[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A powinienem? - Ben wydawał się rozbawiony. - To statek, który zrobił trasę na Kessel poniżej dwunastu jednostek standardowych! - oburzył się Solo. - Jest szybszy niż okręty Imperium i krążowniki Korelian! Sądzę, staruszku, że jest wystarczająco szybki na twoje potrzeby. - Jego gniew rozwiał się szybko. - Jaki ładunek? - spytał rzeczowym tonem. - Tylko pasażerowie. ja, chłopiec i dwa roboty. I żadnych pytań. - %7ładnych pytań... - Solo wpatrywał się w swój kubek. Wreszcie podniósł głowę. - Czy to jakieś lokalne problemy? - Powiedzmy, że wolelibyśmy uniknąć kontaktów z Imperium -odparł niedbale Kenobi. - W tych czasach jest to nieco kłopotliwe. I będzie was trochę więcej kosztować... - obliczył coś w pamięci. - Wszystko razem jakieś dziesięć tysięcy. Z góry. I żadnych pytań - dodał z uśmiechem. Luke patrzył na niego oszołomiony. - Dziesięć tysięcy! To prawie tyle, że moglibyśmy kupić sobie własny statek! Solo wzruszył ramionami. - Może byście mogli, a może i nie. A czy potrafiłbyś nim polecieć? - Możemy się założyć - Luke zerwał się z krzesła. - Nie jestem takim złym pilotem. I nie... Znów poczuł uścisk na ramieniu. - Nie mamy tyle przy sobie - wyjaśnił Kenobi. - Ale możemy zapłacić dwa tysiące teraz i następne piętnaście po przybyciu na Alderaan. - Piętnaście... - Solo pochylił się niepewnie. - Naprawdę stać was na taką forsę? - Obiecuję... w imieniu rządu Alderaan. W najgorszym razie dostaniesz dwa tysiące, to uczciwa zapłata. Solo zdawał się nie słyszeć ostatniego zdania. - Siedemnaście tysięcy... Dobrze, zaryzykuję. Znalezliście statek. A co do unikania kontaktów z Imperium, to lepiej zmyjcie się stąd, bo nawet "Sokół Millenium" wam nie pomoże. - Skinął głową w stronę wyjścia i dodał szybko: - Platforma startowa pięćdziesiąt dwa, jutro o świcie. Czterej szturmowcy wkroczyli do kantyny, obserwując uważnie stoliki i bar. W tłumie rozległy się niechętne pomruki, lecz gdziekolwiek padło spojrzenie któregoś z uzbrojonych po zęby żołnierzy, głosy cichły z niezwykłą szybkością. Dowódca małego oddziału podszedł do lady i zadał barmanowi kilka pytań. Potężny mężczyzna wahał się przez chwilę, po czym ruchem głowy wskazał miejsce w głębi sali. W chwilę potem jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia: stolik był pusty. Luke i Ben mocowali Erdwa Dedwa w tylnej części śmigacza, Trzypeo zaś rozglądał się, czy nie nadchodzą szturmowcy. - Jeżeli statek jest rzeczywiście tak szybki, jak przechwala się Solo, to może się nam udać - cieszył się starzec. - Ale dwa tysiące... i jeszcze piętnaście na Alderaan! - To nie te piętnaście tysięcy mnie martwi, ale te dwa - powiedział Kenobi. - Obawiam się, że będziesz musiał sprzedać śmigacz. Luke spojrzał na pojazd, lecz emocje, które ten kiedyś w nim budził, zniknęły... wraz z innymi rzeczami, o których lepiej nie pamiętać. - W porządku - zapewnił obojętnie. - Nie sądzę, żebym go jeszcze potrzebował. Siedząc przy jednym z dalszych stolików, Solo i Chewbacca przyglądali się kroczącym przez salę szturmowcom. Dwóch z nich obrzuciło Korelian podejrzliwym spojrzeniem. Wookie warknął krótko i żołnierzejakby przyspieszyli kroku. Solo uśmiechnął się ironicznie. - Chewie - powiedział. - Ten czarter może ocalić nasze karki. Siedemnaście tysięcy! - z niedowierzaniem pokręcił głową. - Ci dwaj naprawdę muszą być w rozpaczliwej sytuacji. Zastanawiam się, dlaczego są poszukiwani. Ale obiecałem: żadnych pytań. Płacą za to. Chodzmy już. "Sokół" sam nie załatwi formalności startowych. - Wybierasz się gdzieś, Solo? Korelianin nie potrafił rozpoznać głosu dobiegającego z elektronicznego translatora. Nie miał jednak żadnych problemów z identyfikacją mówiącego i pistoletu, który tamten przyciskał mu do boku. Dwunożne stworzenie było mniej więcej wielkości człowieka, lecz jego głowa pochodziła z koszmarnego snu spowodowanego niestrawnością. Duże, mętne, fasetowe oczy sterczały z twarzy barwy zielonego groszku. Czaszkę wieńczył grzebień krótkich kolców, a usta i nos mieściły się w ryjku, jak u tapira. - Prawdę mówiąc - odpowiedział wolno Solo - szedłem właśnie do twojego szefa. Możesz powiedzieć Jabbie, że mam już tę forsę, którą byłem mu winien. - To samo mówiłeś wczoraj... i w zeszłym tygodniu... i jeszcze tydzień wcześniej. Za pózno, Solo. Nie mam zamiaru wracać do Jabby z jeszcze jedną bajeczką. - Ale ja naprawdę mam te pieniądze - zaprotestował Korelianin. - Zwietnie. Jeśli pozwolisz, zabiorę je od razu. Solo usiadł powoli - podwładni Jabby byli dziedzicznie obciążeni nerwowością palców na spustach. Obcy zajął miejsce naprzeciw, cały czas mierząc w pierś pilota z nieprzyjemnie wyglądającego małego pistoletu. - Nie mam przy sobie. Powiedz Jabbie... - Chyba już na to za pózno. Jabba wezmie raczej twój statek. - Po moim trupie - oświadczył nieprzyjaznie Solo. Na obcym nie zrobiło to wrażenia. - jeśli nalegasz... Wyjdziesz ze mną, czy mam kończyć tutaj? - Jeszcze jeden trup w tym lokalu pewnie nie będzie mile widziany - zauważył Solo. Z translatora dobiegł dzwięk, który mógł być śmiechem. - Nawet nie zauważą. Wstawaj, Solo, długo czekałem na tę chwilę. To już po raz ostatni narobiłeś mi kłopotów u Jabby swoimi obietnicami. - Chyba masz rację. Błysnęło, rozległ się huk, a gdy zapadł spokój, z nieprzyjemnego stworzenia pozostała tylko tłusta, dymiąca plama na kamiennej posadzce. Solo wyjął spod stołu dymiący miotacz. Goście lokalu patrzyli na niego zdziwieni, a ci bardziej znający się na rzeczy cmokali z podziwem. Wiedzieli, że istota popełniła fatalny błąd, pozwalając Korelianinowi schować ręce. - Trzeba czegoś więcej niż takiego typa, żeby mnie wykończyć. Jabba Hut zawsze żałuje forsy, kiedy przychodzi do wynajmowania odpowiednich ludzi Wychodząc z Chewbaccą, pilot rzucił barmanowi garść monet. - Przepraszam za ten bałagan. Kiepski ze mnie klient. Uzbrojeni po zęby żołnierze kroczyli wąską alejką, obrzucając badawczymi spojrzeniami małe, byle jak postawione stragany, gdzie ciemno odziane istoty handlowały artykułami egzotycznego pochodzenia. Tu, w wewnętrznych regionach Mos Eisley, mury były wysokie i stały blisko siebie, zmieniając uliczki w tunele. Nikt nie rzucał szturmowcom gniewnych spojrzeń, nikt nie wykrzykiwał przekleństw ani nie burczał pod nosem. Ci, okryci pancerzami ludzie, chodzący z demonstracyjnie uaktywnioną bronią, byli uosobieniem władzy Imperium. Wszyscy wokół, ludzie, nieludzie i roboty, kryli się w zaśmieconych bramach, gdzie wśród stosów odpadków i brudu wymieniali informacje i finalizowali transakcje o wątpliwej legalności. Gorący wiatr zajęczał między murami i szturmowcy zwarli szyk. Porządek i precyzja ich ruchów maskowały lęk przed tak ciasnymi zaułkami. Jeden z żołnierzy zatrzymał się i sprawdził drzwi jedynie po to, by stwierdzić, że są zamknięte i zaryglowane. Brudny człowiek włóczący się niedaleko wyrzucił z siebie bezsensowną lawinę słów. %7łołnierz zmierzył szaleńca groznym wzrokiem i pobiegł alejką, by dołączyć do swych towarzyszy. Gdy tylko szturmowcy zniknęli za zakrętem, drzwi uchyliły się nieco, a ze szczeliny wyjrzała metalowa twarz Trzypeo. Beczułkowaty Erdwa przepchał się tuż za nim, by także coś zobaczyć. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |