[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miejsce; jakby tutaj zatrzymał się czas. Nieraz myślę, że wcale bym się nie zdziwił,
gdyby nagle na horyzoncie ukazała się grupa indiańskich jeźdźców, na przykład
gdyby zza tamtego pagórka wyjechały nagłe Czarne Stopy. Przecież to ich ziemia,
dusze zmarłych przodków muszą tu gdzieś być. Kiedy byłem mały, jeździłem konno
przekonany, że zaraz któregoś z nich spotkam.
172
anula - emalutka
Camilla spojrzała na wyzłocone słońcem pagórki, oczarowana jego opowieścią.
Mocniej przytulił ją do siebie.

Wszystko można wyczytać z twojej twarzy. Jesteś bardzo wrażliwa. Kiedy
tak patrzysz, jesteś bardzo podobna do Amy. Wyglądasz zupełnie jak mała
dziewczynka z błyszczącymi ciekawością oczami.

Jon...
Było jednak za późno. Znalazła się w jego ramionach a on całował jej twarz.
Poddała się jego pocałunkom bez oporu i słowa skargi.
Pragnę cię, myślała. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię pragnę. Sama w to nie
wierzę, ale nie mogę się powstrzymać.
Nie przestając jej całować, pieścił dłonią jej skórę Czuła ogarniające ją pożądanie
i pragnienie, aby być z nim całą sobą, całym ciałem... Usłyszała jego szept:

Bardzo cię pragnę.
Słabo, bez przekonania, próbowała powstrzymać jego ręce.

Nie – szepnęła – przecież nawet mnie nie znasz.
W gałęziach drzew śpiewały ptaki, gdzieś wysoko przemknął klucz dzikich
kaczek. Pachniało słońcem i trawą.
Camilla poczuła, że pogrąża się w jakimś dziwnym nierealnym świecie, gdzie
wszystko jest możliwe i każdy cud może się zdarzyć.
Teraz już nic nie mogło oderwać jej od niego. Wiedziała, że zaraz osuną się na
trawę, w bezpieczne schronienie pod drzewami, gdzie nikt ich nie znajdzie, i gdzie
będą mogli się połączyć. Czuła, że zbliża się zaspokojenie pragnień, nie nasyconych
w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Nie musi nic robić, wystarczy, że się podda...
- Jon – szepnęła – Ja zawsze... Nigdy...
- Tatusiu!
Zza drzew, niebezpiecznie blisko, rozległo się wołanie:

Tatusiu! Tato! Gdzie jesteś?
Odskoczyli od siebie. Camilla w pośpiechu zaczęła porządkować ubranie i włosy.
Na ścieżce obok wiatraka ukazał się Ari.
173
anula - emalutka

Nie mogłem cię znaleźć – powiedział do ojca z wyrzutem w głosie. – Gdzie
byłeś? Chodzę i wołam, i nic. Dlaczego się nie odzywałeś?
Jon objął spojrzeniem Camillę.

Po prostu nie słyszałem cię, synku. O co chodzi?
- Chcemy otwierać prezenty. Margaret powiedziała, że bez ciebie nie możemy
tego zrobić. Camilla też powinna to zobaczyć.
- Margaret miała świetny pomysł – odparł Jon cierpkim głosem. – Musisz trochę
poczekać, zaraz przyjdę. Teraz chciałbym jeszcze chwilę porozmawiać z Camillą.
Ari poczerwieniał, w oczach zabłysły mu łzy.

Nie! – krzyknął. – Już i tak długo czekaliśmy! Chcę otworzyć moje prezenty!
Camilla wzięła go za rękę.

Dobrze, kochanie, już z tobą idziemy. Ja i tatuś też chcemy zobaczyć, co
dostałeś.
Ruszyła w stronę domu, trzymając chłopca za rękę. Jon podążył za nimi.
Szła, każdym nerwem ciała odbierając jego obecność.
Co się z nią dzieje? Jak mogła tak się zachować? Jak mogła być tak bardzo
lekkomyślna? Zupełnie jakby nie było przeszłości, jakby tamte wydarzenia sprzed
dwudziestu lat w ogóle się nie liczyły.
Musi wreszcie z tym skończyć. Musi zmienić swoje postępowanie, zerwać ze
słabością, nie poddawać się wrażeniom chwili, oderwać od tego mężczyzny i jego
rodziny.
Jutro wróci do domu i postanowi, co dalej robić. Przede wszystkim nie wolno jej
nigdy zostawać z Jonem Campbellem sam na sam. To jedno wie na pewno.
174
anula - emalutka
12
Po wyjeździe rodziny na ranczo Steven siedział samotnie w domu, rozkoszując
się samotnością i ciszą. Wiedział, że ojciec i Margaret martwią się, że zostaje sam na
Święto Dziękczynienia, ale było mu doskonale obojętne, czy będzie jadł indyka z
borówkami, czy też nie. Święto nie miało dla niego znaczenia; najważniejsze, że
sobie wreszcie pojechali.
Nieobecność rodziny sprawiła mu wielką ulgę. Strasznie go ostatnio
denerwowali. Najbardziej grały mu na nerwach bliźnięta, ich krzyki i nieustannie
zadawane pytania. Również baczne, pełne niepokoju spojrzenia ojca sprawiały mu
przykrość i wyprowadzały z równowagi.
Zwłaszcza w kontekście tego, co już za tydzień miało nastąpić...
Steven siedział w wielkim, wygodnym fotelu, rozparty przed telewizorem, i nie
widzącym spojrzeniem ślizgał się po ekranie, na którym toczył się mecz. Nie mógł
się skoncentrować. Nie był w stanie zająć uwagi meczem ani książką.
Kiedy słońce zaczęło zachodzić za wzgórza, podniósł się i poszedł do kuchni,
żeby zjeść posiłek, który przed wyjazdem przygotowała mu Margaret. Trzymał
jedzenie zbyt długo w kuchence mikrofalowej i indyk miał smak kawałka
przypalonego drewna, a borówki wyglądały jak kozie bobki. Nie zwracając na to
uwagi zjadł wszystko, znajdując perwersyjną przyjemność w paskudnym smaku
potrawy. Jej gorycz idealnie pasowała do jego nastroju.
Po kolacji postanowił pojechać do miasta i obejrzeć pole bitwy. Trzeba dokładnie
przyjrzeć się temu sklepowi z alkoholem, który Zeke wybrał na cel pierwszego napa-
du. Obejrzeć ulicę, zorientować się, co i jak.
Miotały nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony wzdrygał się na myśl o tym, co
ma uczynić. Myśl, że złamie prawo, okradnie sklep, odbierze cudzą własność i
ucieknie jak pierwszy lepszy złodziej – miała w sobie coś złowrogiego, z czym
trudno było mu się pogodzić. Z drugiej jednak strony pociągało go zagrożenie i
ryzyko. Wiedział, że tylko wtedy, gdy zrobi coś naprawdę niebezpiecznego, raz na
175
anula - emalutka
zawsze zerwie z dotychczasowym życiem i wejdzie na drogę prawdziwego buntu.
Działo się z nim coś, czego nie rozumiał; nie był w stanie kontrolować emocji.
Nade wszystko jednak pragnął, aby nowi koledzy zaakceptowali go i uznali za
swojego. Raz na zawsze chciał przestać być „nadzianym chłopaczkiem”, „synkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co się robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeśli przyczynia się do utrwalenia miłości.