[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmilczy? Zciągnie lichwiarski procent. - Pani, wy go obrażacie! - Ależ nie, nie obrażam go, moja droga, znam ludzi. Przysięgłyście nie wyznać nawet na spowiedzi. Przecież macie pod swoją opieką króla Francji i nie zwolni się was z przysięgi, aż przyjdzie czas. - Błagam, pani, zabierzcie króla, zwolnijcie mnie. - Nie ja go wam dałam, lecz Boska wola. Macie przechować święty depozyt! Czy zdradziłybyście Pana Naszego Chrystusa, gdyby go wam oddano pod opiekę w czasie rzezi Niewiniątek? To dziecko musi żyć. Małżonek mój winien baczyć na was oboje i w każdej chwili mieć was pod ręką, a nie żebyście odjechali do Awinionu, jak się o tym mówi. - Uproszę Guccia, żebyśmy zamieszkali, gdzie zechcecie, zapewniam was, że nic nie powie. - Nie powie, bo go wcale nie zobaczycie! Walka - przerywana karmieniem małego króla - trwała przez całe popołudnie. Obie kobiety szamotały się jak dwoje zwierząt w potrzasku. Ale mała pani de Bouville miała ostrzejsze zęby i pazury. - Co tedy ze mną zrobicie? Czy zamkniecie mnie tutaj na całe życie? - jęczała Maria. Bardzo bym chciała - myślała pani de Bouville. - Ale tamten przyjedzie z listem od papieża... - A jeśliby wasza rodzina zgodziła się was przyjąć z powrotem? - zaproponowała. - Sądzę, że pan Hugo zdołałby skłonić waszych braci. Wrócić do Cressay, do wrogich krewniaków, wraz z dzieckiem, które będą uważać za owoc grzechu, podczas gdy jest ono najgodniejsze czci spośród wszystkich dzieci z całej Francji... Wyrzec się wszystkiego, milczeć, postarzeć się nie mając nic więcej do roboty poza rozmyślaniem nad potwornym zrządzeniem losu, nad rozpaczliwie powikłaną miłością, której nic nie powinno było zamącić. Tyle pogrzebanych marzeń! Maria zbuntowała się; odnalazła siłę, jaka pchnęła ją, aby oddać się wybranemu mężczyznie wbrew prawu i wbrew rodzinie. Gwałtownie odmówiła: - Zobaczę się z Gucciem, będę do niego należała, będę z nim żyła! - zawołała. Pani de Bouville wolno postukała palcami w poręcz krzesła. - Wcale nie zobaczycie tego Guccia - odpowiedziała - bo gdyby się zbliżył do tego klasztoru albo jakiegoś innego o surowszej regule, gdzie moglibyśmy was zamknąć, i gdybyście porozmawiała z nim przez minutę, to będzie jego ostatnia chwila. Mój małżonek, jak wam wiadomo, jest człowiekiem energicznym i groznym, jeśli chodzi o ochronę króla. Jeśli tak bardzo wam zależy na zobaczeniu tego człowieka, będziecie mogła go oglądać, lecz z mizerykordią w plecach. Maria wpół się zgięła. - Wystarczy dziecka - szepnęła - aby nie zabijać także i ojca. - Zależy tylko od was - rzekła pani de Bouville. - Nie myślałam, że na dworze królewskim tak się nisko ceni ludzkie życie. Oto i piękny dwór, jaki szanują poddani króla. Muszę wam powiedzieć, pani, że was nienawidzę. - Jesteście niesprawiedliwa, Mario. Moje zadanie jest nad wyraz ciężkie i bronię was przed własną zgubą. - Napiszecie zaraz to, co wam podyktuję. Zwyciężona, pozbawiona sił, z twarzą w ogniach i wzrokiem zaćmionym łzami, Maria kreśliła z trudem zdania, które nie sądziła, że kiedykolwiek napisze. List miał być przesłany do Tolomeia, aby go doręczył siostrzeńcowi. Maria oświadczyła, że odczuwa wielki wstyd i wstręt do grzechu, który popełniła. Chce poświęcić się dziecku, które jest jego owocem, nie popadać więcej w błędy cielesne i gardzić tym, kto ją do nich skłonił. Zabraniała Gucciowi, aby kiedykolwiek starał się ją znów zobaczyć, gdziekolwiek by się znalazła. Chciała choć dodać na zakończenie: Przysięgam wam, że będziecie jedynym w moim życiu mężczyzną i nigdy z nikim się nie zwiążę . Pani de Bouville odmówiła. - Nie powinien przypuszczać, że go jeszcze kochasz. Jazda, podpiszcie i dawajcie mi ten list. Maria nawet nie widziała, jak mała kobietka odchodzi. - Znienawidzi mnie, będzie mną pogardzał i nigdy się nie dowie, że zrobiłam to, aby go ocalić! - pomyślała słysząc, że zatrzaskuje się klasztorna furta. VIII - Wyjazdy Gdy nazajutrz rano do zamku Cressay przybył jezdziec z kwiatem lilii na lewym rękawie i herbem królewskim wyhaftowanym na kołnierzu, wywołał on wielką sensację. Tytułowano go Dostojnym Panem , a bracia Cressay otrzymawszy kartkę wzywającą ich pilnie do Vincennes zaprawdę uwierzyli, że są powołani na dowódców wojskowych w jakimś mieście lub już mianowano ich seneszalami. - Nic w tym dziwnego - powiedziała dama Eliabel - nareszcie przypomniano sobie o naszych zasługach i usługach, jakie oddaliśmy królestwu w ciągu dwóch wieków. Wygląda mi, że ten nowy król wie, gdzie szukać godnych ludzi. Jedzcie, synkowie, przystrójcie się jak najpiękniej i spieszcie w drogę. Na pewno trochę sprawiedliwości jeszcze pozostało w niebie i to jedyna pociecha po hańbie, jaką okryła nas wasza siostra. Nie powróciła całkiem do zdrowia po chorobie ubiegłego lata. Stała się ociężała, straciła dawną piękną żwawość, lecz wyżywała swą władczość, dręcząc służącą. Zdała na synów zarząd skromnym majątkiem, gdzie wcale nie działo się lepiej. Obaj bracia ruszyli więc w drogę z głową pełną ambitnych nadziei. Po przybyciu do Vincennes koń Piotra tak mocno sapał, iż można było przypuszczać, że odbył swą ostatnią podróż. - Muszę z wami pomówić o poważnych sprawach, moi młodzi panowie - rzekł im na powitanie Bouville. Poczęstował ich aromatycznym winem i osmażonymi w cukrze migdałami. Bracia siedzieli na brzeżku krzeseł jak dwaj wiejscy prostacy i ledwie ważyli się zbliżyć do ust srebrne puchary. - A oto królowa idzie - rzekł Bouville. - Korzysta z przejaśnienia, żeby zaczerpnąć trochę powietrza. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |