[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ostentacyjnie i kufel z piwem postawiła na sąsiednim stoliku. Ale wolę państwu opowiedzieć coś innego! Moulin-syn otworzył szeroko oczy, nie bardzo śmiąc wtrącić się do rozmowy starszych, więc Hipolit spytał sam: Coś jeszcze na temat tej suki i małego? Można to i tak rozumieć!... szefowa stopniowała zainteresowanie. Feliks... znasz go? wszyscy, prawie jednocześnie z Hipolitem, kiwnęli potakująco głową. No więc! Feliks poszedł ją obejrzeć, tę jego ziemię! Czyją ziemię? Doktora, oczywiście... Saint Jacques, razem z chatą. Nie chcesz chyba powiedzieć, że doktor ma zamiar sprzedać swój kawałek ziemi! I to z chatą! Skoro mówię, to znaczy, że wiem. Tak, to była prawda! Zresztą i Serafina, nie przerywając przyrządzania indyka z kasztanami na północną wieczerzę wigilijną, rozprawiała o tej nowinie, która mera wprawiła w osłupienie. Jesteś tego pewna? Mówię ci przecież, że wiem o tym od tej małej maszynistki, wiesz, od Rozyny! Widziała ich, Feliksa i doktora, u notariusza. Podpisali. Ale po cóż by doktor sprzedawał swoją ziemię? Po co?... Całkiem po prostu: Feliks potrzebował na gwałt kawałka ziemi, żeby się pobudować, doktor zaś uzyskiwał w ten sposób dość poważną sumę na kupno Belli! Tylko że na razie nikt o tym jeszcze nie wiedział... Znieg padał przez całą noc. Z rana przestał sypać i był już pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. Powietrze było suche i mrozne. Pogoda piękna. Cezar o świcie poszedł w góry. Poprzedniego dnia wytropił ślad białego lisa. Dziś miał zamiar znalezć jego norę, a gdy ją odszuka, zabierze Sebastiana i obaj będą czekali, żeby zobaczyć z bliska śliczne zwierzątko. Taki prezent na Gwiazdkę wymyślił Cezar i wiedział, że Sebastian ucieszy się z niego. Janek wyszedł z domu nieco pózniej. Od lat w każde Boże Narodzenie w imieniu całej rodziny składał mieszkańcom wioski życzenia szczęścia i spokoju. Gdy Sebastian obudził się, koło pieca zobaczył choinkę, na której Angelina wieszała błyszczące, różnokolorowe szklane kule. Delikatnie, podzwaniając leciutko, uderzały o siebie w jej dłoniach... Sebastian przez dłuższą chwilę udawał, że jeszcze śpi. Dziewczyna zaczęła zawieszać najpiękniejszą ozdobę: srebrzysty łańcuch. Sebastian ziewnął. Aadne powiedział. Angelina spojrzała na niego z rozpromienioną twarzą. Nie śpisz już, urwisie?... Przecież jeszcze nie skończyłam! Chciałam ci zrobić niespodziankę! To i tak już jest niespodzianka! Już jest prześliczna! Wyskoczył z łóżka i ubrał się, jak mógł najprędzej. Angelina była dzisiaj zbyt zajęta, by zwracać na to uwagę. Jak codziennie, pobiegł do Belli, która czekała na niego, tym razem już zupełnie niedaleko domu. Angelina prawie ją widziała, ukrytą za przylegającym do komórki dużym głazem. Angelina szybko, a jednocześnie serdecznie, pomachała Sebastianowi ręką. Pamiętaj, żebyś nie siedział dziś do wieczora na dworze! Czekam cię na obiad. Będą same dobre rzeczy!... Wesołych świąt, Sebastianie, i dla Belli też! Sebastian, już w oddali, wybuchnął śmiechem. Dziękuję w jej imieniu!... Wesołych świąt! Angelina szybko zamknęła drzwi, żeby nie wyziębiać mieszkania. A oni razem, wielka biała suka i chłopiec, pomaszerowali sobie w stronę świerkowego lasu, który rósł wzdłuż brzegu Gordolasque. Tego ranka pokrywa śnieżna była tak gruba, że Cezar, gdy dojrzał ich, jak szli po wystającym nad chatą wierzchołku, czuwał z oddali nad Sebastianem. Wystrzegał się jednak, by go nie usłyszeli ani nie zobaczyli. Był zachwycony i bardziej niż kiedykolwiek pełen ufności: jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się spotkać psa obdarzonego tak niezawodnym instynktem. Bella, dopóki sama nie obwąchała śniegu, nie sprawdziła jego wytrzymałości nie pozwalała chłopcu iść naprzód, a gdy raz zboczył z wyznaczonego przez nią śladu, zawróciła go z powrotem swym potężnym pyskiem. Sebastian, przekomarzając się z nią, próbował uciec: łapała go i sprowadzała znowu na drogę, którą uznała za pewną. Cezar, który już tyle psów, myśliwskich i pasterskich, widywał w życiu, patrzył teraz pełen podziwu i zachwytu. Gdy Angelina skończyła ubieranie choinki, odeszła parę kroków, by ocenić swe dzieło... Tak, mogła być dosyć dumna z tego drzewka! Teraz zejdzie do wioski i pójdzie na cmentarz. Muł Paquita został osiodłany w mgnieniu oka i, potrząsając wszystkimi swymi czerwonymi pomponikami, dzwoniąc trzema dzwoneczkami, poniósł Angelinę na dół. Cmentarz, położony na zboczu górskim, był uosobieniem poetyczności i spokoju. W każde święto Angelina wstępowała tam z rana na chwilę. Był to u niej odruch zupełnie naturalny: pochowani tu byli jej rodzice, połączeni w grobie, tak jak podczas swego krótkiego pożycia, a obok nich leżała kobieta, której oni nigdy nie znali, o której nikt nic nie wiedział prócz tego, że była matką Sebastiana. To ona, Angelina, opowiadała tym zmarłym o wszystkich radościach i troskach w domu. Dzisiaj jej zręczne ręce przystroiły groby choineczką całkiem podobną do tej, jaką ubrała w domu. To bardzo ładny pomysł, Angelino, z tymi łańcuchami i czerwonymi bombkami... Odwróciła się gwałtownie, podobna w tym ruchu do spłoszonej sarny. Ach! To pan, doktorze... Dokończyła swą misterną robotę, dodając: Nie lubię sztucznych kwiatów, a teraz innych nie ma! Więc lepiej niech mają choinkę, tak jak i my! Prawda, że panu też się podoba? Doktor potwierdził z przekonaniem: Zliczna jest, jak zawsze wszystko, co ty robisz. Wiesz, nigdy u nikogo nie widziałem tak ładnie przybranego stołu na wigilię, jak wczoraj u was! Chyba udał ci się jeszcze lepiej niż w zeszłym roku. Zarumieniła się z zadowolenia, a może i ze wzruszenia. Widywali się przecież prawie codziennie, ale wydało się jej, że tutaj, w tym odosobnieniu, było coś bardziej uroczystego... Głos Wilhelma brzmiał jakoś poważniej niż zazwyczaj. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |