[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tam! Nie zabijaj go! Zatrzymał się niechętnie, spojrzał do góry, a potem bez pośpiechu, najwyrazniej zdecydowany, ruszył w kierunku stajni. Trudi wypadła na dwór. Jak przez mgłę dotarło do niej, że w oknie zamajaczyła postać Ricka. Udało mu się dostać do okna i otworzyć je. Zrób coś, żeby nie zabił Ducha, Trudi! zawołał zrozpaczony. Nie pozwól mu tego zrobić! Minęła w biegu Koury'ego i paru innych kowbojów, którzy z boku przyglądali się bezradnie całej scenie. To nie ma sensu krzyknął za nią Koury. Niech pani tam nie wchodzi! RS 96 Nie słuchała, pędząc na złamanie karku przez wilgotną, lodowatą trawę. Znowu zawołała, lecz Matt był już w stajni i nie odezwał się. Wpadła do środka i zatrzymała się niepewnie. Dopiero po chwili w mętnym świetle dojrzała zarysy wielkiego ogiera, bijącego z grozną monotonią kopytami w drewnianą przegrodę, a trzask pękającego drewna niósł się aż pod strop wielkiego, pustego pomieszczenia. Matt! przypadła do niego, ale brutalnie odsunął ją ręką, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem. Wpatrywał się w konia, a w jego oczach płonęła nienawiść. Koń widocznie coś przeczuwał, bo raz po raz wydawał z siebie przerażające rżenie. Zabieraj się stąd, i to szybko! Idz do chłopaka, no już! Nie! wrzasnęła dziko, uczepiwszy się rozpaczliwie jego ramienia. Najpierw wysłuchaj mnie, Matt! Ten koń zle znosi samotność. Zaraz się uspokoi, gdy umieścisz go z innymi końmi! Trzymasz go samego w tym wielkim pomieszczeniu i dlatego szaleje! Wrócisz do domu czy będziesz się przyglądać, jak go zastrzelę? Położył palec na spuście i wycelował starannie. Nie chcę mieć tego diabła w pobliżu mego syna. Rick nie może się sam. bronić, więc... Tatusiu, czekaj! To był głos Ricka: dziecinnie wysoki, a przecież donośny i stanowczy. Matt i Trudi odwrócili się zaskoczeni. W otwartych na oścież wrotach siedziało na wózku inwalidzkim dziecko. Jessy musiała z pomocą któregoś z kowbojów znieść go z wózkiem po schodach, lecz teraz był sam, zupełnie sam. Ze zdumiewającą szybkością znalazł się tuż obok ojca. Zaczekaj! wydyszał z trudem. Musisz nas wysłuchać, Trudi i mnie. To była tajemnica. Mieliśmy ci powiedzieć, ale pózniej... Nie spodziewaliśmy się ciebie tak szybko. Matt zdawał się nie słuchać chłopca. Wracaj do domu, Rick rzucił głucho nie patrząc na syna. Zabierz go stąd, Trudi, zrozumiałaś?! Instynktownie czuła, że jego myśli powędrowały do tamtej nocy, kiedy zginęła jego żona. Przyszedł do tej samej stajni z zamiarem zastrzelenia koni, jej koni. Wtedy tego nie zrobił, za to teraz był zdecydowany. Podbiegła do chłopca i objęła go ramieniem. W porządku, Rick. To nic, że twój tato nie chce nas wysłuchać. Po prostu pokaż mu, co potrafisz! Odetchnęła głęboko, jakby chcąc nabrać w ten sposób odwagi. Nie potrzebujemy tych dwóch tygodni, Rick! Jesteśmy gotowi! Pracowaliśmy ciężko przez wiele dni i jesteśmy gotowi! RS 97 Chłopiec w milczeniu skinął głową, po czym podjechał wózkiem do zagrody. Matt wydał z siebie zduszony dzwięk i opuścił broń, gdy drobna, lecz mocna dłoń Trudi ścisnęła go za ramię. Spojrzał na nią zdumiony, a potem nie odrywał już wzroku od syna. Rick z niespodziewaną zwinnością podciągnął się na rękach, chwycił jedną ręką poprzeczną belkę przegrody, a drugą wyciągnął w kierunku ogiera. Olbrzymi koń w mgnieniu oka się uspokoił i stał przez chwilę cicho, drżąc, z napiętymi mięśniami, a potem podszedł do wątłej chłopięcej rączki, która wyciągała się ku niemu, i wtulił chrapy w małą piąstkę. Już dobrze, dobrze powiedział pieszczotliwie Rick. Teraz chodz, no chodz. Na wpół siedząc w wózku, odsunął nadwerężoną przegrodę, a kiedy koń, posłuszny jego żądaniu, wyszedł na zewnątrz, stało się coś zdumiewającego. Rick podniósł swe chude, cienkie ręce, olbrzymi koń potrząsnął srebrną grzywą, a potem spuścił łeb. aby chłopiec mógł się jej uchwycić. Wykorzystując grzywę jak drabinę, podciągnął się z wózka, wyrzucił w górę swe bezużyteczne nogi, zwinnie wspiął się na grzbiet ogiera i przesunął na jego kark. W porządku! zawołał dzwięcznie. Wychylił się do przodu i szepnął zwierzęciu do ucha: Pokażemy tacie, jak będziemy jezdzić, gdy zrobi mnie zarządcą Brandywine. Powoli, jak we śnie, Matt ruszył do wrót. Trudi szła tuż za nim, z zalaną łzami twarzą. Postawny, milczący mężczyzna i młoda pielęgniarka przyglądali się z zapartym tchem, jak olbrzymi koń z małym chłopcem na grzbiecie, uczepionym jego grzywy, ruszył galopem w kierunku doliny, zatrzymał się u jej wylotu, a potem wrócił pędem, jakby go coś ścigało. Kiedy znalezli się z powrotem wewnątrz ogrodzenia, ponad Brandywine i pobliską pustynię poniósł się okrzyk: Juhuu!", a brzmiały w nim duma i triumf. O mój Boże! wybuchnął wreszcie Matt. To przecież... Nie dokończył, wpatrując się ze zdumieniem w uszczęśliwioną twarz Trudi, i w tym momencie opadły z niego gniew, nienawiść do całego świata i dręcząca samotność. Na tym właśnie polegała tajemnica Trudi, jej niezwykły plan. Było dokładnie tak, jak kiedyś powiedziała Mattowi: Siła i prawość człowieka biorą się z ducha, obojętne, w jakim stanie są jego nogi". Uczuła jego nie ogolony policzek na swej skroni. Jaki ze mnie głupiec! szepnął. Straciłem tyle czasu... RS 98 Położyła palec na jego wargach. To była prawda. Matt stracił wiele czasu, wzdragał się przed przyjęciem do wiadomości, że jego syn do końca życia zostanie kaleką. A przecież już dawno mogli być szczęśliwi wszyscy troje. To jego słabość, lęk przed rzeczywistością były temu winne, nie Rick i jego biedne bezwładne nogi. Rick i Duch wracali truchtem do stajni. Kiedy Matt zdjął syna z konia i zamknął go w ramionach, wszyscy wiedzieli, że ta noc będzie początkiem dla nich wszystkich i dla Brandywine. W tej chwili stali się rodziną. Jeszcze długo potem, kiedy Matt i Trudi pobrali się, a nawet jeszcze wtedy, gdy Rick zarządzał Brandywine, opowiadano o tej nocy, kiedy odwaga i miłość nadały nowy kształt istnieniu kilku osób. Młoda pielęgniarka, na wpół sparaliżowany chłopiec i dorodny koń wszyscy troje przywrócili sens życiu Matta Fraziera. RS 99 RS [ Pobierz całość w formacie PDF ] |