[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sang Phala musiał mieć rzeczywiście wiele kłopotów ze swoim podopiecznym. - Tak, to zadziwiające - powiedziała Lois. Tak, pomyślała Kristine i bezwiednie westchnęła cicho. Ach, dziewczyno, jesteś w moich ramionach uosobieniem słodyczy. Uśmiech Kita przybladł, pociemniały mu oczy i potrząsnął głową. - Nie? - głos Shepherd przerwał ich milczący dialog. - W takim razie mamy problem. Powinieneś był mi powiedzieć o tym przez telefon, to nie musiałabym przyjeżdżać. - Co ci powiedzieć, Loeese? - Carson zorientował się, że stracił kawałek rozmowy, na szczęście tej mniej ważnej. Lois odsunęła się od pudeł. - Nie mogę tknąć tych rzeczy bez upoważnienia. Wiedziałeś o tym dobrze, jeszcze zanim wyjechałeś. Obiecałeś... - Zawsze dotrzymuję obietnic - przerwał jej Kit i sięgnął do kieszeni, wyjmując zapieczętowaną kopertę. Thomas odczekał, aż Lois złamie pieczęć, a następnie razem przeczytali dokument i omal nie krzyknęli ze zdumienia. - Naprawdę go spotkałeś? - spytała Lois, oglądając dokument ponownie. - Dostałem to z rąk własnych Dalaj Lamy - odparł Kit. - Wiecie, że nie akceptuje on imperialistycznych tendencji północnego sąsiada, ale nadal pozostaje duchowym przywódcą narodu. A Kandżur - jak się obaj zgodziliśmy - jest rzeczą świętą. - To mi wystarczy - stwierdziła Lois. - Ale to ciągle jest przemyt - oponował Thomas. - Przestań, Stein - ucięła Lois. - Los Angeles bierze na siebie odpowiedzialność za całe sto czterdzieści dwie deski. Od początku pracują nad tym prawnicy z kilku krajów, cały czas szukając możliwości obejścia przepisów dotyczących antyków i myślę, że nasz przyjaciel dostarczył im wskazówek - powiedziała, spoglądając na Kita. - To duże ryzyko - upierał się Thomas. Shepherd popatrzyła na niego sponad opuszczonych okularów w metalowych oprawkach. - Więc wyjdz stąd, zanim przejdziemy do interesów. - W Chicago też są prawnicy! - Starszy pan coraz mniej pewnie bronił swoich racji. - Słyszałam o tym - wycedziła Lois przez zęby. - Zostaję, Shepherd - mruknął Stein, wyciągając z kieszeni białą chusteczkę i przykładając ją do skroni. - To dobrze. Lois odwróciła się w stronę Carsona. - Sądzę - zaczęła oficjalnym tonem - że wszyscy wiemy, iż to, co mamy przed sobą, stanowi bezcenną wartość, ale ci z nas, którzy w przeszłości mieli kontakt z panem Carsonem, wiedzą również, że nie ma on sobie równych w wyśrubowywaniu ceny na swoje usługi. - Zsunęła okulary z nosa i rzuciła Kitowi ostre spojrzenie. - Już i tak wiele straciłem na tym interesie, Loeese. Kit zaciągnął się papierosem i zgasił go w popielniczce. - Na przykład? - spytała Lois ostrożnie. - Moją ojczyznę, dom, dobytek oraz trochę własnej wolności. - Jesteś buddystą, Kit - przypomniała mu. - Wiesz, że wolność jest stanem umysłu. Nepal nie jest na sprzedaż, więc nie widzę powodu, aby dalej się targować. Znam kilka osób w Katmandu. Mogłabym zorganizować aukcję twego domu, a rzeczy by ci przysłano. Jakoś byśmy dobili interesu. - Nie - Kit podniósł się i z tym swoim dobrze znanym wdziękiem podszedł do okna. Trzy pary oczu śledziły każdy jego krok. Dwie z uwagą, a trzecia, o kolorze górskich fiołków, absolutnie zafascynowana pięknem jego ruchów. Kristine wiedziała, że czar, jaki na nią rzucił wraz z pierwszym pocałunkiem, działa nadal. Kit oparł rękę wysoko na ramie okiennej, a kaskada złotych bransoletek ześlizgnęła się w dół po ramieniu. Czekali. Wreszcie przemówił, a jego słowa wszyscy obecni przyjęli z niedowierzaniem. - Chcę wrócić do domu - powiedział miękko. - Niemożliwe - odparł Thomas. - To twoja sprawa - Lois wzruszyła ramionami. - Zrobię, co będę mogła. Kristine nie wiedziała, co odpowiedzieć. Do domu? Z dala od niej? Teraz, gdy rozkochał ją w sobie w tak krótkim czasie? Sięgnęła po kieliszek wina, ale nie mogła go utrzymać w trzęsącej się dłoni. Położyła ręce na kolanach. - Ile chcesz za Kandżur? - spytała Lois. - Czterysta tysięcy. - Czterysta tysięcy czego? Rupii? - Nie usiłowała nawet ukryć, że jest zaszokowana. - Nie, Loeese - odwrócił się do niej. - Dolarów. Thomas opadł na kanapę, ale Lois szybko się opanowała. - Sto tysięcy plus muł i jak - powiedziała. - Jeden z poganiaczy zwierząt został ranny i muszę wypłacić odszkodowanie jego rodzinie, ponieważ nie jest zdolny do pracy. Trzysta pięćdziesiąt tysięcy plus po dwieście dolarów za zwierzęta - rzucił Kit. - To musiał być jakiś cholernie drogi jak. Dam ci pięćdziesiąt za muła, chociaż to i tak zdzierstwo. Oprócz tego sto dolarów za jaka i ani centa więcej. Góra sto siedemdziesiąt pięć tysięcy. - Trzysta tysięcy - upierał się Carson. - Dwieście. Ostatnie słowo - stwierdziła Lois. - Załatwisz wszystko? - spytał. - Tak. A jaką bierzesz prowizję? - Pięćdziesiąt procent. - Ostatnio wysoko się cenisz. Szelmowski uśmiech rozjaśnił twarz Carsona. - Taka jest cena ryzyka - odpowiedział i nonszalancko wzruszył ramionami. Cena ryzyka, powtórzyła cicho Kristine, zaciskając pięści. Dlaczego, do cholery, nie pomyślała o tym, zanim się w nim zakochała? Ten przeklęty Carson złamie jej serce. Złapię najbliższy samolot do Los Angeles - powiedziała Lois. - W Denver czeka cała załoga, aby odpowiednio to wszystko popakować. Jeśli oczywiście chcesz mi oszczędzić kłopotów i nie targować się dalej. Kit zaśmiał się i objął starszą panią. . - Niech będzie, Loeese, z tobą nie będę się targował. A co gotów był zrobić dla niej, zastanowiła się Kristine. Rozkochać ją tylko w sobie i porzucić? Zaczęło zmierzchać i nagle zrobił się wieczór. Kristine demonstrowała komputerową wersję dzienników Kita, tłumacząc Lois i Thomasowi, w jaki sposób je pisał. Dla obojga miała przygotowane grube teczki materiałów informacyjnych, a oni wyrazili zainteresowanie uniwersyteckim projektem badań tybetańskich. Lois zaoferowała nawet napisanie wstępu do książki Kristine o świątyniach Tybetu. Zrobiłoby to duże wrażenie na Chambersie, pomyślała Kristine, a Harry nigdy by sobie tego nie wybaczył. Jeszcze nigdy sukces nie wydawał się jej tak bliski. Uważała, że oto nadarza się wspaniała okazja do osiągnięcia czegoś, co mogło się okazać szczególnie istotne, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |