobaczyć, bo resztę ceremonii pamiętała pózniej jak przez mgłę: uroczyste słowa kapłana, ślubowanie, zakładanie obrączek, składanie podpisów w księdze parafialnej, wreszcie wyjście z kościoła, u boku mę\czyzny, który był teraz jej mę\em. - Dzięki Bogu ju\ po wszystkim - powiedział Ross, kiedy wsiedli do samochodu, który miał ich zawieść na przyjęcie. - Wyglądasz wspaniale! - Czuję się jak eksponat - prychnęła i dodała ju\ l\ejszym tonem: - Nie spodziewałam się takich tłumów. - Zluby zawsze są atrakcją dla gapiów - stwierdził Ross. - Przed nami jeszcze przyjęcie, więc się zmobilizuj. Potem będziemy mieli czas na relaks. Wszystko przygotowane, nie powinno być \adnych problemów. Poza jednym, o którym jeszcze nie wiesz, pomyślała Gina. Tę noc mieli spędzić jeszcze w Los Angeles, a rano wylatywali na Barbados. Po przyjezdzie do hotelu, państwo młodzi i rodzice ustawili się do witania gości. Ginie mdlała dłoń od uścisków, twarz zesztywniała od przylepionego uśmiechu. Szczerze się ucieszyła, gdy podeszła do niej Meryl, ale radość trwała krótko, bo oto zaraz potem zbli\yła się Diona. - Gratuluję - zamruczała gardłowo, nie próbując nawet podać Ginie ręki, po czym natychmiast zapomniała o niej i zwróciła się do Rossa: - Szczęściarz z ciebie. Naprawdę milutka! - Prawda? Cieszę się, \e przyszłaś, Diono. - Nie mogłabym przepuścić takiej okazji - powiedziała z emfazą i odeszła. Zwiadomość, \e Ross spał z nią, \e najprawdopodobniej nadal z nią sypiał, była dla Giny trudna do zniesienia. - Wytrzymaj jeszcze trochę - szepnął. - To ju\ prawie koniec powitań. - Roxana się nie pojawiła - odszepnęła Gina, chcąc oderwać myśli od Diony. - Odzywała się do ciebie? [ Pobierz całość w formacie PDF ] |