[ Pobierz całość w formacie PDF ]

futryną. Wszedł do środka i zamknąwszy drzwi, stanął twarzą w twarz z dziewczyną, która wydała go
straży.
Dziewka siedziała w samej koszuli na skotłowanym łóżku. Zbladła; patrzyła na niego jak na
ducha. Słyszała krzyk na schodach i widziała czerwone plamy na sztylecie, który trzymał w dłoni.
Jednak zbyt obawiała się o swoją głowę, by tracić czas na lamenty nad oczywistym losem kochanka.
Zaczęła błagać o życie, bełkocząc z przerażenia. Conan nic nie odpowiedział; stał tylko, mierząc ją
palącym spojrzeniem i zrogowaciałym kciukiem badał ostrze sztyletu.
W końcu ruszył ku niej; dziewka przywarła plecami do ściany i szlochając prosiła o litość.
Barbarzyńca bezceremonialnie chwycił ją za jasne włosy i ściągnął z barłogu. Wepchnąwszy broń z
powrotem do pochwy, złapał wijącą się brankę pod lewą pachę i podszedł do okna. Jak w wielu tego
typu budynkach, tak i tu każde piętro okalał gzyms, powstały z przedłużenia parapetów. Conan
kopniakiem otworzył okno i wyszedł na ten wąski występ. Gdyby ktoś nie spał i był w pobliżu,
ujrzałby niezwykły widok: człowieka idącego ostrożnie po gzymsie i niosącego pod pachą
wierzgajÄ…cÄ…, półnagÄ… dziewkÄ™. Ów ktoÅ› z pewnoÅ›ciÄ… nie byÅ‚by bardziej zdziwiony niż dziewczyna.
Dotarłszy do upatrzonego miejsca Conan stanął, wolną ręką przytrzymując się ściany.
Wewnątrz budynku rozległ się nagły zgiełk, świadczący o tym, iż w końcu ktoś odkrył zwłoki. Branka
skomliła i wiła się, wznawiając błagania. Conan spojrzał w dół, na błoto i nieczystości zalegające
ulicę; przez moment wsłuchiwał się w odgłosy dochodzące z domu, po czym pewnym ruchem wrzucił
dziewkę w szambo. Przez parę sekund sycił oczy widokiem szamoczącej się i pławiącej w gnoju
ofiary, z lubością słuchając potoku płynących z jej ust przekleństw; nawet roześmiał się w głos, co
rzadko mu się zdarzało. Pózniej uniósł głowę i słysząc tumult narastający wewnątrz budynku, doszedł
do wniosku, że czas już zabić Nabonidusa.
3
Wibrujący szczęk metalu zbudził Murila. Młodzieniec jęknął i usiadł z trudem. Otaczała go
cisza i ciemność i przez chwilę poczuł mdlący lęk, sądząc, że oślepł. Pózniej przypomniał sobie, co
się stało i dreszcz przebiegł mu po plecach. Dotykiem stwierdził, że siedzi na podłodze z
dopasowanych do siebie kamiennych bloków. Macając dalej, odkrył ścianę z tego samego budulca.
Wstał i oparł się o nią plecami, daremnie próbując zorientować się, gdzie się znajduje. Nie ulegało
wątpliwości, iż jest uwięziony, lecz nic był w stanie zgadnąć od jak dawna i gdzie. Mgliście
przypomniał sobie metaliczny szczęk i zastanawiał się, czy był to odgłos zamykanych, żelazny cli
drzwi celi czy też świadczył o przybyciu kata.
Na myśl o tym zadrżał i zaczął iść wzdłuż ściany, sunąc po niej dłonią. W każdej chwili
spodziewał się natrafić na ścianę więzienia, lecz po chwili doszedł do wniosku, że porusza się
biegnącym w dół korytarzem. Bojąc się zapadni czy innych pułapek, trzymał się muru; od pewnego
też czasu zdawał sobie sprawę, że coś jest w pobliżu. Wprawdzie nic nie widział, lecz może słuchem
wychwycił jakieś dzwięki lub też jakiś szósty zmysł ostrzegał go przed niebezpieczeństwem. Stanął i
włos zjeżył mu się na głowie; miał już pewność, że w mroku przed nim czai się jakieś żywe
stworzenie.
Myślał, że serce pęknie mu ze strachu, gdy tuz nad uchem usłyszał głos mówiący z
barbarzyńskim akcentem:
- Murilo! Czy to ty?
- Conan!
Osłabły z wrażenia młody szlachcic wyciągnął rękę w ciemność i dotknął wielkiego, nagiego
ramienia.
- Dobrze, że cię poznałem - mruknął barbarzyńca. - Już miałem cię zarżnąć jak utuczoną świnię.
- Na Mitrę, gdzie my jesteśmy?
- W lochach pod domem Czerwonego Kapłana, ale dla czego...
- Która godzina?
- Niedługo po północy.
Murilo potrząsnął głową, próbując zebrać rozbiegane myśli.
- Co ty tu robisz? - dopytywał się Cymeryjczyk.
- Przyszedłem zabić Nabonidusa. Dowiedziałem się, że zmienili strażnika w twoim więzieniu
i...
- Zmienili - warknął Conan. - Rozwaliłem łeb nowemu i wyszedłem. Byłbym tu już parę godzin
wcześniej, ale miałem pewną prywatną sprawę do załatwienia. No i co, za polujemy na Nabonidusa?
Murilo zadrżał.
- Conanie, jesteśmy w domu arcyszatana! Przybyłem tu, szukając wroga, a znalazłem diabła z
piekła rodem!
Conan chrząknął niepewnie; choć w walce z wrogiem nieustraszony jak ranny tygrys, w obliczu
zjawisk nadprzyrodzo nych zdradzał jednak zabobonną obawę właściwą jego prymi tywnemu ludowi.
- Udało mi się dostać do domu - szeptał Murilo, jakby mrok wokół był pełen nasłuchujących
uszu. - W otaczających go ogrodach znalazłem psa Nabonidusa - zagryzionego na śmierć. W środku
natknąłem się na służącego, Jokę. Miał skręcony kark. Pózniej ujrzałem samego Nabonidusa,
siedzącego w fotelu, odzianego w rytualne szaty. Z początku myślałem, że i on nie żyje. Skradałem
się, żeby go dzgnąć, a on wstał i spojrzał na mnie. O Boże!
Na wspomnienie tej okropnej chwili na moment odebrało mu mowę.
- Conanie - szepnął. - To nie człowiek stał tam przede mną! Ciałem i posturą przypominał
mężczyznę, lecz spod szkarłatnego kaptura kapłana szczerzyła się do mnie twarz jak wzięta z
koszmarnego snu! Była pokryta czarnym włosem, wśród którego łyskały czerwone, świńskie oczka;
nos miała płaski, o wielkich, szerokich nozdrzach, a obwisłe wargi odsłaniały wielkie, żółte zębiska
jak psie kły. Wystające ze szkarłatnych rękawów dłonie były niekształtne i również porośnięte
czarnymi włosami. Wszystko to dostrzegłem jednym rzutem oka, a potem ogarnęło mnie przerażenie;
zmysły mnie opuściły i straciłem przytomność.
- A co dalej? - mruknÄ…Å‚ niespokojnie Cymeryjczyk.
- Odzyskałem ją dopiero przed chwilą; potwór musiał wrzucić mnie do tych lochów. Conanie,
ja podejrzewałem, że Nabonidus jest czymś więcej niż tylko człowiekiem! To demon - wilkołak! W
dzień krąży wśród ludzi w przebraniu człowieka, a nocą przybiera właściwą postać.
- To oczywiste - odparł Conan. - Każdy wie, że są ludzie, którzy mogą zamieniać się w wilki.
Tylko dlaczego zabił swoje sługi?
- Któż zdoła zgłębić umysł demona? - odrzekł Murilo. - Teraz musimy się jak najprędzej stąd
wydostać. Ludzka broń nie ima się wilkołaka. Jak się tu dostałeś?
- Przez kanał ściekowy. Spodziewałem się, że ogród jest strzeżony. Zciek łączy się z
korytarzem wiodącym do tych lo chów. Chciałem znalezć jakieś nie zamknięte drzwi .
- Więc uciekajmy drogą, którą przyszedłeś! - wykrzyknął Murilo. - Niech go diabli! Kiedy
wydostaniemy się z tego gniazda żmij, zaryzykujemy spotkanie z królewską gwardią i ucieczkę z
miasta. Prowadz! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co siÄ™ robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeÅ›li przyczynia siÄ™ do utrwalenia miÅ‚oÅ›ci.