[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czy do zrealizowania.
- Nie masz żadnej listy - parsknęła.
- Być może, ale zamierzam ją stworzyć.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz pływał z delfinami, założę się, że zrobisz to w
towarzystwie jakiejś olśniewającej dziewczyny w za małym o trzy numery bikini.
- Masz na myśli Heather? To koniec. Powinnaś wiedzieć. To ty wysłałaś jej
kwiaty.
- Dylanie - rzekła spokojnie - zmieniasz kobiety jak rękawiczki, dlatego zro-
bię wszystko, żeby nie stać się jedną z nich.
- Planeta Ziemia wzywa Dylana! - Margot patrzyła na niego w osłupieniu.
- Przepraszam, zamyśliłem się... Ale to nie oznacza, że ktoś trzyma mnie pod
ścianą!
- Oczywiście, że nie - odparła uspokajającym tonem Margot. - Potrzebujesz
jakiejś rady?
- Nie.
- Mimo wszystko ci jej udzielę. Bądz sobą.
Aatwiej powiedzieć, niż zrobić. Jak to niezbyt uprzejmie podkreśliła jego sio-
stra, w zeszłym roku zmienił się nie do poznania. Próbował odnalezć drogę do sa-
S
R
mego siebie i w jakiś sposób - czego właściwie nie rozumiał - Katie mu w tym po-
mogła. W rewanżu on mógłby pomóc jej, aby znów stała się kobietą, jaką zapewne
kiedyś była. Ale próba dotarcia do kobiety, która usilnie broni do siebie przystępu,
okazała się dla niego całkowicie nowym i bardzo frustrującym doświadczeniem.
Poczekał, aż Margot wyjdzie, i sięgnął po następną kartkę. A to ciekawe...
Celeste marzy o wycieczce do miasta, kolacji we dwoje, eksperymentalnym
spektaklu teatralnym, a potem o przejażdżce karocą zaprzężoną w konie.
Wykonał kilka telefonów. W Toronto, do którego było niedaleko, wiele się
działo, ale jeśli chodzi o przedstawienia eksperymentalne, wybór był mało zachęca-
jący.
Zawahał się. Po prostu bądz sobą, przeleciały mu przez głowę słowa Margot.
Już próbował być sobą, proponując Katie przejażdżkę motocyklem lub jazdę na
rolkach.
Nie, tak będzie lepiej. Wkroczy do jej świata, ale nie dziś. Nie chciał być zbyt
natrętny. Jeszcze uzna go za jakiegoś prześladowcę.
Jednak nazajutrz po południu, gdy szedł do jej kwiaciarni, czuł się jak wyru-
szający na wojnę rycerz.
S
R
ROZDZIAA CZWARTY
Chyba bogowie się na niej mszczą! Przez ostatnie dziesięć dni, gdy Dylan ro-
bił wszystko, by osiągnąć cel, ona cierpiała nieziemskie katusze. Odmowa przy-
chodziła jej coraz trudniej. Dylan nie zważał nawet na jej okropny strój. Wydawało
jej się, że przeszywa ją wzrokiem i widzi ją taką, jaka jest naprawdę.
Mimo to była przeświadczona, że Dylan prowadzi jakąś grę. Jest przecież za-
wodnikiem, i to jakim! Nie zwykł przegrywać, nie zrażał się, więc i nie przyjmował
odmowy.
Nie miał też skrupułów. Po roku wysyłania w jego imieniu kwiatów doskona-
le o tym wiedziała. Czwarty pożegnalny bukiet był równie nieuchronny jak nastanie
nocy po słonecznym dniu. Jej wysiłki, by chronić przed nim serce, tylko pobudzały
w nim ducha rywalizacji.
Zaproponował już co najmniej sześć różnych atrakcji, na które miała ogromną
ochotę. Wśród nęcących propozycji była piesza wycieczka, wypad na ryby i na rol-
ki, kolacje w restauracjach, imprezy sportowe i spotkania z celebrytami. No i prze-
jażdżka motocyklem, o której nie mogła zapomnieć, ponieważ nadal ściskał ją żal
na myśl o tym, co straciła.
%7łyła w ustawicznym napięciu. Za każdym razem, gdy ktoś otwierał drzwi,
podskakiwała nerwowo, a po jej ciele przebiegały ciarki. Już od dawna nie czuła się
tak podekscytowana. Dylan, drażniąc ją i prowokując, wytrącił ją ze stanu odrę-
twienia.
Zerknęła na zegar. Dochodzi pierwsza.
Podeszła do okna. Dylan jest na miejscu, zgodnie z planem. I wygląda bosko.
Dzisiaj miał na sobie krótkie spodenki do biegania, starą koszulkę bez ręka-
wów drużyny Blue Jays i czapkę z daszkiem nasuniętą głęboko na czoło, aby
uchronić się przed wiosennym słońcem. Choć wiosna dopiero zakwitała, skóra Dy-
lana pokryła się już złotawą opalenizną. Czy to możliwe? Nie darzyła szacunkiem
S
R
mężczyzn korzystających z łóżka opalającego.
Ale mimo to zdradzieckie serce waliło jak szalone. Zatrzyma się czy nie?
Zwalniał.
Jednym susem wskoczyła za kontuar - jeśli to dłużej potrwa, nabierze niezłej
kondycji - i na pokaz zajęła się układaniem bukietu. Begonie - miej się na baczno-
ści - i zmysłowe tuberozy. Niepewnymi palcami wyciągnęła z wazonu różową ka-
melię, symbol tęsknoty. I jeszcze kilka gloksynii oznaczających miłość od pierw-
szego wejrzenia.
Zostawiła drzwi otwarte, dzwonek więc nie ostrzegł jej w porę. Dylan stał i
patrzył na nią w skupieniu.
Wyczuła jego obecność. Jego cierpki zapach, świeży jak górskie powietrze i
wspanialszy niż aromat wiosny wdzierający się od drzwi, otulił ją od stóp do głów.
- Lubię patrzeć, jak pracujesz - odezwał się.
Jak to możliwe, że nie zauważył jej stroju? Każdego rozsądnego mężczyznę
odstraszyłyby ogrodniczki w ogromne różowe peonie przeplatane jaskrawozielo-
nymi liśćmi winorośli.
Peonie symbolizowały wstyd, który odczuwała, nie mogąc opanować dzikie-
go walenia serca, gdy Dylan pojawiał się w pobliżu. Ale miały też drugie znacze-
nie. Szczęśliwe życie. Szczęśliwe małżeństwo. Kiedyś ośmielała się o tym marzyć.
- A więc jak wyglądam, gdy pracuję?
- Jesteś bardzo skupiona. Jakby kwiaty przemawiały do ciebie językiem, który
tylko ty rozumiesz.
- Aha. - Zerknęła na bukiet, który mówił jej, że jest kobietą niebezpiecznie
rozdartą.
- A poza tym wysuwasz język.
- Nieprawda.
- Przygryzasz go przednimi zębami, o tak.
Spojrzała na jego język. To był błąd.
S
R
- Widzę, że udało ci się zgubić rękawy od koszulki - zmieniła temat, speszo-
na, że zerknąwszy na jego język, pomyślała o różowych kameliach.
- Odprułem je. A tak przy okazji, ugrzęzliśmy z projektem nowej bluzy. Bie-
gacze nie lubią rękawów.
Lubią pokazywać opalone ramiona, czyż nie?
- Opalasz się? - spytała wprost.
- Opalam? Nie byłem jeszcze na plaży.
- Pytam, czy chodzisz do solarium?
Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno.
- Katie, zle mnie oceniasz. Nie jestem takim bubkiem, jak myślisz!
Tego się obawiała. Chciała, a raczej rozpaczliwie tego potrzebowała, żeby był
próżny i skoncentrowany na sobie. A on tymczasem wcale taki nie był. W głębi du-
szy zawsze to wiedziała.
- Powiedz, że nie możesz sobie mnie wyobrazić na łóżku opalającym - popro-
sił.
Czy leży się tam nago? Czuła, że na szyję wpełza jej rumieniec, którego nie
powstydziłaby się różowa kamelia.
- Co mogę dziś dla ciebie zrobić? - spytała z zawodowym uśmiechem.
- Powiedz tak. - Utkwił w niej wzrok, opierając się łokciami o kontuar.
- Jeszcze o nic mnie nie poprosiłeś.
- Wiem, ale po prostu zrób mi niespodziankę i powiedz tak.
- Czy masz dziś urodziny?
- Nie.
- Nie ma więc powodu robić ci niespodzianki.
- A gdyby to były moje urodziny? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dudi.htw.pl
  • Linki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © To, co się robi w łóżku, nigdy nie jest niemoralne, jeśli przyczynia się do utrwalenia miłości.